Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z luty, 2010

Chillowego weekendu ciąg dalszy

Dzisiaj kontynuowaliśmy tak miło rozpoczęty wczoraj, u sąsiadów z dołu, weekend. Tym razem Lena i Matylda odświeżały kontakt ze swoją ukochaną siostrą Mają, z wizytą do której, celem zapoznania Majowej rybki, dawno się już zapowiadały. Po hardcore'owej sesji wybierania i ubierania się na plac zabaw, gdzie umówliśmy się z Mają (przekroczyliśmy wszelkie, deklarowane wcześniej, wydawałoby się mega pesymistyczne, deadline'y pojawienia się na placu zabaw, ja nie wiem jak to się dzieje, naprawdę nie znajduję żadnej metody na zdyscyplinowanie tego rozbrykanego i ryczącego stadka), w końcu dotarliśmy do Jordanka, a tam niespodzianka - cały plac zabaw pokryty rozpuszczającym się śniegiem. A my w butkach wiosennych. O jej, jaki nudny ten post, koniec, nie kontynuuję już wersji sprawozdawczej, nie jestem w tym dobry - zupełnie mnie to nie kręci. Z drugiej strony, nic ekstra się dzisiaj w życiu Leny nie zdarzyło. Dzień jak co dzień (na szczęście, zdarzają się okazje żeby użyć takiego sform

Chill

Dziś dużą część dnia przezipowaliśmy u naszych Sąsiadów, rodziców trójki dziewcząt (pozdrowienia!). My się relaksowaliśmy, a dziewczyny sza-la-ł-y! Dobrze, ze mikro-dzidzia Lila (dziś obeszła miesiąc) jest taka wyrozumiała i zniosła to wszystko dzielnie. Następnym razem zapraszamy do nas :) Foto relacja z dnia dzisiejszego

Dialogi z dziećmi – gotowy materiał na komedię absurdalną

Przyznają to chyba wszyscy szczęśliwi ich posiadacze, chociaż przeczytałem ostatnio w książce pewnego kontrowersyjnego i hardcore’owego pisarza francuskiego, że nie wiadomo do końca czy rodzice są zadowoleni z posiadania dzieci, w każdym razie nie mają odwagi się na to uskarżać. Anyway azaliż, niezgłębione pokłady dziecięcej erudycji dostarczają każdego dnia czegoś zabawnego. Aha, w pierwszych słowach mojego wystąpienia powinienem był napisać, że u nas wciąż stan sielskiej nudy, Lena sprawuje się wyśmienicie, od kiedy zrestartował się sezon spacerowy, tryska energią, słowotryskuje, z kolei Matyldę wysiłek fizyczny na spacerach kompletnie wyczerpuje. W związku z tym, że wciąż (a może znowu) wstaje przed 7:00 (co za koszmar) i odpuściła sobie już popołudniowe spanie, wieczorem wygląda na kompletnie zwarzywiałego mopsa. Dzisiaj odpadła przy oglądaniu bajki na kanapie i dopiero po kilku minutach zauważyłem że pochrapuje siedząc w pionie ze zwisającą na bok głową. Kiedy ją przebudziłem po k

Nuuuda! :)

Aż boję się napisać, ale od jakiegoś czasu doświadczamy klasycznej, upragnionej nudy. Wreszcie! Wreszcie w naszym życiu nic się nie dzieje. Jakiż to miły stan. Obawiam się jednak, że ta sytuacja - oby potrwała jak najdłużej - wpłynie na atrakcyjność wypisywnych tu treści. Ale mam również nadzieję, że równie Wy docenicie wartość takiej Nudy. Wyczekanej, wytęsknonej... Odpoczywamy... Lena czuje się świetnie. Nawet pokasływania i katarek zanikły i teraz męczy nas lodami, które obiecaliśmy jej jak będzie cieplej (jest!, choć nie do końca o to nam chodziło) i nie będzie miała gila... Chyba czas by jej troszeczkę dać... Poza tym, po paru długich zimowych miesiącach, p. Kasia uruchomiła opcję Plac Zabaw i podczas spacerów dziewczyny tam zakwitają. Nie da ich się oderwać. Z Matylem w domu nieustające szaleństwo. Księżniczki, książęta, dinozaury, koniki... Pełen zestaw :) Mówiłam, że nuda? :)

Późno już...

