Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z sierpień, 2009

Aktualne miejsce pobytu... Dom :/

A jednak. Dzisiejsze, poranne wyniki morfologii okazały się gorsze od wczorajszych. :( Leukocyty jeszcze spadły z 1600 do 1300, a granulocyty już poważnie - z 700 na 300 :(. Pan Doktor podejrzewa jakąś mikro wirusówkę, bo do tego wczoraj Lence przyplątały się jakieś temperatury rzędu 37,4. Na szczęście CRP ledwie 0,3 (norma <1), czyli to raczej nic poważnego. Dostaliśmy dyspensę od wszelkich leków do piątku, kiedy to mamy wieczorem zgłosić się na oddział. Miejmy nadzieję, ze do tego czasu pokonamy wirusa, a morfologia "się odbije". Spędziłyśmy więc noc w szpitalu bez sensu. Lenie to w sumie bez różnicy - sieknęła 12 godzin snu, a ja wiadomo... O 4.00 podłączenie płynów, zmiana ca 40 min., gorączkująca dziewczynka w łóżku obok... Słabo :/ Pan Doktor na szczęście wypuścił nas zaraz po wynikach i już o 12.00 byłyśmy w domu. Obserwujemy teraz Lenę - mamy nadzieję, że pokona to tałatajstwo. Na razie nic w jej zachowaniu nie wskazuje na chorobę. Zero objawów, humor wciąż 10, ży

Ostatni Metotreksat tuż tuż...

A więc szpital again, tym razem na własne życzenie Hematologia, bo jednak te większe sale robią duuuużą różnicę. Odzwyczailiśmy się trochę od szpitala i trudno nam wracać do tego spania na kupie ;). Jest jednak jakaś szansa (tu znowu zadanie dla Was, nasi przesyłacze dobrych fluidów), że pokażemy się tu ponownie na noc dopiero za jakieś 1,5 miesiąca. To wersja dla optymistów, innej nie rozważamy, choć nasze obserwacyjne statystyki oddziałowe zalecały by większe umiarkowanie w tej kwestii ;). Wyniki morfologii dzisiaj mamy graniczne, co oznacza, że ledwo spełniamy warunki do wzięcia czwartego Metotreksatu. Jutro nasz Doktor zdecyduje, czy jedziemy z koksem, czy odwlekamy sprawę o parę dni. A dziś dzień, po wczorajszym powrocie w deszczu z Kielc, znów bardzo miły. Odwiedziliśmy wyłożony trawą Nowy Świat, wpadając jakimś trafem na naszego Pana Doktora akurat w momencie, gdy zdjęliśmy dziewczynom buty, by połaziły na bosaka. Zostaliśmy lekko zrugani, więc zaraz karnie włożyliśmy Lence butk

Dzień bez posta...

.... to niewybaczlne, a wręcz wysoce niestosowne ale commando-squad Błasiako-Wiatrów nie dało wczoraj rady. Po 4 godzinach podróży WAW-KIElce (tak długo nie jechałem chyba nigdy w życiu ale po drodze tyle się buduje, że za 1-2 lata podróż będzie trwać 1,5 godz. piękną, równą, prawie autostradą, gbyby tylko nie ten beznadziejny Radom - przepraszam Radiomiaków - Ci jakoś nie mogli zaplanować obwodnicy), dojechałem po 21:00 i jakoś tak nie było powera na post. Ale genralnie na działce wszystko w najlepszym porządku, Lena nieustająco w doskonałej formie, dziewczyny kontynuują having fun, słońce full (dzisiaj niestety już lipa - chmury i deszcz), dialogi na cztery nogi, Matylda śpiewa non-stop "Na jagody", etc. Słabo z weną, więc kończę. Napiszemy cos obszerniejszego wieczorem. Podobno będą fotki!!

Wyjechali wszyscy moi podopieczni....

