Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z styczeń, 2010

Sprawozdawczo ino:)

Dziś króciutko, bo jesteśmy w amoku pakowania. Rano Lena z bohaterskim Ojcem zrealizowali misję przepłukania Broviac'a. Nasz Pan Doktor, akurat dyżurujący, prześwietlił Lenę wzrokiem i zasugerował, ze cuś bladawa jest... Zasiał tym samym w nas lekki niepokój... Do tego stopnia, że postanowiliśmy jednak zrobić jeszcze jedną morfologię przed wyjazdem. Dzielny Ojciec z równie dzielną Leną pojechali za ciosem do laboratorium i pobrali odpowiednią ilość z palca. Jakbyście się zastanawiali dlaczego nie mogliśmy tego zrobić w szpitalu - to pytanie raczej do NFZtu, ja nie wnikam ;). W każdym razie procedury wykluczają tak częste badania przeprowadzane w szpitalu, więc zostało nam zrobienie tego "na mieście". Oczywiście wyniki z palca są mniej miarodajne, ale wykazały spadek leukocytów, granulocytów i płytek. Oczywiście my zaprawieni w bojach, wiemy, ze złe nie są, ale mimo wszystko kwalifikują Lenę do zmniejszenia dawki leków w najbliższym tygodniu. Przy okazji pewnie znowu przyp

Role playing

Dziś po powrocie z pracy powitały mnie Pani Kucharka z Panią Kelnerką. Obie w fartuszkach, z tacą i zastawą. Zgrany zespół - jedna gotuje, druga podaje :) Dziewczyny całymi dniami potrafią się tak bawić: - Ja jestem mamą, a Ty córeczką... - Ty jesteś panią, a ja pieskiem... - Ja jestem Śnieżką, a Ty macochą... Jak tak na nie patrzę, cieszę się, że są we dwie. W kwietniu, kiedy Lena zachorowała Matylda była jeszcze niekumatym, niegadającym glusiem - nie miały ze sobą takiego kontaktu. Teraz, jak Matyl już gada jak stara, całkiem nieźle się ze sobą bawią. I co najważniejsze - lubią swoje towarzystwo. To szczęście, że mają siebie nawzajem. Nie wyobrażam sobie samotności, izolowanej od rówieśników, Leny. Oczywiście Matylda to też potencjalne źródło chorób i wirusów, ale staramy się chronić ją równie uważnie jak Lenę. Mam nadzieję, ze nie wyrosną na dwa odludki :) A tymczasem miłość sióstr, przerywana kuksańcami, waleniem z główki, a czasem regularnym łomotem, kwitnie :)

Przedurlopowy pośpiech

Powoli zaczyna się przedurlopowe ciśnienie. Załatwić to, kupić tamto, pamiętać o tym, etc. Wszystko fajnie gdyby nie fakt, że zaraz zaczynają się warszawskie ferie i siarczysty mróz wyczyścił ostatnio wszystkie sklepy z wszelkich mrozo- i śniego-ochronnych produktów (graniczy z cudem na przykład kupienie teraz rękawiczek narciarskich dla dzieci, sprzedawcy w sklepach patrzą na nas z pobłażliwym uśmieszkiem i odpowiadają – „Owszem, były bardzo ładne i ciepłe rękawiczki jeszcze niedawno”). Do tego jakże sprzyjająca przemieszczaniu się pomiędzy rozrzuconymi sklepami na terenie Warszawy pogoda. Dzisiejszy, kolejny atak śniegu znowu sparaliżował miasto. Ja w pracy młyn związany z przedurlopowym czyszczeniem zaplecza/przedpola – nie wiem w co mam włożyć ręce. I jeszcze dodatkowo zdarzają nam się przygody taka jak dzisiaj – dzwoni Honeuyuś, odbieram – a ona, mrożącym mi krew w żyłach, tudzież stawiającym mi włosy na głowie dęba głosem mówi – „Niestety, sprawa poważna i pilna” – ja już zlany p