... więc krótko będzie. Odbyłyśmy dziś z Leną naszą cotygodniową wizytę w szpitalu na morfologii. Spotkałyśmy daaaawno niewidzianego rówieśnika - Filipka, wraz z równie dawno niewidzianymi Rodzicami (pozdrowienia!). Lenka łaskawie pozwoliła Filipkowi na wyklejenie kilku elementów strojów księżniczek. Po jej wyjściu ze szpitala, Lena stwierdziła, że byłyśmy za krótko i ona by wolała przychodzić na dłużej... Ja akurat nie, ale kogo to obchodzi ;) Wyniki dobre, aczkolwiek niskie. Pomimo brania jedynie 50% dawki, Lena nie dociąga do dolnej granicy, na której powinny trzymać się leukocyty, czyli 2000. U nas jedynie 1800... Doktor twierdzi, że może tak być. Aha Reszta wyników dobra, nieszczęsne wątrobowe też w miarę. A w przyszłym tygodniu czeka nas ukochane mleczko i dłuższa posiadówa w szpitalu. Jak się domyślacie zapewne - Lenka nie może się doczekać ;)

I po weekendzie

A trochę się działo... Wczoraj dziewczyny nocowały u Dziadków, bo Mama z Tatą poszli świętować 40tkę kumpla. Fajnie podobno było - pobiegały, dziadek poczytał bajki, no i obiadły się lekko zakazanych parówek :). Nam też się wieczór udał, ale położyliśmy się o 3.00, więc dziś było trochę warzywnie. Rano odebraliśmy dziewczyny, odbyliśmy niewielk spacer próbując dojść do siebie jako tako. Następnie odebraliśmy samochód, który nocował w miejscu imprezy odbywszy przy tym kolejne miłe spotkanie oraz kawkę z Jubilatem. No a potem dziewczyny czekało jeszcze świętowanie czwartych urodzin brata ciotecznego - Wicusia u drugich Dziadków. Tam już bohatersko dozipowaliśmy do końca dnia, a dzieciaki w liczbie 4 ubawiły się, że ha. Impreza była przebierana i my oczywiście przyszliśmy z dwiema Księżniczkami, jakby ktoś pytał. Wicek był przez chwilę Batmanem i zaraz potem Strażakiem, a jego siostra Celinka wróżką :). Zdjęcia będą, jak ciocia Marta dośle. A na razie tylko dwie dokumentacyjne fotki, już

Powolutku się przyzwyczajamy...

...do tej "podtrzymaniowej" rzeczywistości. Może nie będzie zupełnie lajtowo (to widać po ostatnim tąpnięciu Lenkowych wyników), ale chyba damy z tym radę. Widzimy, że Lena sobie radzi. To już nie to samo, co podczas leczenia dożylnego, kiedy wciąż drżeliśmy o jej życie. Oczywiście wiemy, że wiele jeszcze przed nami i nie jest to bynajmniej prosta. Niby całą drogę widać, ale co chwila kawałek znika za górką lub gubi się w lesie. Leczenie podtrzymuje remisję - dlatego kluczowe jest, żeby Lena je przyjmowała. Niestety wznowy choroby zdarzają się w ok. 20% przypadków. Ale widząc jak Lenka walczy, wierzymy głęboko, że najgorsze już za nami. Zaczynamy myśleć o wakacjach - może morze? Zostaje nam Polska, bo dalej nas Doktor nie puści ;). A więc też humorzasta polska pogoda... Ale co tam, posiedzimy w deszczu - oby się tylko udało. Myślimy też o przedszkolu. I dla Matyldy i dla Leny. W grę wchodzą jedynie prywatne, bo w Państwowych za dużo dzieci, za dużo infekcji :(. Doktor by nas

Jednak tylko kolędowe Grammy....