I zostałem sam w domu, muszę uważać na " ż ", bo już mi raz zżarło ten akapit:) Siedzę w domu (zamiast iść w miacho), piszę posta na blogu i naprawiam deskę klozetową - co za karma i frajerstwo, znak czasów współczesnej technokratycznej cywillizacji zjadającej swój własny ogon, jakby nie było do przodu, trendy, fancy, lancy, facebook, twitter, Banksy, Almodovar, to jednak kibel trzeba kiedyś naprawić. Ale o czym to ja miałem pisać - o Lenie oczywiście! Ania zapakowała ją rano do samochodu, dopakowała kilkoma gadżetami (oczywiście nowy, różowy rowerek z frędzlami i koszyczkiem pojechał również) i ruszyły w trasę. Aha, Lenie towarzyszyła również miska i zapas papierowych ręczników na wypadek gdyby tapicerka znowu miała zostać zaatakowana. Okazało się jednak, że obawy były nieuzasadnione, dziewczyny dojechały bez przygód, jedynym problemem był jakiś monstrualnie irytujący korek przed Kielcami (Lena go zresztą podobno przespała). A na miejscu szaleństwo, zjadanie prosto z krzaka/

Intensywny dzień z Lenką

Dziś rano dość nagle okazało się, że nie mogę iść do pracy, bo nasza zastępcza opiekunka - Ania (p. Kasia jest na urlopie), złapała katar. I tak, niespodziewanie, spędziłyśmy sobie razem z Leną piękny letnio-jesienny dzionek. Cóż, uroki własnej działalności ;). Dzień zaczęłyśmy oczywiście od szpitala. Pana Doktora zdybałyśmy już w windzie i chyba dzięki temu wszystko poszło dość sprawnie. Do tego Lena na Oddziale Dziennym spotkała dwóch swoich kolegów równolatków z Onkologii - Filipa i Rafałka (żeby było zabawniej, cała trójka urodziła się w przeciągu miesiąca - marzec/kwiecień 2005), więc towarzystwo dopisało. Wyniki w miarę, choć gorzj niż poprzednio - granulocytów tylko 500 (norma 1700), a więc trzeba być czujnym... :/ Jeszcze bez wyniku, w błogiej nieświadomości kontynuowałyśmy dzień. Prosto ze szpitala pojechałyśmy na chwilę do mnie do biura, bo jednak parę rzeczy musiałam załatwić. Lena zażądała wydrukowanych z Internetu kolorowanek (jak zwykle u mnie w pracy) i zajęła się malow

Festiwal niespodziankowo-laurkowy trwa

Dzisiaj to ja po przyjściu z pracy zostałem zasypany stosem, pieczołowicie przez cały dzień przygotowywanych przez Lenę laurek. Ciężko mi było co prawda coś na tych rysunkach prawidłowo zidentyfkować (" Lenko, a to zapewne jest pomidor? " - " No co ty tata, przecież to mandarynka! "), ale to na pewno wina tradycyjnego i powszechnie znanego braku kompatybilności wyobraźni dzieci i dorosłych (połkniętego słonia w brzuchu węża mylą przecież z kapeluszem). A później wybraliśmy się na poszukiwane nowego roweru dla Leny (stary już nie gwarantuje odpowiedniej stabilności = jest za mały). Byliśmy w sklepie u wujka Nowego i u "wujka" Arka. Modele różne, walory jezdne różne ale preferencje kolorystyczne niezmiennie te same (" Tata, ten rózowy, ten rózowy!!!! "). No to chyba będzie ten różowy. A'propos rózowy, uwaga tutaj dygresja off-topic ale jak najbardziej związana z niniejszym dziełem literackim. Otóż, od zarania mojej kariery literackiej na tym bl

Kolejny fajny dzień Lenki

Lenka kontynuuje dobrą passę po-Metotreksatową. Na szczęście nie widać Gabrysiowego kataru ani gorączki (tfu, tfu, przez lewe ramię...? Albo prawe? Renat, help!) Lena wygnała mnie do pracy słowami: - Mamo, idź już do tej pracy, bo chcę zacząć robić niespodziankę dla Ciebie! Niespodzianka okazała się pięknym dziełem stempelkowym z napisem AMAMY , co można interpretować jako Mama pisane od prawej do lewej, bądź też Dla Mamy ... Właściwie to sam autor nie potrafił powiedzieć, co miał na myśli, ale co tam, liczą się chęci! :) Dzień był bardzo udany, a do tego wieczorem Lenka spotkała się z ukochaną ciocią Madzią. Bardzo czekała na to spotkanie, a Ciocia, stęskniona za swoją wakacjującą z naszą Matyldą córeczką - Mają, chętnie wzięła udział we wszystkich Lenkowych zabawach. Były wyścigi samochodowe, chowanie się przed Tatą za zasłoną, wycinanki, wyklejanki i takie tam... Ciocia musiała też kąpać, czytać bajeczkę na dobranoc, uczestniczyć w zmianie plasterka, a także, o zgrozo (Ciocia była

Ojoj!