Trochę obrazków

Dziś dopadł nas mega niż, więc pewnie dlatego wena trochę szwankuje. Dlatego pokażemy dziś trochę fotek Sióstr Sisters, bo dawno ich tu nie było :) Przebieranki Z ukochaną Panią Kasią i eko lizakami :) Siostrzana miłość I jeszcze raz szczerbatek **************************************** Ponieważ otrzymujemy masę zapytań dotyczących naszego udziału w konkursie Blog Roku informujemy, że tak, jesteśmy w Trzecim Etapie. Czekamy teraz na werdykt Jurora, który, jeśli pozytywny dla nas, po pierwsze zdecyduje o nagrodzie w naszej kategorii, po drugie dopuści nas do udziału w ostatecznej rozgrywce o tytuł Bloga Roku. Równolegle trwa smsowe głosowanie na tytuł Bloga Blogerów i tu, jeżeli uważacie, że na ten tytuł zasługujemy, oczywiście możecie PO RAZ KOLEJNY wysłać SMSa o treści A00619 na nr 7144. Poprzednie głosowanie zostało wyzerowane, więc teraz jakby trwa od początku :). Też nam trochę zajęło zanim zgłębiliśmy zasady, ale teraz już mamy jasność - mamy nadzieję, że Wy również :)

Mleczko!

Lena się doczekała. Dopytywała się przez pół weekendu i ekscytowała cały poniedziałek. No i wreszcie dziś się udało - Lena dostała swoje ulubione znieczulenie. Dobrze, że zostały nam jeszcze tylko 3 dawki, bo naprawdę zaczęlibyśmy się obawiać lekomanii... :) Spędziliśmy dziś w szpitalu dużą część dnia. Lena z Tatą (tym najsprytniejszym, najpiękniejszym, najmądrzejszym, a co!) stawiła się w szpitalu tuż po 7.00. Przed 14.00 byłyśmy w domu. Za to najedzone szpitalną specjalnością - kluskami z truskawkami i serem białym. *Dygresja: zawsze mnie ta pozycja w szpitalnym menu zadziwiała. Jak dzieciom, które w "szpitalnej" części leczenia nie powinny jeść mleka, cukru i surowych owoców, serwować coś takiego? Zadawałam nawet to pytanie szpitalnej dietetyczce, ale nie potrafiła mi odpowiedzieć. Lena na szczęście już nie jest na tak restrykcyjnej diecie, więc mogła to wtrząchnąć spokojnie.* Wyniki bez większych wahnięć, zgodne z oczekiwaniami, wątrobowe w normie, o dziwo. Pan Doktor tro

Jakie to kruche i niepewne

To całe nasze, zbudowane na silnym postanowieniu i zaprogramowaniu się na sukces, poczucie relaksu, bezpieczeństwa i funkcjonowanie jak "normalna" rodzina (weekendy u znajomych, zabawa z dziewczynami na śniegu, wieczorki z winem, wyjścia w miasto). Pojawia się (niestety) takie wydarzenie jak czyjaś porażka w tej walce aby znowu ustawić nam inną (właściwą?) perspektywę patrzenia na naszą (Lenki) sytuację. Niczego nie możemy być pewni, musimy się cieszyć (bardzo cieszyć) tym co mamy ale niestety aby naprawdę poczuć się bezpiecznie, musimy poczekać jeszcze kilka długich lat. I z tą niepewnością (jeśli wszystko będzie szło dobrze, to coraz bardziej schowaną ale wciąż przyczajoną) będziemy musieli te lata spędzić. A śmiem (niestety) podejrzewać, że historia z Leną będzie już wisiała nad nami, że naznaczyła nasze życie tak mocno, że będziemy już zawsze drżeć o Lenę i Matyldę. To już niestety nie będzie easy going/have fun/szkoła/liceum/pierwsze miłości/studia....etc, niestety będz

Relaksująco-męczący weekend

Weekend teoretycznie powinien dawać chwilę wytchnienia i odpoczynku. Ale jakoś to tak wychodzi, że w niedzielę wieczorem zawsze jestem taki padnięty jakbym przeciągnął kilka wagonów z węglem. Ale to chyba z przejedzenia - weekend zawsze stwarza okazję, żeby zjeść obiad 3 razy wększy niż standardowy posiłek w tygodniu. A to zaprosi nas na obiad jedna czy druga babcia (tak stało się wczoraj, a ta babcia zazwyczaj robi obiady składające się z wyboru kilku dań głównych, pięciu sałatek, deser, kawa = kula w żołądku puchnie do rozmiarów piłki plażowej i w efekcie odłącza system), a to zaproszą znajomi i sporządzą coś bardzo wykwintnego i dużego i .... no i właśnie się czuję tak jakbym za chwilę miał się zapaść w sobie. A wczoraj jeszcze odbyliśmy wieczorek towarzyski z ciocia Sylą (dzisiaj rano, pierwsze słowa Matyldy po przebudzeniu brzmiały "Tata, ta ciocia wcoraj bardzo fajna była!") i jej narzeczonym Adamem, bogato zaopatrzony w wino, które skutecznie nas zmęczyło i rozluźniło,