Jak być może niektórzy się zorientowali, technika zawiodła i w związku z tym, dla zachowania spójności tytułu, treści i contentu multimedialnego w tym poście, muszę go kompletnie zrestrukturyzować i dokonać dogłębnej rekonstrukcji, czyli w skrócie będzie zupełnie inaczej. Prezentuję zatem tylko jeden filmik prezentuje wokalno-sakralne możliwości słynnego duetu Siostry Sisters feat. Siostra Maja w kompilacji „Kolędowy Zawrót Głowy”

Byle do wiosny...

Panią Kasię nam rozłożyło i od piątku radzimy sobie bez niej z niezastąpioną pomocą równie niezastąpionej Babci Krysi. Ale jutro już pani Kasia ma nas wspomóc, bo inaczej czekało mnie wleczenie dziewcząt do biura... Nie byłoby to takie złe - Lena od małego bywała u mnie, siedziała grzecznie przy którymś z wolnych biurek i kolorowała, bądź pomagała moim współpracowniczkom w pracach różnych. Bawiło ją np. występowanie w charakterze poczty wewnętrznej. Kursowała od biurka do biurka z wiadomościami. Matyla, odkąd zaczęła się przemieszczać, bałam się tam zabierać. Na pewno włożyłaby palce do kontaktu, zjadła spinacze lub zrzuciła sobie na głowę włoskiego Vogue, o objętości 600 stron :). Teraz jednak bardziej przerażają mnie zaspy zalegające w Centrum. Wczoraj cudem udało nam się z Leną zaparkować pod szpitalem, ale mimo niewielkiej odległości do wejścia, Lena zdążyła wpaść w zaspę po pachy i kompletnie przemoczyć buty w kałuży, która skutecznie uniemożliwiała skorzystania z przejścia dla pi

Domowe przedszkole

Dzisiaj mieliśmy w domu ćwiczenia z na temat „Jak to jest mieć czworo dzieci”, co więcej cztery dziewczyny. Jako, że nasi przemili sąsiedzi z dołu (wy, czytelnicy naszego bloga możecie ich znać, bo to w ich mieszkaniu, zwanym „krainą zabawek”, spędzałem z Leną kilka dni przymusowego odosobnienia w okolicach Nowego Roku) powiększyli swoją rodzinę do liczby latorośli 3 (3 płci żeńskiej – niektórym to można pozazdrościć konsekwencji :) i najmłodsza trochę zdezorganizowała miły i poukładany porządek świata, Honeyuś zaoferowała dzisiaj, że dwie starsze siostry z dołu mogą spędzić kawałek dnia z naszymi Siostrami Sisters aby młoda mama z dołu trochę odsapnęła. Jak możecie się domyślać, był to strzał w dziesiątkę i to, o dziwo, dla wszystkich stron tej transakcji. Dziewczyny juniors urządziły sobie u nas mega-przedszkole, plac zabaw, tor przeszkód, bieżnię sprinterską, restaurację i zamek księżniczek w jednym (zapewne Matylda ostro negocjowała żeby był to też las, do którego łowczy prowadzi Ś

Faza Księżniczki w pełnym rozkwicie...

