Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z październik, 2009

Jak zdezorientować pawia

Dzieńdobrywieczór (w końcu nie wiadomo kiedy to pójdzie – którzy pamiętają „Powtórkę z Rozrywki” w Trójce to cytat znają) ja tu dzisiaj tylko z występem gościnnym, bo zakładam, że relację z cyklu „Dzień Leny B.” zda zapewne Honeyuś (a być może już zdała), bo ona dyżuruje dziś w szpitalu. Chociaż however noc spędziłem w szpitalu ja i mogę zaświadczyć, że sytuacja jest pod kontrolą, mega-koński antybiotyk robi swoje i temperatura od wczoraj wieczorem oscyluje w przedziale 36.9-37.4 (więc powodów do paniki nie ma), Lena poza tym prezentuje postawę arcy-zdrową, tzn. gada, śmieje się, interferuje z interlokutorami, wycina zawzięcie, wykleja zażarcie = generalnie sprawia dobre wrażenie. Ale ja tutaj przecież nie o tym. Jako dyżurny dostawca części rozrywkowo-absurdalnej na tym blogu, dzisiaj chciałem zaprezentować Państwu wariację na temat jednego z moich ulubionych skeczów (skeczy??) Monty Pythona (którego absolutnym fanem jestem i pozostanę – stąd być może element absurdalnego humoru na bl

Niestety nie udało się ...

Wylądowaliśmy niestety w szpitalu na dłużej. Dzisiejsze poranne badanie morfologii wykazało, że Lenka ma 0 (słownie: zero) granulocytów = nie ma żadnej komórki, która mogłaby ją chronić przed czymkolwiek i ma CRP = 3,8 – czyli stan zapalny. Temperatura cały czas na poziomie ok. 37.5 Doktor zarządził „kwarantannę” w szpitalu. Pewnie przynajmniej 1 tydzień z antybiotykiem. Tak więc wracamy do naszego modelu rozbitej rodziny – spanie w szpitalu, Matylda ma przez tydzień tylko jednego rodzica, etc. Dobrze, że mamy to już jako tako obcykane. Byle tylko Lence nic się poważniejszego nie przyplątało. Wbrew pozorom, szpital to nie jest najbezpieczniejsze miejsce dla dziecka z taką odpornością (albo raczej z jej zupełnym brakiem. Kciuki, fluidy, energia, molekuły Mocy – PRZYBYWAJCIE!

Siedzimy jak na szpilkach :(

Lenka ma 37,7 :(. Dzwoniliśmy do szpitala. Jak temperatura dobije do 38,00 mamy jechać na oddział. Niby zachowanie Lenki nie wskazuje na nic poważnego. Je dobrze, bawi się, wykleja - jak gdyby nigdy nic, no ale organizm najwyraźniej z czymś walczy :/. A nędzna, przetrzebiona do dechy armia 100 (może już 200?) granulocytów robi co może. Dla niewtajemniczonych powiem, że u zdrowego człowieka ilość ta wynosi od 2000 do 7000, a więc u nas słabiutko. Grunt to nie tracić nadziei - Lena da radę. Oby...

Nie udało się

Niestety, wyniki Leny nie podskoczyły na tyle żeby podać jej dzisiaj kolejną porcję chemii. Leukocyty co prawda drgnęły z 1000 do 1200(co wg naszego Doktora jest sygnałem, że wszystko zaczyna się odbijać), ale niestety granulocyty nadal na poziomie 100, co dla Doktora były zbyt niskim poziomem (nie chciał pozbawiać jej odporności zupełnie, a taki byłby efekt podania dzisiaj chemii). Jeśli przypuszczenia/założenia Doktora są słuszne, to w piątek (termin kolejnego podejścia do leczenia) powinno być już O.K. i powinniśmy pojechać z koksem. Czyli 1 tydzień opóźnienia. Oby nie więcej. Z drugiej strony, to dobrze, że Doktor nie uprawia jazdy po bandzie i troszczy się, żeby Lena miała jakiś zapas Mocy przed spotkaniem ze Złym. Natomiast na froncie interakcji z wszechświatem każdy dzień jest coraz lepszy. Coraz więcej śmiechu (w porywach nawet przechodzącego w rechot), pełne zaangażowanie w otaczający świat i elementy ludzkie (koniec warzywienia na kanapie przed telewizorem), stosunki z Siostr

Połykacze piłek plażowych (tych mniejszych) trzymają się mocno!