Nicość

Cóż można dodać w taki dzień jak dzisiaj... Niewiele... Sebastian zaczął leczenie tuż przed Leną. Jego przypadek okazał się jednak cięższy. Białaczka nie reagowała na sterydy i niezbyt dobrze na chemię. Szedł tzw. trybem HR (High Risk) i był zakwalifikowany do przeszczepu. Jeszcze niedawno był na dobrej drodze... Nagle, miesiąc temu, trafił na OIOM z zapaleniem płuc. Wprowadzony w śpiączkę farmakologiczną... Z rodzicami czuwającymi przy nim za dnia, bo w nocy na OIOMie nie wolno zostać. Nie wyobrażam sobie tego... Walczył... Raz było lepiej, raz gorzej... Lekarze nie dawali szans i nagle pojawiała się nadzieja Nadzieja na cud... Ale na tym oddziale zdarzają się cuda! Sebastianowi nie było dane. To strasznie, strasznie niesprawiedliwe... Tak bardzo tego nie rozumiem :( Patrzę na Lenę i ogarnia mnie szczęście. Nasza córeczka żyje. Dostaliśmy nasz cud. Teraz musimy go utrzymać. Jak najdłużej, w naszych ramionach... To takie złudne, ale wierzę, że się uda, bo to wszystko co możemy zrobić.

Jestem małym Jezusem!

Oświadczyła mi dziś Matylda przytulając się. Cóż, jak widać pasja religijna naszej młodszej pociechy nie słabnie. Drżyjcie mury kościelne - nadchodzi Wrzaskun! Ale nie o tym chciałam dzisiaj... Jak wiecie od prawie 10 miesięcy, co wieczór (z małymi wyjątkami) siadamy przed kompem by pisać o Lence i naszej rodzinie. Część z Was jest z nami od początku, część dołączyła w trakcie, a niektórzy, zapewne, zatknęli się z nami po raz pierwszy przy okazji konkursu na Blog Roku. I to teraz dla Was, drodzy czytelnicy, jest ten post :) Po co piszemy ten blog? Zaczęło się od tego, że na początku nie dawaliśmy rady odbierać tych wszystkich telefonów i odpowiadać na pytania: - "Jak Lenka?" - "Co się dzieje?" Nie mieliśmy siły powtarzać wszystkim od początku, że Lenka jest chora, że ma białaczkę... I zaraz w kolejnym zdaniu, że rokowania sa dobre i wierzymy, że da radę... Nie dawaliśmy rady konfrontować się z czyimiś łzami, po drugiej stronie słuchawki. No i ta chęć pomocy, która p

Bo zupa była za słona czyli prapoczątki samo-destrukcyjno-toksycznych relacji mężczyzn i kobiet

Aha, P.S. Honeyuś mi tu przypomina, żebym przypomniał, że tylko do jutra do godz. 12:00 można głosować na naszego bloga w konkursie Blog Roku . Miało być P.S. ale jak zobaczyłem długość swojego posta i skonstatowałem, że tylko 10% czytających dojedzie do końca, postanowiłem przerzucić to na początek. Pewnie sobie myślicie, że jak nie wygramy tego Bloga Roku, to zaraz następnego dnia po ogłoszeniu wyników przestaniemy pisać i zamkniemy interes! Ciekawa koncepcja, no bo przecież po co ja bym to pisał…… Ale do rzeczy i do tematu. Mam nadzieję, że nie urażę żadnej kobiety tak niecnie wykorzystując tytuł tego, jakże kiedyś bulwersującego, billboardu dla celu tak lekkiego jak moje lekkie, płytkie, monoplastyczne wariacje na temat relacji międzyludzkich w oparciu o doświadczenia młodego ojca. Ufff, udało mi się znowu słowo trysnąć, jak za dawnych czasów tego bloga! :) No bo azaliż przyczynkiem do tych rozważań jest oczywiście sytuacja naszej galaktyki Lenowo, ale od początku. Od zarania uświa