Od czasu jak w naszym życiu pojawiła się Matylda (co było już prawie 2,5 roku temu) zastanawiamy się z Andim jak to możliwe, że ta sama dwójka rodziców wypuściła z siebie dwójkę tak różnych dzieci... Lenka - potwierdzą to wszyscy, którzy ją znają - jest dzieckiem szczególnym, wręcz żywą reklamą rodzicielstwa. Łatwo ją pokochać - jest po prostu cudownym dzieckiem. Od urodzenia poukładana jak w zegareczku. Spanie, jedzenie, żadnych wrzasków, malowań po ścianach czy prób połykania małych przedmiotów. Otwarta na rozmowy sugestie, argumenty... Tymczasem miłość do Matyldy, to miłość trudna, pełna wyzwań :). Ba pełna zasadzek, nieoczekiwanych zwrotów akcji i nagłych suspensów. Miotamy się gdzieś między totalną frustracją, a obawą pęknięcia ze śmiechu. To miłość pełna skrajności i.... zupełnie inna. Dziewczyny różni absolutnie wszystko. Choćby ta tytułowa tzw. Faza Księżniczki, typowa dla dziewczynek między 2 a 4 rokiem życia. Lena przeleciała przez ten okres bez większego zaangażowania, może

Gdy pada, pada śnieg...

... bim bom. Co by tu zrobić z dzieciami w tym jednym kaszlącym? Bim bom? No, trochę tylko kaszlącym? Wyszliśmy. Na chwilkę. Dziewczyny pobawiły się w śniegu, pozjeżdżaliśmy z górki w różnych kombinacjach sankowych. Później odwiedziliśmy naszych Sąsiadów (znanych z historii z pożyczaniem nam mieszkania), którzy ulegli cudownemu rozmnożeniu w ostatnich dniach i popodziwialiśmy malutką istotkę... Nasze Siostry Sisters chwilę pobawiły się z Siostrami Sisters z piętra niżej... Klasyczna, ulubiona przez nas N U D A... Oby jej jak najwięcej w naszym życiu :) Aż się chce pójść spaaaaać, czego i Państwu życzę :)

Nie zadzieraj ze Śnieżką

Tytuł zapożyczyłam z pewnej absurdalnej komedii z Adamem Sandlerem - "Don't you mess with the Zohan", którą btw polecam każdemu, kto chce się zrestartować ;). Ale tytuł nie jest jedynie techniczną zagrywką - czasami czujemy się jak bohaterowie takiej komedii, z tym, ze nie ma scenariusza, a główna bohaterka bywa niezwykle drażliwa. Trzeba przyznać, ze ma sporo z Zohana, choć mianuje się Śnieżką vel Kopciuszkiem vel Bellą vel Bambi. Główna bohaterka naszej komedii wpada w prawdziwą wściekłość, gdy ktoś zwróci się do niej nie tym imieniem, więc musimy być mega czujni. Takie oto mamy dialogi: Lena do Matyldy: - Cześć glucie! (czasem nazywamy Matyla Glutem, od Glusia, którym jest od urodzenia ;)) Matyl: - NIE JESTEM GLUTEM!!! JESTEM KOPCIUSZEK!!! L: - Cześć Kopciuszku Glucie! M: - NIE JESTEM GLUT!!! JESTEM KOPCIUSZEK KSIĘŻNICZKA! Ojciec do Córuni: - Matylka, śniadanie czeka! Matyl: - JESTEM BELLA!!! Ojciec: Dobra, dobra, chodź na śniadanie. Matyl: - JESTEM BELLA!!! Ojciec po

Koniec bloga DlaLenki

A więc stało się. Nasze wielomiesięczne wysiłki, epatowanie nieszczęściem, silenie się na oryginalność, pobudzanie emocji, ekwilibrystyka słowotryskowa i ta cała historia, wymyślona tylko po to aby zaistnieć w świecie mediów elektronicznych, aby w błysku fleszy i w świetle kamer odebrać nagrodę, zrobić sobie później zdjęcie z Dodą (albo chociaż z Angeliną Jolie), usiąść na kanapie u Kuby Wojewódzkiego, zostać pogłaskanym w główkę przez prezydenta Kaczyńskiego .... wszystko spełzło na niczym. Nie dali. Nie docenili. Szkoda tych wszystkich odcisków palców od stukania w klawiaturę, szkoda straconych godzin, a w sumie być może dni (może tygodni) spędzonych na pisanie. Co za niesprawiedliwość. Jak mogli!!?? Zgodnie z moimi niegdysiejszymi zapowiedziami, skoro nie udało się na naszej ckliwej historii wygrzać się w ciepełku sławy, zostać celebrytą, kończymy ten interes, zamykamy gescheft. Nie udało się, no cóż. Może innym razem, może Lena i Matylda, wspólnym wykonaniem 16-tu zwrotek "Prz

Wróciliśmy z Gali...