Nasz weekend niestety nie przebiegł do końca tak jak byśmy tego oczekiwali :(. Gabryś dziś rano zagorączkował i musiał szybko jechać wraz z rodzicami do szpitala. Wyniki morfologii wykazały brak granulocytów i zaraz potem Gabryś dostał porządnego kataru. Diagnoza - wirusówka. Mamy cichą nadzieję, ze nie jest to efekt najazdu naszej rodziny i wczorajszych szaleństw z Lenką :/ Lenka oczywiście bardzo żałowała, ze Gabryś nie towarzyszył jej w drugiej części dnia. - Mamo, pozwól, ze coś powiem - zaczęła kwieciście - Strasznie szkoda, że taka piękna pogoda, a Gabrysia nie ma . Gdyby nie to smutne wydarzenie, dzień trzeba by zaliczyć do bardzo udanych. Pogoda bez zarzutu, gospodarze zadbali o nasze żołądki tak, że ledwo się turlamy - czego tu chcieć więcej? No tak, może towarzystwa ;) Udało nam się jakoś zorganizować czas Lence, tak by zrekompensować nieobecnego Gabrysia. A więc Barbie, kucyki, wyprawa rowerowa, gra balonem... Nasza córka, na szczęście, wciąż pełna energii i rozskakana - oby

Jest net w Starych Święcicach!!

Owszem, dzięki temu możemy coś skrobnąć i opisać Lenkowy dzień na wsi. Chociaż, gwoli pisarskiej rzetelności, muszę opisać małą przygodę po drodzę, która nam trochę wydłużyła dojazd. Lenie nie posłużyło poranne śniadanie i kosmiczne koleiny na Trasie Gdańskiej za Łomiankami no i wydarzył się mały samochodowy pawik, nawet nie taki mały - cała tapicerka, cały fotelik, całe spodnie, majtki, jeden miś. Samochód nadaje się na pranie tapicerki, miś i garderoba już wyprane, Lena w doskonałej formie. Nawet się tą przygodą specjalnie nie przejęliśmy. Pewnie w innych okolicznościach i we wcześniejszej fazie naszej przygody (??) raczej walki z tym ścierwem, pewnie byśmy spanikowali i zaraz zawracali do szpitala. Ale teraz, przeszliśmy nad tym do porządku dziennego, uznaliśmy, że to wina porannego jogurtu z wiśniami (którego notabene Lena nie powinna faktycznie jeść, bo jej brzuszek nie radzi sobię zbyt dobrze z krowim nabiałem), pozbieraliśmy się do kupy i pojechaliśmy dalej. No i dojechaliśmy. A

Kolejny pierwszy pełny dzień wolności

Aby nie trzymać Was w niepewności, napiszę szybko, że wszystko w najlepszym porządku - od rana do wieczora aktywność na poziomie 10/10, słowotok 9/10, uśmiech 9/10. Po raz kolejny łapiemy się na spostrzeżeniu, że ktoś kto nie wie, że Lena jest chora, mógłby pomyśleć, że to hiper-energetyczny okaz zdrowia ("tylko jakaś taka blada") - i tego się trzymamy - "śmieciuch" (termin zapożyczony od Pauli Pruskiej - bez oficjalnego copyright'u, mam nadzieję, że nam wybaczy) wybity, trzeba teraz tylko wyżreć wszystkie jego najmniejsze pozostałości, które gdzieś tam zostawił = jedziemy! Jutro jedziemy z wizytą do Leny "narzeczonego", Gabrysia, pod Płock. Będzie kontakt z naturą - krowy, siano, kury - sielska anielska. Niestety, pogoda planuje jakiegoś psikusa, ale kto by się przejmował pogodą. Coś mi dzisiaj wena siadła, więc słowotrysków nie będzie. Ten upał rozgotowuje mózg i ośrodki odpowiedzialne za kreatywność. Napiszemy jutro (jeśli na wsi pod Płockiem będzie