Szpitalne historie

Uff... Wizyta w szpitalu zaliczona. Lekko nie było. Zwężona śniegiem do jednego pasa Litewska stała się wąskim gardłem, w którym utknęłyśmy na długie minuty. W końcu, w desperacji, upchnęłam samochód trochę byle gdzie i na piechotę wyrwałyśmy się z sytuacji bez wyjścia. Przebrnęłyśmy przez zaspy, a na Izbie Przyjęć kolejne ćwiczenie z bystrości umysłu - nowe zarządzenie (nie wiem niestety czyjego autorstwa), by ZA KAŻDYM RAZEM do rejestracji na umówione badania pobierać skierowanie od własnego lekarza! Krótko mówiąc - lekarz prowadzący przewlekle chore dziecko musi sam do siebie skierować je za każdym razem, bo inaczej szpital nie może go przyjąć! Absurd! Wychodząc ze szpitala dostajemy wypis, na którym jak byk jest napisane, że tego i tego dnia mamy stawić się w szpitalu. Ale to nie wystarcza. Ma być skierowanie i nie ma zmiłuj! Dżizas! No nic. Dotarłyśmy w końcu na krzywy ryj, że tak się kolokwialnie wyrażę :). Wypadnięte zęby okazane wszystkim napotkanym - lekarzom, pielęgniarkom, z

Freestyle szczerbatego i inne opowieści

Marzeniem każdego rodzica rodzaju męskiego (chyba) jest przeżywać codziennie ze strony swoich dzieci po powrocie do domu powitania w stylu „Kochany tatusiu, jak dobrze że już wróciłeś” albo „Tatusiu, tak się za Tobą stęskniłam” i oczywiście soczysty buziak. Ja nie mam tego szczęścia, od kilku tygodni (może już nawet miesięcy) ze strony Matyldy każde powitanie brzmi „A pusisss…” i tutaj w miejsce wykropkowane można wstawić „Królewne Śnieske”/”Śpioncom Królewne”/”Kopciusska”/”Kacki Kwe Kwe”/”Jak dzici puscajom bonki w wannie” (te dwie ostatnie pozycje to jej ostatnie hity z YouTube). To są pierwsze słowa jakie przychodzą do głowy mojej młodszej córce kiedy widzi tatę po powrocie do domu. Stałem się w jej oczach jednym wielkim pilotem do uruchamiania urządzeń odtwarzających jej ulubione obrazki. Zgroza! To chyba już patologiczna rodzina! Lena, z kolei, owszem wita mnie z większą porcją czułości ale zazwyczaj słysząc mnie w drzwiach wypada zza winkla na hulajnodze robiąc morderczy wiraż pr

Jak karnawał, to karnawal!

Wczoraj oddaliśmy Siostry Sisters na noc do Dziadków i poszliśmy na balety. I wciąż czujemy się lekko warzywnie... ;) Nie praktykowaliśmy tego typu rozrywek od prawie roku i kondycja nam siadła. O 1.00 byliśmy już w domu, ale za to wyhasani na całego. Dziadkowie okazali się mega litościwi i przechowali dziewczyny aż do obiadu, a my się wyspaliśmy, pojechaliśmy na miasto na śniadanie, a następnie przespaliśmy się znowu. W tym czasie dziewczyny zamęczały Dziadków. Wciąż kaszląca Lena nie nadaje się do wyjścia na spacer, więc pozostały rozrywki domowe. Głównie polegające na tym, ze Dziadek wcielał się w Złego Wilka i straszył przebiegające prosiaczki lub też Babcia, na specjalne życzenie Matyldy stawała się Straszną Czarownicą. Obie zastaliśmy w świetnych humorach, a Lenę... bez kolejnego zęba. Straciła go w dramatycznych okolicznościach - mianowicie wysmarkując nos. Ząb wypadł i przepadł. Lena w ryk. Nieświadoma niczego Babcia przestraszyła się, że coś się dziecku strasznego stało przy t