...rozdania nagród w konkursie na Blog Roku! Nie wygraliśmy podróży życia... Ani laptopa... Ale nie to jest najważniejsze - znacie nas chyba na tyle ;) Bardzo się cieszymy, że nagrodzone zostały oba blogi nominowane w naszej kategorii. Blog Pauli , którą już chyba znacie, dostał jedno z dwóch wyróżnień, a dopiero co poznane Photos 4 You , zwyciężyło w naszej kategorii. Ten blog dodałam wczoraj do zakładki "moje blogi". To zapis z życia nieuleczalnie chorego Tomka prowadzony przez jego mamę. Dziś miałyśmy okazję poznać się osobiście. Niesamowita z niej kobieta! To ważne, że oba te blogi zostały nagrodzone. Oboje bohaterowie do życia potrzebują wsparcia finansowego. Im więcej szumu wokół nich, tym większa szansa na uzbieranie niezbędnych środków. My na szczęście tego problemu nie mamy - nagroda zaspokajałaby co najwyżej nasze literackie ambicje :) Oczywiście trochę żałuję, że nie mogliśmy Wam, naszym wiernym czytelnikom, podziękować z podium, z nagrodą w ręku i w towarzystwie O

O rany! :)

Chyba pobiliśmy rekord komentarzy :) No i te megatony energii!!! Wzruszyliście nas naprawdę :* I to wszystko działa! Znowu! Lenka, mimo, że marnie uzbrojona dzielnie walczy. Kaszel jakby ciutkę lżejszy, choć wciąż suchy (przepis na cebulę z miodem przetrenowaliśmy :)) i gorączki ani śladu (tfu, tfu) :) A więc dajemy dalej! Zaklinamy rzeczywistość, żeby z każdym dniem Lenki leukocyty mnożyły się na potęgę. Patrzymy na to nasze Bohaterskie Dziecko i nie możemy zrozumieć jak taki mały organizm daje radę. Niejeden dorosły dawno by leżał z niezłą infekcją. Ale to się dzieje, więc nie pozostaje nic innego jak uwierzyć, że Lena jest Najtwardszą z Twardych. Howgh :)

Zjednoczone Oddziały MOCY - PRZYBYWAJCIE!!!

No żesz fuk, kurczka, w mordeczkę (więcej eufemizmów nie znam, więc aby wyrazić faktyczny stan moich emocji, musiałbym już zacząć rzucać najcięższym mięsem), zapasy najpotrzebniejszych Lenkowych –cytów spadły do absolutnie krytyczno-dramatycznych poziomów :(((( Leukocytów 800, neutrocytów (czyli tych najważniejszych, odpowiedzialnych za odporność, granulocytów obojętnochłonnych) 300 !!! Przy 500 już się uznaje, że dziecko prawie nie ma odporności! Jest słabo, niebezpiecznie, bardzo niebezpiecznie, ogromnie dla nas stresująco. A w domu sanatorium kaszlaków. A wokół syfiasta zima! A dzisiaj w szpitalu nie wiadomo co tam w powietrzu latało!! POMOCY!! Przysyłajcie wagony MOCY i kciuk ścisking i fluidy i energia i bio-energia i nuklearna energia i biodegradowalna energia i wszystko co tam macie ślijcie w stronę Leny żeby się szybko z odpornością podźwignęła!!! A swoją drogą to niesamowicie jej zjechały wyniki. I to w czasie kiedy dostawała tylko 75% standardowej dawki trucizny. Niezbadane