Trzecia tura Metotreksatu za nami

Na wstępie chciałam sprostować wszelkie insynuacje dotyczące umiejętności kulinarnych Andy-Ojca. Miałam przyjemność skosztować resztek "po Lenie" i smakowały bardzo dobrze! ;) Fakt, ze ja jakoś nie mogę się doczekać (od wielu lat) choćby obiecanej w okresie zapoznawczo-podrywowym potrawki z kurczaka, uwaga, po chińsku (!), ale who cares? Ważne, że Lena ma tę przyjemność. To wszystko na marginesie, bo oczywiście meritum dzisiejszego posta stanowi nasze wyjście ze szpitala! Znowu się udało, znowu wyniki niezłe, choć granulocyty, niestety, gorsze niż poprzednio - musimy troszeczkę uważać. Dobrze, że jeszcze wciąż lato, mniej infekcji, dzieci na placach zabaw w większości zdrowe. Za chwilę czeka nas pandemonium przedszkolnych epidemii, co w połączeniu z dalszym leczeniem zmusi nas chyba do zabarykadowania się w domu ;) Ale o tym, jak Scarlett O'Hara, pomyślimy jutro :) Lena dziś znowu odwiedziła Roksankę - pieska p. Kasi. Koniecznie! od razu po szpitalu. Zaczęła też rozmowy t

Kolejna porażka kulinarna ojca i takie tam...

Wczoraj o 23:30 przygotowywałem dla Leny do szpitala (specjalnie na jej zamówienie) tagliatelle z kaczką w pomidorach - brzmi dumnie, he, he, a tak naprawdę to banał nawet dla takiego ignoranta kulinarnego jak ja - anyway, zarywam noc, pędzę rano przed pracą do szpitala, zanoszę pyszne kluseczki i co? .... dowiaduję się później, że Lena wzięła do buzi jedną łyżkę, wypluła, powiedziała, że jej nie smakuje, odmówiła kontynuowania obiadu, a na moje powitanie w szpitalu po południu powiedziała " Tatuś, ja już nie chcę od ciebie żadnych obiadów ". I to się nazywa wdzięczność, nic tylko strzelić sobie w łeb z gumy majtkówki. W ramch buntu zaprzestaję publikowania jakichkolwiek postów na tym blogu, oflaguję się i zażądam odprawy w wysokości 60 miesięcznych pensji :) Oj rajt, oj rajt, żartowałem. Dzisiaj ostatni pełny dzień w szpitalu w ramach tej serii MTX (mamy taką nadzieję, dlatego wzywam tradycyjnie do głębokich chchnięć i westchnień energetyczno-paranormalnych) i jutro do domu.

Jedziemy!

Koniec Metotreksatu, teraz płukanie - 2 litry na dobę. Lena siusia jak najęta. Dziś znowu w moczu pojawiły się strzępki podbarwionego krwią śluzu, ale badanie ogólne nic nie wykazało :/. Pan Doktor "myśli nad tym", cokolwiek to oznacza. Lenę coraz trudniej utrzymać w stanie względnego spoczynku. Buzia jej się nie zamyka, po korytarzu pomyka nie zwracając uwagi na pompę, no a w tych warunkach, niestety, nie na wszystko można sobie pozwolić ;). Nasza sala, gdzie oprócz Leny jest trzech nastoletnich chłopców (dwóch hemofilików i chłopiec z aplazją szpiku), też nie jest dla niej wymarzonym miejscem. Nikogo nie interesują przygody kucyków i Barbie. Dziwne to dla Leny trochę, więc nieustająco próbuje... :) Oby do czwartku.