Wiecie, mamy tu takiego jednego, małego połykacza, połknęła co prawda taką lekko sflaczałą piłkę ale jednak należy do klubu. I trzyma się mocno. Kolejny dzień w dobrej formie, bez infekcji, bez gorączki (chociaż jakieś 37.1-37.3 nam się tu snuje, ale to chyba raczej objaw walki jej słabiutkiego i bezbronnego organizmu z czymś co ją próbuje atakować, a nie oznaka poddania się), z coraz większym życiowym animuszem, z nieustającym apetytem i coraz częstszym uśmiechem. Stan warzywa ewidentnie odszedł w zapomnienie. Od wczoraj z kolei towarzyszy nam festiwal siostrzanej miłości i opiekuńczości ze strony siostry starszej w kierunku siostry młodszej. Wczoraj (znam tylko z opowieści) Lenka siedziała z Matyldą przy stole, pomagając jej, instruując ją, doradzając i czasami wykonując za Matyldę różne zadania z zeszycików dla 2-latka. Wycinaki, wyklejanki, malowanki (w których Lena jest już niedoścignionym mistrzem) były przez Siostry Sisters Team rozwalane momentalnie. Udział Matyldy był oczywiśc

Wzmacniamy się

Doktor odesłał nas dziś do domu. Wyniki znów słabe: 1000 leukocytów i 100 granulocytów. Doktor twierdzi, że mógłby dać leczenie, ale uważa, że lepiej będzie ją wzmocnić. Tak więc spotykamy się w środę i w sumie fajnie, bo to szansa na spotkanie Nel, która tego dnia będzie miała swoją turę leczenia. Lena już się cieszy :). Mam nadzieję, że do środy wyniki wreszcie drgną. W końcu już ponad tydzień dołują. Lenka dziś nas trochę przestraszyła - była cieplejsza, temperatura oscylowała między 37,1 a 37,4. Baliśmy się, ze nie da rady i temperatura pójdzie w górę. A 37,5 to granica, po przekroczeniu której mamy jechać do szpitala. Na szczęście nie wzrosła na tyle, a teraz Lenka jest znowu chłodna, więc chyba jakiś mały kryzys udało się zażegnać. Strasznie silna ta nasza córcia. Nastrój wciąż ulega poprawie. Dziś do codziennych już "normalnych" czynności doszły... podskoki (to na wiadomość o groszku z majonezem ;)) i tzw. Dzień Dobroci dla Matyldy. Super Starsza Siostra zajmowała się

Parasol ochronny nadal działa

I jak na razie ochrania Lenę skutecznie. Kolejny dzień bez infekcji/gorączki/złego samopoczucia i innych niesprzyjających okoliczności. Lena otulona w szal z dobrych fluidów odpiera dzielnie ataki złego otoczenia (właściwie to ataki z wewnątrz też, bo gorączka neuropeniczna wirusów i infekcji z zewnątrz nie potrzebuje). Tak trzymać (kciuki oczywiście również też). Dzięki wczorajszym zabiegom synchro-dynamicznym, udało nam się zasymilować dzisiejszy poranny atak przestawionego czasu i dziewczyny obudziły się o godzinach w miarę cywilizowanych. Niestety, wczorajsza próba wczucia się w fabułę dwóch równolegle oglądanych horrorów spowodowała niepowetowane straty w zasobach snu do wykorzystania ale cóż, głupota ludzka nie zna granic i się za nią płaci – rano stan lekkiego warzywa był udziałem mamy i taty. Pomimo to, dzielnie stawiliśmy czoła przeciwnościom, w czym żywotnie pomagają nam książeczki z wyklejankami z serii „Zaczarowane stroje” (wiecie, Księżniczki, Baletnice, Lalki, etc, wszyst

I jeszcze jeden dzień się udało przetrwać

Lena co prawda napędziła nam trochę strachu wczoraj późnym wieczorem. Nagle zaczęła pojękiwać, popłakiwać i narzekać, ze brzuszek boli. A Lena NIGDY nie budzi się w nocy z właściwie ŻADNYCH powodów. Więc już samo to nas zestresowało. Na szczęście okazało się, że to kupa. Olbrzymia Kupa Gigant. W życiu czegoś takiego nie widzieliśmy :). Już myśleliśmy, że to koniec atrakcji na wczoraj, ale zaraz Lenka wyprodukowała kolejną - równie okazałą. Biedne dziecko. Mimo, że dawka sterydów się zmniejsza, apetyt się utrzymuje, a właściwie mamy wrażenie, że nawet rośnie. Choćby codzienne 2 obiady, w tym jeden już przed południem, oba w rozmiarach znacznie przekraczających normę - kiedyś to musi z ciałka wyjść. A że Winkrystyna powoduje upośledzenie perystaltyki z wypróżnieniami jest problem. Ważne, żeby nie dopuścić do zatwardzeń, które strasznie męczyły Lenkę w Pierwszym Protokole. Dobra, nie będę Was dalej gnębić tym tematem :). Dzień upłynął spokojnie, nie licząc faktu wysmarowania przez Matyldę