Sanatorium dla kaszlaków

Nie chcę napisać dla gruźlików, bo to obraźliwe dla ludzi cierpiących na tę chorobę ale niestety tak mniej więcej wygląda (a raczej rozbrzmiewa) nasz dom w dniu dzisiejszym. Pourlopowa sielanka i delektowanie się szczęściem wypoczynku nie trwały długo. Lena ma zapchany nos, kicha i pokasłuje (co prawda odkasłując) już od miesiąca. Biorąc pod uwagę brak jakichkolwiek śladów niepokojącego rozwoju sytuacji, ukuliśmy nawet na tę okoliczność dość karkołomną hipotezę, że to nieszkodliwy efekt uboczny chemioterapii. Niestety, jeszcze w górach kasłać i to w najgorszy sposób (suche dudnienie) i kichać zaczęła Matylda. Ostatniego dnia, Honeyuś zaczęła przebąkiwać, że coś ją drapie i dusi. Wczoraj ja zacząłem odczuwać niepokojące szemranie w płuco-oskrzelo-gardle. A dzisiaj już niestety Lena pełną piersią i pełną parą odgrywa rolę wiodącego instrumentu kaszląco-dudniąco-trzeszczącego (sprawia wrażenie jakby miała wykasłać jelito górne), a co jakiś czas (niestety częściej niż rzadziej) pobrzmiewa

Rubinowe Gody

Tak, tak! Choć bynajmniej nie nasze ;) Ale będzie o miłości... Dziś dzień upłynął pod hasłem 40 rocznicy ślubu Babci Krysi i Dziadka Leszka czyli rodziców Andiego. Na szczęście stan zdrowia dziewczyn pozwolił nam na uczestnictwo w tej rodzinnej uroczystości, bo po wczorajszych Matyldowych kaszlach mieliśmy lekkie obawy. (Tak na marginesie jesteśmy teraz niemiłosiernie objedzeni i nie wiem czy stan przeciążonego trawieniem umysłu pozwoli mi na wygenerowanie jakiejś fajnej notki, ale spróbuję ;)) Dziewczyny ubrane odświętnie (suknie! opaski! pantofelki!), a Matyl nawet pierwszy raz w życiu w kucykach, które nie dotrwały do końca imprezy - bawiły się cudnie. Dziadki i ich rocznice sobie, bo przecież nie wiedzą jeszcze małe gluty, jaka to praca i wysiłek stworzyć i utrzymać szczęśliwe małżeństwo - dla nich najważniejsze, że była ONA, czyli ukochana siostra cioteczna Maja ;). Lokal na szczęście był duży i pusty, więc dziewczęta ganiały się w tych kiecach i pantoflach po całej sali, chowały

Home sweet home

No i po wakacjach :( Dziewczyny były tak zachwycone pobytem, ze od wczoraj nam jęczały, jak bardzo nie chcą do domu. No, ale cóż... Wszystko co dobre podobno się kiedyś kończy. Ale my, mistrzowie walki ze ścianą, trochę nad tym popracujemy. Bilans urlopu jak na razie zdecydowanie in plus. Co prawda pod koniec wszystkie dzieciaki zaczeły kaszleć i kichać, więc siłą rzeczy Matyl też (Lena, jak zapewne pamiętacie kaszlała już wcześniej), ale jakoś u innych nie przeradzało się to w nic bardziej inwazyjnego, więc na razie jesteśmy wyluzowani. Dziewczyny odżyły towarzysko. Matyl była Królową Turnusu - wszyscy ją znali z imienia, mimo, że codziennie podawała się za kogoś innego. - Jestem Śnieżka - mówiła podchodząc przy śniadaniu do stolika zupełnie obcych nam ludzi - Mam piękną suknię. A to jest Królewicz ( to o Ojcu ), a to Macocha ( o mnie ;) ) . Na pytanie jak ma imię odpowiadała bez mrugnięcia okiem: - Śnieżka Następnego dnia budziła się jako Aurora, a do domu wróciła jako Bambi :). Len