Disney stories

Matylad stała się fanem bajek Disney'a Uwielbia! Te czarownice trujące królewny jabłkami... Złe wróżki... Smoki... I takie tam... O ile Lena chowa się za naszymi plecami zerkając tylko co się dzieje na ekranie, Matyl dzielnie (choć z kolan moich lub Andiego) obserwuje akcje). To Lena nie wytrzymuje napięcia w bajce "Piękna i Bestia" czy, o dziwo, "Mała Syrenka" zmuszając nas do wyłączenia filmu, ale nie Matyl. Matyl jest twarda jak skała. A potem nas straszy: - Tam jest WILK! Mamo! Nie idź tam! WILK!- i rozglądając się teatralnie wokół - Posiedł -. Wszyscy oddychamy z ulgą - AAAA! Mamo, Tato, POTWÓJ!!! Stjaśny Potwój! - czujne spojrzenie czy wywołała właściwą reakcję. - Posiedł Uwielbia się bać. - Tato, bedzieś macochą i zapjowadziś mnie do lasiu? Ja będę płakała? No i rozbrajające dialogi: - Tato, gdzie zniknęła Baba Jaga? (ta z Królewy Śnieżki - dla niewtajemniczonych) - W lesie. Poszła do lasu i zniknęła - Spotkała wiewiórkę? Naprawdę strzeżcie się - wi

Mistrz drugiego planu

Dzisiejszy dzień upłynął prawie idyllicznie. Oczywiście moglibyśmy go spędzić na plaży na Goa, popijając Bhang Lassi, ale jak się nie ma aktualnie dostępu do raju to i ten ziemski spokój jest wielkim darem. Żadna nowa jednostka chorobowa się nie pojawiła na horyzoncie, żaden nawet zalążek czegokolwiek, co mogłoby niepokoić, nie przesłonił nam dzisiejszego dobrego samopoczucia, co prawda Lena coś tam wykasłuje ze swoich czeluści, ale jakoś nas to nie niepokoi. Z punktu widzenie budowania napięcia naszej epopei, dzisiejszy dzień był stracony. Nuda, nie ma o czym pisać. Dlatego pozwolę sobie wrócić do dnia wczorajszego, gdzie na zamieszczonym filmiku widzieliśmy w głównej roli Lenę, a gdzieś tam w tle mistrza drugiego planu, Matyldę. Dzisiaj, światła bardziej na nią – kolejny filmik z wczorajszej serii. I to tyle na dzisiaj.

Anioły, pszczoły, łabędzie, dziadki do orzechów czyli Siostry Sisters prezent „Szał pał”

To co zobaczycie w załączonym filmiku (jednym z 5 dzisiaj nakręconych) przeczy zupełnie obrazowi sytuacji w naszej rodzinie, jaki moglibyście sobie wyrobić na bazie ostatnich postów. Że taki dół, że ciągle chore, że ciągła niepewność, że ciągły stres, że katar, że gorączka, etc. Po obejrzeniu filmiku może nawet pomyślicie, że cała ta białaczka Leny to wielka ściema obliczona na zaistnienie w mediach (przecież już zaliczyliśmy TVN24, „Kawa czy herbata” w programie 1 TVP też się o nas dopominała, niedługo czas na ekranizację w Hollywood) albo na wyrwanie czytelnikom serca i trzewi ze wzruszenia i wygranie konkursu na Blog Roku 2009 (no wiecie, ta wycieczka). Ale uwierzcie, tak nie jest. Z drugiej strony, zdarzają się takie dni, że faktycznie funkcjonujemy jak normalna, a nawet trochę nadenergetyczna, rodzina. Dzisiaj Siostry Sisters miały taki właśnie flow. Dostały jakiś czas temu od jednej z babć książeczkę z puzzlowymi układankami na motywach 4 klasycznych baletów z dołączoną płytą CD