Zdrowiej Lena, zdrowiej

To już chyba tylko nasz huraoptymizm i Wasze dobre myśli sprawiają, że przetrwaliśmy kolejny dzień bez gorączki Leny. Wyniki jeszcze spadły :( Choć Pan Doktor dość enigmatycznie odniósł się do ilości, kluczowych w walce z infekcjami, granulocytów twierdząc, że "prawie ich nie ma". Przy czym "prawie" to niezbyt trudna do rozwikłania zagadka w tym przypadku, gdyż przy poprzednim wyniku 0,2 granulocytów, możemy mieć ich teraz albo 0 albo 0,1. Mimo moich dość dociekliwych pytań naprowadzających nie dowiedziałam się, która z tych dwóch liczb jest naszym udziałem. Cóż, pozostaje nam łudzenie się, że jednak ta wyższa, mimo, że to marna pociecha. Pan Doktor jednak zostawił nas w domu, a jest bardzo ostrożny, wręcz asekurancki w zabezpieczaniu leczenia, więc chyba też wierzy w Lenę. A ta na szczęście (tfu, tfu) czuje się wciąż bardzo dobrze i z każdym dniem zmniejszania dawki sterydów, odzyskuje trochę ze swojej normalnej energii. Dziś nawet pokusiła się o wysiłek fizyczny -

I każdy zostanie dr House'em

Wiecie jak to jest, my Polacy, wszyscy (no prawie) jesteśmy lekarzami-amatorami, na spotkaniach towarzyskich (no może w określonej grupie wiekowej) ulubiony temat to perypetie Polaka-szaraka ze służbą zdrowia, omawianie katalogu dolegliwości, lista rankingowa lekarzy, omówienie terapii, domowe porady, etc. A teraz jeszcze Dr. House. Super skomplikowane dolegliwości, karkołomne diagnozy i oczywiście same szczęśliwe happy endy. No i na koniec ta białaczka. My z Honeyusią stajemy się powoli specjalistami od patologii komórek krwi, analitykami morfologicznymi, znamy ultra-skomplikowane nazwy leków (merkaptopuryna, daunorubicyna, kortykosteroidy, etc). Myślę, że ludzkość zmierza ku zagładzie, zagładzie przez zatrucie lekami, przez rozdeptanie w kolejce do gabinetu lekarskiego, przez urojenie multi-chorób. I żyjemy w fikcyjnym poczuciu bezpieczeństwa, bo przecież każdy jest trochę lekarzem, bo ciocia Zosia zna fantastycznego fachowca od trzustki, a przychodnia jest tuż za rogiem i na pewno g

Kolejny (dobry!) dzień za nami :)

Na wstępie muszę rozczarować fanów słowotoków mojego męża, do których również się zaliczam - dzisiaj piszę ja, więc będzie krótko, na temat i po polsku :). Udało się nam przetrwać kolejny dzień, a uwierzcie, jesteśmy na mocnej czujce i chyba powoli przyzwyczajamy się do takiego życia z dnia na dzień i cieszenia się każdą chwilą bez szpitala. Dziś przyprawiłam o palpitacje serca naszego Pana Doktora, bo po kilkudziesięciu bezskutecznych próbach dodzwonienia się do pokoju lekarskiego w celu uzyskania recepty na kończący się steryd, postanowiłam po prostu pojechać do szpitala. Na mój widok Doktor mocno się zestresował - podejrzewam, że na myśl tak nagłego powrotu Leny do szpitala. Szybko go uspokoiłam, ze to jedynie ja i tylko po leki - wyraźnie mu ulżyło. Nie wiem jak można pracować w tak stresogennym otoczeniu, ale cieszy mnie, że Doktor tak się przejmuje losem naszego dziecka. Lena za to zdradza pewne oznaki ożywienia będące zapewne efektem zmniejszania dawki sterydu. Więcej się rusza,

Póki co trzymamy się...