MTX - seria trzecia, dzień one

No i znowu jesteśmy w szpitalu, na planowym 4-dniowym bloku leczenia. Jak zwykle rano nakłucie w znieczuleniu (mleczko, po którym Lena jest tak fajnie nieprzytomna), potem 2 h leżenia na płask i potem powrót do żywych. Dzisiaj, Lenie powrót żywych zajął nawet krócej niż 2h (jak mi to później zrelacjonowała " Tatuś, ja po nakłuciu wstawałam już tyle razy, że mama uznała, że już nie muszę leżeć "). Potem dzień z panią Kasią, wyklejanki, robienie bransoletek i naszyjników z makaronu, etc (z efektami tych różnych prac plastycznych nie wiemy już co robić w domu, chyba otworzymy galerię :) i tak minął dzień. Dzisiaj zaczęliśmy przed snem lekturę "Małego księcia", czekam na poranną relację Leny z jej snów. Ostatnio, miewa mocno wykręcone sny, czasami jej pierwsze poranne słowa, nawiązujące do tego co jej się śniło, potrafią wbić w fotel i spowodować uderzenie szczęką o podłogę. Ciekawe co będzie jutro, po pierwszym rozdziale książki i obrazkach węża boa trawiącego słonia.

Dużo się dzieje :)

Wczoraj rzeczywiście udało nam się pójść na koncert Madonny! Fajnie było tak się oderwać i choć trochę wyluzować w innej rzeczywistości :). Nasz plan rowerowy zdał egzamin i chyba tylko dzięki temu udało nam się w ludzkiej godzinie powrócić do domu rodziców, do śpiącej Lenki. Dzisiejszy dzień upłynął nam bardzo miło. Byliśmy w stajni, w której stacjonuje koń naszej koleżanki (dzięki Ewa!). Lenka była zachwycona. Towarzyszyła cioci we wszystkich czynnościach: karmiła, głaskała, a nawet asystowała w podaniu zastrzyku. Na koniec zdecydowała się wsiąść na grzbiet. Ach, jaka to był a radość! Chyba powinniśmy zainwestować w kucyka ;) A wieczorem zameldowaliśmy się szpitalu - tym razem Hematologia, Onko się remontuje. Mamy fajny, duży pokój z samymi nastolatkami lubującymi się w serialach kryminalnych i ciągle piszących SMSy ;)). Oddział jest pełen Leny znajomych, a więc nudzić się chyba nie będzie ;). Byle jak najszybciej do domu...

Wielkie pakowanie

Już jutro nasz Wrzaskun (dla niewtajemniczonych, nasza młodsza latorośl, Matylda) wyjeżdża z dziadkami na 2 tygodnie na działkę pod Kielce. A w niedzielę Lena przenosi się na 4 dni do szpitala. Tak więc dzisiaj wieczorem wielkie pakowania Matyldy, a jutro/pojutrze wielkie (chociaż mamy to już jako tako rozpracowane, niedługo osiągniemy poziom rutyniarzy) pakowanie Leny. W międzyczasie, jutro wieczorem, rodzice wyskoczą sobie na koncert Madonny. Logistyka koncertowa, ze względu na oczekiwany na Bemowie w i w okolicy armagedon komunikacyjny, jest dość skomplikowana. Jedziemy po południu do dziadków na Jelonki, z Leną i rowerami. Zostawiamy Lenę u dziadków i sami, rowerami, jedziemy na koncert. Zaparkujemy w centrum handlowym Carrefour (mamy tam VIP-owski parking, bo mamy VIP-owskie bilety!! wow), potem jakoś się doczłapiemy na koncert i po evencie rowerami z powrotem do dziadków i tam śpimy. Tak to w optymistycznym wariancie ma wyglądać. Ciekawe jak wyjdzie w realu. Dzisiejszy post bardz

Jest nieźle

Lenki wyniki są bardzo dobre! Granulocytów aż 1000, hemoglobina rośnie, płytki też. Cała reszta w normie lub okolicach :). Także z wątrobą w porządku, transaminazy jedynie nieznacznie przekroczone. A problemy z enzymami wątrobowymi, to częsta przyczyna opóźnień tego etapu leczenia. A więc od niedzieli jedziemy z kolejnym etapem Metotreksatu. U Leny bez zmian - szaleństwo trwa. Dziś razem z Matylem odwiedziły swoją ukochaną opiekunkę i jej pieska. Znów pochłonęły masy jedzenia (dziękujemy pani Kasiu!) i bawiły się świetnie :). Fajnie byłoby skończyć ten Metotreksat w terminie. Na początku września znowu mielibyśmy wakacje. Całe 2 tygodnie bez chemii :)

Kontrolna morfologia ...