Znowu lekka kołomyja

Matyl jednak trochę gorączkuje. W nocy miała 38, rano ciut niżej, ale oczy błyszczące - dziwne. Postanowiliśmy skonsultować ją u lekarza, bo nie podoba nam się ta ciągnąca infekcja i nawracające gorączki. Chyba przeszliśmy z kategorii Życiowy Luzak do kategorii Panikujący Rodzic. Niestety. Jak bardzo jesteśmy Panikujący niech zobrazuje fakt, że odwiedziliśmy z Matylem dwóch lekarzy dzisiaj :) Tak na wszelki wypadek. Stres to nasz codzienny towarzysz i każdy fajny dzień "normalnej" życiowej nudy jest dniem wyczekiwania na cios. Słabo się żyje w takim świecie, ale cóż - ciągle czekamy, ze kiedyś nam przejdzie... :/. Ale ad meritum... Niby u Matyla nic się nie dzieje. Może to zęby? Gdzieś tam idzie piątka - podobno. Uszy w porządku, gardło lekko rozpulchnione... Mamy czekać i ewentualnie za dwa dni robić morfologię, gdyby sytuacja nie uległa zmianie. A Lena dziś także "zaliczyła" lekarza, ale planowo, w szpitalu. Przepłukaliśmy Broviac, pobraliśmy krew. Wyniki znowu św

Do Kochanej Maji B.

Kochana Maju, Życzę Ci zdrowia i siły i żebyś zawsze była zdrowa. Mam nadzieję, że się z Tobą kiedyś spotkam - oby było to jak najszybciej! Pozdrawiam Twoją całą rodzinę. Najbardziej Cię lubię na świecie. Najbardziej chciałabym się z Tobą pobawić wszędzie ale tak najbardziej to nad morzem. Papa Maju Lenka

W oparach zamętności

Edytor poprawił mi na „zamężności” – co to takiego zamężność -stan bycia zamężną? Tytuł fajny jak każdy inny, a co? I równie głupi i niedorzeczny jak każdy inny. Trzeba by tu niezłego copywriter’a, żeby wymyślał za każdym razem fantasuperstyczny tytuł, który oddawałby jądro/motto/rdzeń/korzeń/meritum opisywanych poniżej wydarzeń. A czasami najlepiej poddać się flow’owi i płynąć. I tak to chyba dzisiaj będzie się odbywać. Chyba że skończy mi się flow. A właściwie to już mi się skończył. Azaliż bo dzisiaj nie wydarzyło się w życiu Leny i orbitujących wokół niej siostry i rodziców nic wstrząsającego, nic niezwykłego (no przepraszam, w nocy nawiedziła ją Wróżka Zębuszka i zostawiła mały gift przy poduszce – wyraźnie widać, że ta koncepcja pojawiania się przy jej poduszce giftów bardzo jej się spodobała i dzisiaj rano dowiedzieliśmy się, że kolejny ząb bardzo poważnie się chyboce – to spryciarz – gift za zęba – królestwo za konia). Wczoraj znowu sukcesem zakończyła się kolejna edycja najbar

Wróżka Zębuszka vel Zębowa Wróżka

Lenkowy ząb zaczął się kiwać wczoraj rano. Prawa dolna jedynka. Oczywiście na początku spanikowaliśmy. Czy to już??? Nie za wcześnie??? Ale nasza sąsiadka, dr stomatolog, nas uspokoiła. Tak, Lenie zaczynają wypadać mleczaki :) Lena obdzwoniła wszystkich - obie Babcie, Panią Kasię i Maję, która też ostatnio pierwsze ząbki straciła, opowiadając, że "ZĄB MI WYPADA!!!" Matyldzie też oczywiście zaraz zęby zaczęły wypadać :))) Do tego sąsiadka stomatolog obdarowała dziewczyny pudełeczkami na ząbki, a więc pozostało uzbroić się w cierpliwość :) No i dziś ząb wypadł! Lena teraz śpi i czeka na tytułowa Wróżkę. Chwilę temu wyciągnęłam z jej rączek pudełko z ząbkiem. Jeszcze go przed snem z Matyldą oglądały :) Ze zdrowiem jakby (tfu, tfu) lepiej, choć gil gdzieś głęboko u Leny w nosie jeszcze siedzi. Dlatego leczenie wciąż zawieszone - od jutra mamy wznowić. Matyl nas za to wczoraj troszkę postraszyła, bo cały dzień miała podwyższoną temperaturę - do 38 stopni. Na szczęście poradziła so