Monstrualnie i hiper-ogromnie dziękujemy wszystkim Wam, drodzy Wspieracze, za wagono-hekto-litry dobrych fluidów, teraWaty pozytywnej energii (nie wiem czy nie ma przypadkiem spadku zasilania w krajowym systemie energetycznym) i ściśnięte do białości kciuki – wręcz namacalnie czujemy ten ból w knykciach – Keep ścisking!! Kciuks ścisking, energy wysyłaying, fluid zalewaying wciąż potrzebne. Bo chyba właśnie dzięki temu przetrwaliśmy dzisiejszy dzień bez awarii. Lena, cały czas słaba i osowiała wykazuje jednak jakieś oznaki ożywienia w stosunku do ostatnich dni (czyżby zmniejszona dawka otępiającego sterydu już dawała taki efekt?), może nie ruchowego (cały czas przeleguje niezbyt aktywnie na kanapie) ale przynajmniej komunikuje się z otoczeniem. Wieczorem, po przyjściu z pracy zastałem ja nawet zacięcie wycinającą jakieś misie , Mikołaje i inne papiero-stwory. Trochę nas na koniec dnia, już po kąpieli zaniepokoił jej nosek, w którym, w sposób zdradzający już lekkie uzależnienie, Lenka dł

A teraz wszyscy wstrzymujemy oddech...

... i na naszą komendę super-energia, dobre fluidy, wszystko co tam macie dobrego i ile fabryka dała leeeeeeeci do Lenki. Wyniki poleciały na łeb :(. Strasznie poleciały :(. Białe krwinki z 4900 na 1300, a granulocyty z 3700 na... 200. Nie przecierajcie oczu - dodatkowego zera nie ma - 200 (słownie: dwieście). Czyli słabo jest. Ale nic to - walczymy. Dziś Lena dostała kolejną chemię, co oczywiście oznacza, ze wyniki jeszcze polecą. Pan Doktor wręcz prognozuje, że raczej w ciągu najbliższych 10 dni wylądujemy w szpitalu. Znamy, to - już przerabialiśmy na początku lipca. Granulocytów jest tak mało, że nawet mikro, niegroźny wirusik wywołuje gorączkę. A organizm nie ma czym walczyć, więc infekcja postępuje :/. Jesteśmy czujni jak ważki, ale nie ze wszystkim powalczymy. A więc szlaban na odwiedziny, szlaban na spacery, szlaban na wszystko - biedna Lenka :(. Od dziś zmniejszamy też sterydy, które dodatkowo osłaniały Lenki organizm przed infekcjami. Apetyt więc będzie powoli słabł, ale też m

Sen to największy skarb

Nie ma to jak zostawić swoje małoletnie stadko u dziadków na noc. Co za ultra-przyjemna okoliczność. Pobudka o 10:00, zero krzyków i ciśnienia o poranku, relaks, czas i świat pod kontrolą, poranna kawa, poranny papieros, zero nerwowego pośpiechu i ścisku z żołądku… czysta radość. Można by zapytać – po co ci to było w takim razie – ech … to materiał na inną opowieść i innego bloga. Anyway, wczoraj po odstawieniu do dziadków i ułożeniu do snu dziatwy wyszliśmy w miasto z małżonką mą i oddaliśmy się sami gastrofazie. Plany załapania się na ostatki festiwalowych seansów spełzły na niczym, więc pozostała nam gastronomia i tak to się zakończyło. Animuszu na dalszy tour de Varsovie nie było, clubbing nas nie wciągnął (idealną wymówką jest historia o wszechobecnych fruwających w powietrzu w klubach wirusach i nieuniknionym zaciągnięciu do domu infekcji), skończyliśmy jak stare dziady – taxi i do domu spać. SPAĆ!! To bardzo rzadkie dobro w naszym życiu. Oddaliśmy się temu całkowicie i w zupełno

Czekam na telefon...