Zimowego funu ciąg dalszy

Jest super extra idealnie! Pogoda jak marzenie (wczoraj śnieżyca = dosypało śniegu, dzisiaj totalna lampa i leciutki mróz), samopoczucie bomba – dziewczyny wykonują kawalkady po całym ośrodku w tabunie innych, puszczonych totalnie samopas, dzieciaków (ogólnie, panuje tu model typu „Dziecko, idź zorganizuj sobie jakoś czas, my rodzice musimy mieć chwilkę dla siebie – tzn. na drzemkę, na SPA, na piwko, etc), które rządzą i dzielą w tym ośrodku, Matylda jest zazwyczaj pod jednoczesną opieką jednej lub dwóch 5-cio, 6-cio latek, Lena lekko z boku (bo zna swoje ograniczenia i sama w momencie kiedy widzi wokół siebie zbyt duży tłumek, a zwłaszcza kichająco-kaszlących, to się wycofuje) ale generalnie zwiedzają najdalsze zakamarki ośrodka, krzyczą, skaczą, biegają po schodach – mamy tu salę zabaw z opiekunką (5 PLN/h za dziecko – promocja!), generalnie, możemy się faktycznie zrelaksować. Lena codziennie dzielnie odbywa lekcję z instruktorem, wydaje się, że to bardzo lubi i czeka z utęsknieniem

Alberto Tomba urodził się w Rytrze

Rytro, mała senna wioska nieopodal Nowego Sącza, nigdy nie spodziewała się, że na jej stokach dla początkujących, na wyciągu zwanym „Stonogą”, w innych kręgach po prostu taśmą, urodzi się kiedyś światowej (ba, galaktycznej) sławy talent narciarski, który przewróci do góry nogami układem sił w światowym narciarstwie alpejskim i zakończy okres hegemonii w tej dyscyplinie krajów alpejsko-skandynawskich. Bo właśnie dzisiaj, pierwszą lekcję z instruktorem, na Ryterskim stoku odbyła właśnie ona, niepozorna ale wielkiego serca, waleczna i uparta, bezzębna ale kąsająca jak dziki dzik, szybsza od wiatru (nie bez kozery tak nazywa się jej matka) i ostrzejsza od kałamarnicy ciechanowskiej, Lena „The Fighter” Błasiak vel Wiatr. Było bombowo. Lena nawiązała doskonałą relację z instruktorem Józkiem, bogato s nim wymieniała myśli i słowa, w międzyczasie wykonując piękne szusy po stoku, na którym ledwo można się rozpędzić. Plan jest ambitny. Za dwa dni ma zjechać, z którymś z rodziców, z dużej góry (n

Wakacje!!!

Udało się! Dojechaliśmy!!! A łatwe to nie było. Na początku szło nam bardzo sprawnie, pogoda piękna, nawet nie zauważyliśmy kiedy dotarliśmy do Radomia (ach te nowe drogi!). Za Kielcami zaczęło się komplikować... Najpierw mały śnieżek, później coraz gęstszy, a na koniec regularna śnieżyca i jazda 40 km/h. Całą noc walił snieg, a dziś rano powitało nas piękne słonko i puszek. Mieszkamy pod samym wyciągiem, widok z okna mamy piękny. Jedzenie pyszne, towarzystwo dopisuje i to nawet bardzo. Dziewczyny zachwycone, biegają po całym pensjonacie w większej bądź mniejszej grupie. Dziś sporo były na dworze. Lena spróbowała trochę na nartach, a Matyl wyszalała się na kompletnie zasypanym placu zabaw. Pod wieczór totalna frajda - kulig! Taki prawdziwy, z końmi i saniami. I ognisko w lesie z kiełbaskami i grzanym winem. Oczywiście nie za długo, bo temperatura nie pozwala, ale i tak wszystkie dzieciaki wniebowzięte. Jutro Lena chce dalszych lekcji na nartach już w towarzystwie instruktora. Stoczek j