Fargo jak malowane

Widok za oknem przypomina jak żywy scenerię z filmu braci Coen. Zima stulecia w Warszawie? Tak długo tu nie mieszkam (bo przecież pochodzę z kolebki życia czworonożnego na Ziemi) ale przez te prawie 20 lat czegoś takiego jeszcze nie widziałem tutaj. A przecież to dopiero początek. Ma sypać jeszcze 2 dni. Na szczęście w czwartek zrobiliśmy duże zakupy spożywcze, mamy wodę, w kaloryferach na razie grzeją (tfu, tfu:) – chyba przetrwamy. Byle tylko sceneria nie zaczęła ewoluować w stronę filmu „Pojutrze”. Jako że jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami mieszkania, nad którym nie ma już żadnego mieszkania, a developer/projektant zapomniał o zamontowaniu nad naszym balkonem daszka, byłem zmuszony pożyczyć od naszego osiedlowego konserwatora wielką łopatę od śniegu i odśnieżyć nasz cały balkon, na którym warstwa śniegu sięgała mi po kolana. Czegoś takiego jeszcze w naszym nowym mieszkaniu nie przeżyłem. Szkoda tylko, że nasze biedne Siostry Sisters na razie nie mogą skosztować tej fantastycznej zi

Życie, wszechświat i cała reszta i .... koniec cywilizacji

Tytuł trochę pompatyczny i nie mój, bo w większej części zapożyczony od mojego ulubionego autora Douglasa Adamsa, ale jakoś tak od wczoraj nachodzi mnie, a dzisiaj (skoro moja kolej pisania posta) już definitywnie naszło na przemyślenia bardziej fundamentalne. Przyczynkiem do tego jest dzisiejsza informacja o sensacyjnym odkryciu polskich paleontologów i geologów, którzy gdzieś pod Kielcami odkryli na skałach odciski czworo-kończyniastego stworzenia, które miałoby jakoby być o ok. 18 mln lat starsze od najstarszego jak się do tej pory uważało tego typu stworzenia. Jeśli wnioski z tego odkrycia są słuszne, to cała nauka o historii i pochodzeniu istoty ludzkiej (a może tylko historio i pochodzeniu istot zwierzęto-podobnych na planecie Ziemi) zostaje mocno wywrócona do góry nogami i trzeba będzie ten łańcuch ewolucji budować od nowa. Wniosków, jakie mi się z tego pchaja do mózgu jest kilka: 1. Kolebką cywilizacji (to chyba złe sformułowani), raczej życia czworo-kończyniasto-zwierzecego na

Gil-do-pasa rulez!

Dziewczyny wyglądają jak ci Źli z "Było sobie życie". Pamiętacie? Mieli wielkie czerwone nosy :) Tak właśnie prezentują się nasze dzieci. Oba już dzisiaj. Do tego lekko zapuchnięte i chrypiące. Super! Na szczęście katar jest wodnisty i nie ma gorączki. Na szczęście humorki dopisują, choć apetyt taki sobie. Albo co najmniej dziwny. Dziś Lenka wzgardziła przygotowanym na swoje życzenie obiadem i pożarła pierogi ze szpinakiem, które przyniosła sobie na obiad nasza przedszkolanka, Małgosia :) Kolendy śpiewane zachrypniętym głosikiem (a właściwie na dwa głosiki) są wciąż na czasie i zdumiewające jak szybko dziewczyny "łyknęły" słowa. Teraz popisują się wykonaniem przed odwiedzającymi nas kolejno babciami i dziadkami. To nic, że Matylda zdaje się nie rozumieć większości słów i śpiewa "fonetycznie", a Lena przerabia trudne słowa na takie, które jej pasują. Jest dobrze - kariera wokalna stoi przed nimi otworem! :)

I dobrze i nie dobrze czyli never ending huśtawka trwa

No bo to jest proszę Państwa tak. Dzisiaj byliśmy z Leną na kontrolnej morfologii. Wyniki bomba! Leukocyty ponad 4 tys., granulocyty 2,4 tys., hemoglobina 10, płytki 360 tys. – zdrowe dziecko! Ci z Was, którzy kojarzą wyniki morfologii jakie nam się zdarzały w toku tej epopei, wiedzą, że faktycznie słupki przebijają sufit. Ale z drugiej strony, tak dużo leukocytów (czyli białych krwinek) może nieść ze sobą ryzyko, że wśród nich czają się również białe krwinki buntownicy (posługując się nomenklaturą z filmu „Było sobie życie”, w którym białaczka jest jakże obrazowo nazwana buntem białych krwinek) – czyli blasty nowotworowe. W związku z tym, z punktu widzenia terapii, tak wspaniały, wysoki poziom leukocytów nie jest poziomem pożądanym i dlatego należy ten poziom trochę równać w dół. W związku z tym zaordynowano Lenie zwiększenie o 50% dawki chemikaliów. Dawka jaką brała przez jej zwiększeniem już przeraża (babcia lekarz mówi, że takie dawki dostają jej dorośli pacjenci), a teraz jeszcze