.... i chyba wszystko w porządku, tak przynajmniej nam się wydaje, bo Lena energetyczna, ruchliwa, werbalnie nadaktywna (ostatnio porozumiewa się krzykiem, jakby wszyscy wokół buli głusi, pewnie wkrótce od tych jej krzyków będą :). Anyway, na wyniki morfologii umówiliśmy się jutro ale skoro dzisiaj podczas wizji lokalnej stan i wygląd Leny nie wzbudził niepokoju doktora, to chyba możemy spokojnie czekać do niedzieli, kiedy planowo mamy się pojawić w szpitalu na kolejnej 4-dniowej sesji leczenia. Po badaniu i zmianie plasterka (nie znam szczegółow wydarzeń bo Lenie w szpitalu dzisiaj towarzyszyła mama, ale zapewne znowu był festiwal chichotów), Lena dołączyła do swojej sister u dziadków w Radości, gdzie Matylda rezydowała już od rana. Podobno Lena zjadła monsturalnej, jak na siebie w ostatnim czasie, wielkości obiad, w tym (co najbardziej zadziwia) wielki kawał mięsa (który był podany w najbardziej możliwie ostentacyjny sposób - bez kamuflowania w makaronie, ryżu, warzywach, etc, co ost

Deszczowo

Pogoda się spsiła. I to akurat w dniu, kiedy zostałam sama z dziewczynkami w domu. Miałam lekkie obawy, czy Matyl nie wykorzysta tego dnia na swoje zwyczajowe histerie, na które jestem skazana, gdy zostajemy we dwie. Ale nie. Zachowywała się super, chyba biedny maluszek wreszcie zaczyna odzyskiwać równowagę po tym ciężkim dla nas wszystkich czasie. Poszłyśmy na spacer do Łazienek: - Do Basi - jak mówi Matylda. Wzięłyśmy orzechy i chleb dla kaczek, ale zwierzęta w parku chyba leczą weekendowe obżarstwo - ledwo na nas spojrzały. Paw rzuconym mu pod dziób chlebem, wzgardził ;) Niestety dość szybko złapał nas deszcz i równie szybko musiałyśmy pędem wracać do domu. I tam już do końca dnia zostałyśmy. Przerobiłyśmy zabawę samochodami i w Kopciuszka - lalkami Barbi. Lena lekko zmodyfikowała bajkę tworząc wersję o dwóch Kopciuszkach, które OBIE zostają żonami Księcia (tego samego, oczywiście. I naraz) :))). Lena się przebierała za złą Babę Jagę, Matyl udawała (chyba?) baletnicę... Ja też musi

Kolejny "zwykły" dzień

Jeśli można nazwać zwykłymi dni w naszych obecnych życiowych okolicznościach. Ale nie tragizujmy, cieszymy się tym co mamy, a mamy przecież bardzo wiele - dwójkę hiper-energetycznych, rozbawionych, przekrzykujących się małych istotek, wypełniających swoim życiem i energią cały nasz (i ich ukochanej opiekunki Kasi) świat po sufit, aż się czasami nawet przelewa. O poranku mały horror - Lena zwymiotowała przy śniadaniu. Mama i Kasia - przerażenie! Szybko okazało się, że starała się jak najszybciej zjeść swoje śniadaniowe kanapki, żeby już móc zacząć jeść poranne ciasto, które zaczęła już jeść Matylda, że w efekcie jej układ trawienny (a być może jeszcze przełyk, bo śniadanie jeszcze nie zdążyło dotrzeć do trawiennego) nie wyrobił i powiedział "hold your horses, Lena, nie dam rady" i .... nie dał rady. Lena szybko pozbierała się do kupy i zaczął się normalny dzień - czyli galopady po mieszkaniu, wyrywanie sobie zabawek, "Zuzia, lalka nieduża...", "Jedzie pociąg z d

Relaksu cd.