... z wynikami moczu Leny. Mam nadzieję, ze się doczekam w trakcie pisania tego posta. Otóż dzisiaj koło 15.00 p. Kasia zadzwoniła do mnie i powiedziała, że zachowanie Leny ją niepokoi. Mianowicie Lenka od rana była lekko śnięta, przysnęła tuż po przyjściu Małgosi (przedszkolanki), a później leżała na kanapie przysypiając. Najgorszą akcję odstawiła jednak koło tej 15.00, kiedy to podczas drugiego drugiego dania, zeszła z krzesełka i położyła się na podłodze. Zanim p. Kasia przetransportowała ją na kanapę Lenka odjechała i to w sensie dosłownym :/. Brzmiało to wszystko co najmniej dziwnie... Jak dojechałam pół godziny później z pracy Lenka była już na chodzie i spokojnie kolorowała książeczkę. Na szczęście do końca dnia nic równie niepokojącego się nie wydarzyło, ale pod wieczór tknęło mnie jeszcze coś co usłyszałam od naszego lekarza. Że czasami pod wpływem działania sterydu, pojawia się cukrzyca :/. Wtedy zachowanie Leny byłoby gdzieś tam "zrozumiałe". Skonsultowałam się z l

System punktowy

To o czym by tu dzisiaj? Może o tym, że Matylda zwymiotowała rano, co oczywiście natychmiast spowodowało u mnie szybsze bicie serca? Bo a nuż to grypa? I do tego żołądkowa? Ale nie, chyba cuś jej zaległo na żołądku z wczoraj, bo od rana nic więcej się w tym temacie nie wydarzyło... O Gastropotworze Zdzisławie? Znowu? Eeeee... Chyba już znacie temat -próbujemy jakoś zagadywać Lenę, żeby tylko jak najpóźniej przypomniało jej się, że może by coś jeszcze zjadła... Jajka rządzą razem z sałatką warzywną, jak na razie o szyneczce sza. To może o spacerze? Na który Lenka dała się wyciągnąć zaszantażowana przez panią Kasię prawieże? No i, że za długo to nie potrwało, bo Lenka marudziła, że chce do domu. Zmęczona jest, biedactwo, korba codzienna ewidentnie ją opuściła. Matylda cierpi, bo ona na spacery baaaardzo lubi, a tu taka nuda - trzeba w domu siedzieć :/. Czy o tonach wyklejonych i wyrysowanych książeczek? No właśnie - nie bardzo jest o czym... A więc tak dla trochę podniesienia tempa tego

Sałatka jarzynowa raz!

A jednak nadchodzi. Pandemoniczny Gastromonster Zdzisław. Czai się już za rogiem. Dzisiaj pierwszym odgłosem paszczowym Leny po przebudzeniu i wskoczeniu do łóżka mamy był ni to skowyt ni to prośba ni to płaczo-krzyk „ Sałatka!! I parówka i jajko !!” Oczywiście nadal poruszamy się w zdecydowanie light’owych rejestrach tego zjawiska, nie ma mowy o pobudkach w środku nocy na przekąskę ale widać, że głównym motywem coraz wcześniejszego porannego wstawania Leny z łóżka jest otrzymanie porcji pożywienia:). Natomiast druga siostra sister rozregulowała nam się kompletnie, właściwie to użyłem zupełnie niewłaściwego określenia, chyba się raczej uregulowała, ale kierunek tej ewolucji jest dla nas jak najbardziej niepożądany – czwarty dzień pod rząd budzi się ok. 05:45 (z dokładnością szwajcarskiego zegarka). Daje się jeszcze zgłuszyć, na maksimum 15 minut, chamskim szantażem typu „ Kładź się jeszcze spać bo ci zabiorę smoka! ” (jak być może wiecie, Matylda jest uzależniona od smoka), lub innymi

Znowu dzień pełen wrażeń

Dziś mieliśmy napięty plan już na starcie, a telefon od dr. Michała jeszcze nam dzień zagęścił... Doktor zadzwonił do mnie rano z prośbą, by Lenka przyszła do szpitala na... zastrzyk! Tak zupełnie poza harmonogramem leczenia. Zaniepokoiło mnie to ciutkę - nie powiem... A więc podrążyłam i okazało się, że wczoraj na Oddziale Dziennym pojawił się (podobno na chwilę) chłopiec z półpaścem. Od razu wyjaśniam skąd ta panika. Półpasiec jest wywoływany przez ten sam wirus co ospa wietrzna, bardzo groźny dla dzieci z białaczką. I słowo „groźny” to w sumie eufemizm - dla niektórych śmiertelny. No więc wiecie, rozumiecie... Zmroziło mnie. Miałyśmy się stawić na „zastrzyk podskórny” między 17.00 a 18.00. Tymczasem dziś byłyśmy również umówione w Poradni Pedagogiczno-Psychologicznej na spotkanie zapoznawcze. Postanowiłam nie paikować i pojechałyśmy. Najpierw przemiła pani Ania – logopeda, próbowała porozmawiać z Lenką, która choć bardzo zainteresowana, akurat dziś postanowiła nie mówić. Wreszcie ud