U nas dobrze

I niech tak zostanie :). Jutro kontrolna morfologia Dlatego dziś pozwolę sobie napisać w imieniu innego dziecka chorego na białaczkę. Ola choruje na ostrą białaczkę szpikową , inny rodzaj białaczki niż Lenka i, niestety, cięższy w leczeniu. W trakcie terapii wystąpiły poważne powikłania i teraz Ola pilnie potrzebuje Waszej pomocy. Poniżej poruszający list mamy Oli "Moi Drodzy, moja 8 letnia córka Ola od 29 kwietnia 2009r. leczona jest w szpitalu przy ul. Litewskiej na ostra białaczkę szpikowa. Niestety leczenie (chemia, naświetlania) poraziło jej nerwy. 7 grudnia straciła wzrok - w prawym oku całkowicie, lewym widzi tylko cienie. W Wigilie zaczęły drżeć jej ręce, nogi i głowa. Wszystko niestety postępuje a lekarze rozkładają ręce, dla nich powikłania Oli to podobno pierwszy tego typu przypadek ... Obecnie większość czasu Ola spędza w domu. Chociaż stara się być bardzo dzielna jest jednak przerażonym dzieckiem ciągle walczącym z bólem, które z dnia na dzień straciło wzrok a tym sa

Oby jaki początek taka reszta

Mamy nadzieję, że skumulowana seria kaszany jaka nam się wydarzyła pod koniec 2009 wyczerpała limit dedykowanych nam nieszczęść na najbliższe lata i że w związku z tym, tak jak się zaczął nowy 2010, tak będzie wyglądała nasza przyszłość w średnio-terminowej perspektywie najbliższych kilkunastu lat świetlnych. Choroba Matyldy, przymusowa rozłąka, awaria SPEC i brak ogrzewania mieszkania (a właściwie dwóch mieszkań) w kontekście dwóch chorych dzieci - myślę, że to już wszystko co mogło nam się wydarzyć. Z kolei życzymy sobie aby nasze dalsze przygody przebiegały w takiej atmosferze, w jakiej przebiegło kilka pierwszych dni 2010 (oczywiście z wyjątkiem skandalicznych bunto-wrzasków Matyldy, która zrujnowała nam dwa cudownie zapowiadające się zimowe, rodzinne spacery połączone ze zjeżdżaniem na sankach, lepieniem bałwana, śnieżkami, etc. Wczoraj w ogóle odmówiła wyjścia na spacer, a dzisiaj po przejściu 30m, wszczęła taką awanturę (tradycyjnie "Na lączki!!!!") przy próbach usadz

Powrót z krainy zabawek :)

Lena dziś powróciła do domu. Matyl zdecydowanie się poprawiła. Mniej kaszle, nie ma gorączki... Aż przyjemnie patrzeć jak zdrowieje :). No i podobno już nie zaraża, więc zdecydowaliśmy, że pierwszy dzień Nowego Roku spędzamy razem. Lena się co prawda na dole nie nudziła. Jej dwie małe sąsiadki - Róża i Jagódka - mają w swoim pokoju prawdziwy dziewczyński raj! Lenka "zwiedzała" ich pokój przez pełne 3 dni, nie nudząc się ani chwili i nawet, mimo samotności, nie bardzo nas absorbowała swoją osobą. To chyba dobry pomysł, takie czasowe zamienienie się na mieszkania - dziecka nie ma po prostu. Postarałyśmy się wszystko odłożyć na swoje miejsce, ale i tak pewnie nie udało się zatrzeć wszystkich śladów buszowania Leny i zapewne Siostry Kwiatowo-Owocowe po powrocie będą się czuły jak bohaterki bajki o Trzech Misiach. - Ktoś spał w moim łóżeczku - Ktoś pił z mojego kubeczka Pamiętacie? :) U nas pełen rozkwit siostrzanej miłości. Obie stęsknione, naprzytulały się - cudne są, naprawdę.