Miły był ten weekend. Matyl nawet dała nam w miarę pospać (raz do 8.00, a raz do 7.30 :/). Lena bawiła się cudownie - żadnych niepokojących symptomów nie odnotowaliśmy. Sporo jeździliśmy na rowerach, a dziś spotkaliśmy się w parku z Nel! Zabawa była przednia, starsze dziewczyny szalały, a Matyl starała się za nimi nadążyć. Była zabawa piłką, turlanie się w tunelu z Ikea, rzucanie frisbee, a także gotowanie kompotu z mirabelek Lena w kapeluszu, a Nel włosy nie wypadły, więc patrząc na ich zabawę, nikt by nie mógł podejrzewać, ze walczą z tak poważną chorobą. Tylko ta może ciut dziwna bladość (niska hemoglobina) i rysujące się pod bluzkami torebki na Broviac...

Szybki relaks

Czas płynie strasznie szybko między kolejnymi turami leczenia. Czerpiemy z niego pełnymi garściami. W każdym razie się staramy... Wczoraj spędziliśmy przemiły wieczór z bardzo nam zaprzyjaźnioną rodziną S. - Lena zapragnęła odwiedzić swoją niewidzianą od 4 miesięcy przyjaciółkę, Nikę. To bardzo ważna postać w świecie Leny, więc zgodziliśmy się od razu. Dzieciaki spędziły czas przeuroczo. Cała czwórka: Lena, Nika, Matyl i jej rówieśnik Wituś, bawili się cudnie i w zadziwiającej zgodzie. My tymczasem w powoli zapadającym zmierzchu sączyliśmy na tarasie białe winko z mineralką, próbując przypomnieć sobie nasze dawne życie. Nika dzielnie poddała się zabiegom dr Leny, dostała serię zastrzyków oraz Broviac'a :). Była też zabawa w mamę i córeczki, ale dwójka maluchów okazała się niesubordynowana (nas to nawet nie zdziwiło) i została z rodziny wykluczona. Dzieciaki szalały w ogrodzie do zmroku - a co tam! A dziś... Cóż, lato w mieście. Nasz osiedlowy plac zabaw okazuje się być hitem. W dzi

Dobre fluidy dotarły - udało się wyjść

A więc jesteśmy w domu = kolejne 10 dni relaksu domowego. Przesłane porcje energii musiały byc faktycznie bardzo mocne, bo zadziałały nawet na naszego młodego doktora, który wyjątkowo szybko załatwił całą papierologię związaną z wyjściem ze szpitala. I co nawet ważniejsze, Lena wychodzi z b. dobrymi wynikami - 1.3 tys. neutrofilii (to to kluczowe z punktu widzenia odporności), ponad 2 tys. leukocytow, 9.5 hemoglobiny, nie chcę zapeszać ale możemy się chyba czuc w miarę bezpiecznie podczas tej przerwy. Dziękujemy i pozdrawiamy wszystkich dostawców dobrej energii Kompletna rodzina Błasiako-Wiatrów (.... miau... miau) ... no tak, Dyziek też pozdrawia!!

Kolejny dzień zaliczony

Bez problemów i komplikacji. Miejmy nadzieję, że to ostatni dzień w tej serii i że jutro wychodzimy. Pod koniec dnia pojawiły się jakieś nieoczekiwane i zupełnie znikąd stany podgorączkowe, max. 37.6, za chwilę 36.9, po chwili znowu 37.3 Nie wiadomo co to jest i skąd, bo Leny samopoczucie i poziom energii ruchowo-werbalnej na tradycyjnym, wysokim poziomie. A nawet na wyśmienitym. Anyway, everybody stand up, clap your hand i na trzy-cztery posyłamy Lenie turbo porcję dobrych fluidów energetycznych. Niech moc będzie z nią i jutro WYCHODZIMY!! Bez odbioru. A teraz, tradycyjnie, przejdę do części sprawozdawczo-rozliczeniowej mojego dzisiejszego wystąpienia. Z cyklu wydarzeń/sytuacji ciekawostkowo-folklorystycznych (oczywiście chodzi o specyficzną odmianę folkloru 2-4 latków), rozczulających odurzone macierzyńskimi hormonami matki (wszystkie matki proszę o wybaczenie za mój niepoprawny politycznie szyderczy ton - no ale bądźmy szczerzy, dla miłośników futbolu i golonki nie będzie tu nic eks

Byle do przodu...