Kolejny etap zaliczony

Dzisiaj drugi poniedziałek terapii, kolejny zmultiplikowany strzał chemiczną bombą. Poszło dobrze, zaliczone. Rano pozbieraliśmy się sprawnie, aczkolwiek Lena w ramach porannego dobrego humoru inaczej, zmusiła mnie do noszenia jej na rękach, do tego dwie wielkie torby na plecach – poranny fitness zaliczony też. Udało nam się pójść szybką ścieżką z pominięciem, wypełnionej mrowiem rodziców z chorymi dziećmi, Izby Przyjęć, przez zakonspirowany oddzielny pokój lekarza, który bez zbędnej zwłoki obsługuje dzieci onkologiczne. Udało się ominąć tajfun wirusów – to wielka ulga! Na oddziale Lena wróciła do żywych (jej nieustające uwielbienie dla szpitala i szpitalnego klimatu trwa w najlepsze), zaczęła się intensywnie komunikować, dopisywał jej humor, pobieranie krwi, badanie przez doktora Michała – jej ulubiona poranna rutyna. Zaraz potem przeskoczyliśmy płynnie w wyklejanie wróżek i poszło…. Z relacji drugiej szpitalnej zmiany dowiadujemy się, że Lena ma rewelacyjne (tfu, tfu żeby nie zapeszy

Leniwa niedziela... Prawie ;)

Dziś zaczęło się co prawda od trzęsienia ziemi ;). Lena obudziła nas o 6.30 i wymownym gestem skierowała naszą uwagę na swój mokry śpiworek. No cóż - zdarza się. Przenieśliśmy ją do naszego łóżka, starając się nie obudzić Straszliwego Wrzaskuna, ale nic z tego :(. Wrzaskun natychmiast wykorzystał moment, by rozpaczliwie domagać się Mamusi. - Mamusia! - Mamusia!!! - Mamusia!!!!! - MAMUSIA!!!!!!!! No niestety nic się nie dało z tym zrobić. I jak już Mamusia się zjawiła, Wrzaskun zażądał zabrania siebie, Misia i Puchatka ( PUCHATKA!!!! ) natychmiast do łóżka Rodziców. I pomimo, że Lenka przebrana w suchą piżamkę, wylądowała w zmienionej pościeli z absolutnym zamiarem przespania się jeszcze, Wrzaskun ABSOLUTUNIE (!) spać nie zamierzał. A więc Mamusia (mam naprawde przerąbane :/), musiała się zwlec i zrobić Córuni mleczko, przebrać i generalnie zacząć dzień. Dobrze, że wczoraj spełniłam wreszcie mój zamiar pójścia spać o 21.30, choć to raczej oszukiwanie siebie - nigdy nie będę wyspana prze

Sobota, imieniny ... (oj to już chyba było)

Nie będę przecież pisał znowu o tym sierściuchu, dzisiaj raczej będzie o psach, ale po kolei. Wczoraj znowu popełniliśmy brak posta,- częstotliwość/koncentracja/konsekwencja/czujność czy co tam nam siada, trzeba się wziąć w garść. No ale wczoraj Honeyuś się wybrała w miasto na pitu-pitu z psiapsiółkami, a ja poszedłem do kina … oj tam, wcale nie zostawiliśmy dzieci znowu samych (to znaczy oczywiście pod opieką jakiejś przemiłej i odpowiedzialnej osoby), po prostu odpaliłem komputer, rzutnik, podłączyłem się do soundsystemu, zgasiłem światła i odbyłem seans para-kinowy. No i tak mi zeszło, że na posta nie starczyło czasu. Krew mrożących w żyłach wydarzeń też na szczęście wczoraj nie zanotowaliśmy (a’propos, zauważyłem, że wystarczy w tytule posta napisać „Przeżyliśmy chwilę grozy” i już oglądalność bloga skacze o 200%, nic tylko publika żąda igrzysk, emocji i krwi J), więc motywacja do epatowania opisem dnia bez eventu, który musiałbym sklejać po północy, jakoś była za słaba. To tyle o

Już jesteśmy :D

Cóż... Nie było znowu wczoraj posta... Hmm... Bijemy się w piersia, ale po prostu nie było kiedy. Wieczorem poszliśmy na otwarcie Izumi Sushi w Palmiarni (pamiętacie te imprezy dekadę temu?), a że wieczór był temperaturowo bardzo zachęcający, postanowiliśmy jeszcze go chwilkę pociągnąć "na mieście" w miłym towarzystwie.:) Pozdrowienia dla Miłego Towarzystwa przy okazji :) No i wróciliśmy trochę późno, a rano do szpitala... Lena dostała Oncaspar i na szczęście obeszło się bez alergii. Uff... Zastępuje on wszystkie iniekcje L-Aspy w tym protokole, co tym samym zaoszczędza nam paru wizyt na Odziele Dziennym. Znowu spędziłyśmy w szpitalu pół dnia - chyba po prostu inaczej się nie da, trzeba się przyzwyczaić. Dobrze, ze zapobiegliwie zabrałam ze sobą obiad, bo Lenka juz koło 12.00 o niego poprosiła. Namówiłam ją, żeby zjadła najpierw kanapki, które Andy zrobił jej na śniadanie oraz deserek, ale pomimo skonsumowania wszystkich powyżej wymienionych, wciąż żądała obiadu. Cóż było ro

Uffff.... pierwszy dzień po bombie chemicznej bez sensacji

Poza wczorajszym bezpośrednim rażeniem układów puchnąco-krztuszących, na szczęście do tej pory żadnych dodatkowych efektów wybuchu bomby hiper-ultra-chemicznej nie zaobserwowaliśmy. I oby tak dalej. Lenka trochę osowiała, trochę marudna i humorzasta, ale biorąc pod uwagę to co przeszła, to są to oczekiwane i wręcz pozytywne zjawiska. No może jeszcze to, że jej buzia robi się coraz bardziej okrągła. A dzisiaj w jej życiu się wydarzyła pierwsza (na razie zapoznawczo-zaczepna) wizyta pani przedszkolanki. Trochę egzotycznie to się odbyło bo nie było przy tym żadnego z nas rodziców, a więc we wszystko panią przedszkolankę wprowadzała nasza kochana opiekunka, pani Kasia ale z jej relacji (i głównie z jej relacji, bo Lena odmówiła zeznań, które składałyby się w jakąś logiczną kupę) wiemy, że premierowa lekcja przebiegła pomyślnie, Lena była zaciekawiona i udało się utrzymać ją na w miarę skoncentrowaną na różnych zabawach i innych zadaniach zręcznościowo-intelekto-twórczych (ja osobiście to n

Chwile grozy

Zjawiliśmy się dziś w szpitalu na 8.00. Najpierw czekanie na lekarza. Morfologia. Czekanie na wyniki. Wyniki ok - zaczynamy. Ok. 11.30 startuje L-Aspa. Niby wiem, że może uczulać, ale reakcja Leny spada na mnie jak grom. Dziecko czerwienieje, zaczyna się krztusić i puchnąć w oczach... Zatrzymuje pompę, zamykam Broviac, biegnę po pielęgniarki. Za chwilę przybiegają lekarze. Trójka - trochę to stresujące. Lenka wciąż się krztusi i płacze. W końcu przestaje kaszleć, ale wciąż łka i tuli do mnie rozpaczliwie - nie wiadomo co się dzieje. Lekarze decydują o rezygnacji z L-Aspy, Lenka dostaje lekiodczulające - Hydrocortizon i Clemastin dożylnie. Jeszcze przez chwilę puchnie, ale kolor powoli wraca do normy. Dostaje nawodnienie. Chwila odpoczynku - godzina, konkretnie. Mimo zmęczenia i stresu, dziecko nie zasypia, choć Clemastin działa również uspokajająco. Leży biedulka przymkniętymi oczkami i słucha czytanej przeze mnie bajki. Zdenerwowała się. Nikt chyba by nie lubił uczucia puchnącego jęz

Tak jakby jutra nie było...

To już jutro... Powrót chemii... Staramy się o tym nie myśleć, choć oczywiście nie zawsze się udaje. Ale dzisiaj chyba nam wyszło :). Byliśmy przed południem na spacerku na Krakowskim Przedmieściu. Znowu zachwycił nas panujący tam ład i porządek estetyczny. Są może drobne wpadki, ale tak naprawdę nie ma się do czego przyczepić. Trafiliśmy na jakiś targ produktów ekologicznych. Super! Kupiliśmy chleba, pasztetu, Lenka wcięła oscypka na ciepło... Od jutra koniec z nabiałem :/. Był też występ dzieci śpiewających piosenki powstańcze. Mnie tam zawsze przebiega dreszcz na to zderzenie - małe dzieci śpiewające o granatach, karabinach, wojnie i krwi. Dla mnie to trochę przesada, ale ważne, że dziewczynom się podobało. A popołudniu odwiedził nas Gabryś! Przyjechali na kolejną turę Metotreksatu i udało się wygospodarować chwilę na spotkanie dzieciaków. Lenka jak tylko usłyszała, ze ukochany przyjeżdża wpadla w lekką panikę, bo przecież - musi się wystroić! Ostatecznie wystąpiła w super wystrzało