Siedzę na szpitalnym korytarzu i próbuję złapać trochę świeżego powietrza. To nieruchome powietrze w szpitalu, mimo otwartych okien i znacząco niższej temperaturze na zewnątrz jest wykańczające. Wena mnie opuściła :) Tymczasem Lena ma się świetnie, humorek tryska uszami - apetyt tylko średni. Minie w domu, na szczęście :)

MTX - seria druga, day one

Ależ sprawozdawczo ten tytuł brzmi, no ale cóż, taka karma. Z drugiej strony to lepiej kiedy pod koniec dnia post ma charakter sprawozdawczy niż miałby przypominać mrożący krew w żyłach horror. Ech, chyba znowu mi sie zbiera na słowotryski, to chyba od tego upału, na naszej sali, teraz, czyli o 22:30, jest ok. 32 st. Celsjusza bez widoków na miły odświeżający chłodek. No dobrze koniec popisów erudycznych, trzeba napisać jak minął Lenie dzień. W skrócie - bardzo dobrze. Rano nakłucie (czyli ulubione Lenki mleczko po kórym jest taka nieprzytomna) i podanie Methotrexatu (MTX) do rdzenia, 2 godziny leżenia i dochodzenia do siebie i potem w teren. Stare kumpele Lena i Nel rządzą na korytarzu, odbywają wspólne sesje rysowania (powstają twory o zaprawdę kubistycznych kształtach, sam Picasso nie powstydziłby się tych obydwojga oczu po tej samej stronie nosa na wysokości ust), zawody w biegu za (i przed) pompą, teatrzyk Barbie i kucyków Pony (na moje uporczywe przewrotne sugestie, że może ten r

Metotreksat - Part Two

O 17.30 zameldowaliśmy się w szpitalu. Znowu na naszej sprawdzonej Sali nr 5. Testujemy kolejne łóżeczko. Lenka w nastroju prześwietnym, towarzystwo w postaci Nel obecne, a więc weszliśmy jak w masełko :). Wyniki świetne - prawie jak u zdrowego dziecka. Granulocytów na potęgę - aż 2000! Oznacza to właściwie normalną odporność. "Właściwie", bo samych leukocytów nie za dużo, ale prawie (!) norma. Czyli Lenka ładnie się regeneruje po Metotreksacie. Fajnie! W nocy startuje chemia, rano nakłucie... Dzień upłynął spokojnie i rodzinnie, acz niestety pod hasłem pakowania i ze Szpitalem w tle. No nic, za 4 dni wychodzimy (oby!) i wtedy sobie jeszcze odbijemy!

Rodzina znów w komplecie

I spędza czas malinowo. Dosłownie, bo oprócz mamy (wciąż te czernie i szarości - ech ta miłość do Placebo :))), no dobra kazała mi zmienić, że niby Placebo to obciach, więc te czernie i szarości to jakoby przejaw jej przywiązania do minimalizmu w ubiorze - niech będzie:)), wszyscy byliśmy dzisiaj na malinowo. Ale od początku. Matylda wróciła i już na dzień dobry zrobiła nam swoją tradycyjną, morderczą aferę " Ciaśko!!!!, ciasio!!! ", " Ależ kochanie, najpierw śniadanie, potem będzie ciastko ", " Nieeeeee, ciasiooooo!!!!! " I leżymy na podłodze, i kopiemy nogami i wprowadzamy ciało w totalny dygot. Klasyka, jak widać 2-tygodniowy pobyt nad morzem nie był od strony pedagogicznej sukcesem :). Lenka patrzyła na to z lekkim, jakby, niesmakiem. " To za tym kimś tak tęskniłam? " zdawała się myśleć. Ale potem włączyła się aktywnie w uspokajanie siostry i jakoś udało nam się pozbierać. A jak już się pozbieraliśmy, to spędziliśmy ultra-fantastyczny dzień -