Sobota, imieniny kota

Jakże jak najbardziej a’propos. Skonstatowałem właśnie, że w dotychczasowych naszych wynurzeniach/epopejach/syngramtyzmach prostaczych na tutejszym blogu nie poświęciliśmy należytej uwagi (jeśli w ogóle) ostatniemu członkowi naszej rodziny, a mianowicie kotu Dyźkowi (imię pochodzi, jak wyjaśniła mi to kiedyś Honeyuś, od Disaster, a ma to coś wspólnego ze sposobem w jaki objawił się on w życiu mojej żony). Kot tenże wzbudza we mnie ekstremalnie ambiwalentne uczucia. Z jednej strony, jest przeuroczym, mruczącym, łaszącym się i uwielbiającym pieszczoty, pięknym dachowcem, z drugiej jednakże jest nieznośnie wyjącym, gadającym, doprowadzającym mnie swą wokalizą do białej gorączki paininassem. Ten kot, który z racji swego już zaawansowanego wieku (ma fyf-naście lat, więc czas już najwyższy chociaż wiem, że koto-lovcy powiedzą, że jeszcze ma wiele przed sobą) od wielu już lat stoi nad krawędzią trumny i nie może zrobić kroku do przodu, strasznie wyje, całe noce jęczy, jodłuje i gada. Od kilku

Uwaga, trochę nie na temat ;), ale...

Kochani nasi czytacze, podczytywacze i wierni fani :) Chciałam dziś napisać raz jeszcze jak cenna dla nas jest Wasza obecność. Jak zapewne większość z Was wie założyliśmy tego bloga, by nie powtarzać każdemu od początku naszej historii i nie odpowiadać na setki podobnych pytań. Nie mieliśmy wtedy na to siły... Z czasem ten blog stał się dla nas miejscem "do wygadania", takim wentylem, który pozwalał upuścić choć trochę ciśnienia i choć trochę pozwolić pomartwić się innym. Nie wiem czy kiedykolwiek mieliście takie uczucie, że po podzieleniu się z kimś swoim problemem, jakoś ten problem stawał się "wspólny". My tak właśnie mamy. Naprawdę czujemy, że martwicie się o Lenkę, że jest dla Was ważna i że wspieracie nas w walce. Zdajemy sobie sprawę, jak trudno jest pocieszyć kogoś kto znalazł się w naszej sytuacji i znaleźć właściwe słowa. Ale wierzcie nam, jest dobrze :). Już niedaleko majaczy meta, jeszcze tylko kilka groźnych wiraży. Głęboko wierzymy, że damy radę. Z Wa

Takie tam o życiu naszej wesołej rodzinki

Coś się w Leny zegarku biologicznym popsuło, a może to zmieniła się intensywność i głębokości jej snu, anyway, tak jak kiedyś poranek był zarządzalny, bo o 6:30/6:45 budziła się tylko Matylda i jej wrzaski łóżkowe nie były w stanie zmusić Leny choćby do zmarszczenia czoła i szybka ewakuacja Matyldy do łazienki, gdzie towarzyszyła ojcu w prysznicu i przy goleniu, pozwalała Lenie dalej chrapać do 9-tej, tak teraz niestety pierwszy poranny wrzask Matyldy wybudza również Lenę i kiedy siedzę w łazience z Matyldą nagle otwierają się drzwi i wkracza Pac-Man/Barbapapa (czyli Lena w swoim śpiworku) i zaczyna się wesoły poranek z dwoma córkami. Najzabawniejszy obrazek jest kiedy o poranku ni stąd ni zowąd wychodzą z pokoju i zaczynają sunąć (dosłownie sunąć) korytarzem dwie Barabapapy – very funny!! Tak więc super-ojciec rano opędza dwie latorośle, ledwo zdąża zająć się sobą i równo o 8:00 daje długo wyczekiwany sygnał „A teraz córeczki, idzie obudzić mamę”, co powoduję u nich nagły zryw do galo