Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z czerwiec, 2009

Wypisani!

No i udało się. Płytek znowu 60 tys. Wychodzimy! Tyle, że spada hemoglobina i białe ciałka. Wczoraj jeszcze było 1900, dziś już tylko 1000. Mamy nadzieję, że nie skończy się znowu leukopenią :/ Mamy się stawić na oddział dzienny w środę i skontrolować morfologię. Ufff...

Znowu w szpitalu...

..., ale, mamy nadzieję, na chwilę. Po szaleństwach w domu i na działce oraz niedźwiedzich uściskach siostry, niestety pojawiły się wybroczynki. Zdawaliśmy sobie sprawę, że po Endoksanie, jak to się mówi w szpitalnym slangu - "lecą wyniki", więc jakoś bardzo się nie przejmowaliśmy. Zresztą mieliśmy planowe sprawdzanie morfologii wyznaczone na wtorek rano i chcicliśmy do tego terminu doczekać. No, ale dziś sytuacja znacząco się pogorszyła - coraz więcej małych wynroczynkowych punkcików. Do tego zaczęły Lenie wyskakiwać wystające siniaki. Po krótkiej, telefonicznej konsultacji z lekarką dyżurującą, zostaliśmy namówieni na porzucenie nadbużańskiej sielanki i powrót na łono Wielkiej Matki, żeby sprawdzić morfologię. A ta bezlitosna - 5 tys płytek (norma od 100 tys!). A więc - dobrze, ze Lena nie spadła z roweru, na którym szalała od paru dni. I oto jesteśmy. Stare śmieci, choć inna sala. Czterosobowa bez zmian, moje aktualne miejsce - dziura między szafką a umywalką, na szczęście

Ale w domu fajnie jest!

Dziewczyny szaleją tak, ze zupełnie nie wiemy jak je opanować :) Lena ma już kilkanaście siniaków (niskie płytki), ślad na czole po spotkaniu z głową siostry i guza, ale wygląda, że w ogóle jej to nie dotyczy :). Matyl jest przeszczęśliwa. Przytula się do siostry, ciągnie za rączkę z okrzykiem "Lena, oć!" i papuguje wszystko co tamta wymyśli. Dziś byliśmy na dworze. Lenka przejechała się na rowerze, była w piaskownicy... Niestety nie za długo, bo przyszły inne dzieci (największe zagrożenie :() i musieliśmy się zmywać. Kosiła też z dziadkiem trawnik :) No i apetyt wrócił! Ma taki, ze aż musimy ją stopować, żeby się nie przejadła :) Jutro, jak się uda i pogoda dopisze, ruszamy nad Bug. Podobno zasięg jest słaby, ale gdzieś tam się pojawia, postaramy się nadawać :)

JESTEŚMY W DOMU!!!!

Dzisiaj, dnia 25 czerwca 2009r., po spędzeniu 2 miesięcy i 21 dni w szpitalu, ok. godz. 12:30, Lena Błasiak przekroczyła próg swojego domu!!!! Tak, tak, wyszliśmy, Lena nie zadzwoniła do swojej koleżanki gorączki, poranne oględziny lekarza wypadły O.K. = Lena została zakwalifikowana jako nadająca się do wyjścia do domu i ... wyszła. Nasz mini-van był prawie po brzegi wypakowany klamotami, które wywieźliśmy ze szpitala - coś nieprawdopodobnego ile tego się nazbierało i przede wszystkim gdzie to wszystko się wczesniej mieściło w szpitalu. Najważniejsze jednak jest oczywiście aby Lenie nic się nie przytrafiło podczas pobytu w domu, dlatego EVERYBODY chuchamy, ściskamy kciuki i przesyłamy tetra-bajto-kiloWaty dobrej energii aby złe infekcje i inne paskudztwa odpędzić. Odpędzać od leny trzeba też będzie Matyldę, która stanowi potencjalne zagrożenie, gdyż może Lenę 'zamordować" swoimi uściskami:) Jako, że mamy zamiar na najbliższy czas kilku (mamy nadzięję, że -nastu) dni zaszyć się

Już za chwileczkę, już za momencik...?

Próbowaliśmy trzymać ten fakt przed Leną w tajemnicy, ale niestety pani doktor dyżurująca się wygadała, mówiąc: - To co Lena, jutro do domu? :) Lena więc zaczęła mnie podpytywać : - Mamo, naprawdę jutro wyjdziemy? - Jak nie wyprodukujesz sobie gorączki, to wyjdziemy - Nie, mamo, ja muszę przecież do gorączki wcześniej zadzwonić, żeby przyszła. A ja teraz chcę wyjść do domu! A więc dziecko właściwie zmotywowane - nic tylko wychodzić :) I jeszcze... - Mamo, a czy ja mogę Matyldę nauczyć mówić, jak wyjdę? :) Na koniec kilka fotek z dzisiaj - dziękujemy Wam Alinko, Ciociu Izo i Wujku Nowy :) I jeszcze zdjęcie z rozmowy na Skype'ie

I have a dream...

Tym razem to nie Martin Luther King ale Lena. Dzisiaj podczas kolejnej sesji korytarzowej (dziś w menu był szybki marsz i tańce), przypomniałem Lenie, że jeszcze mnie dzisiaj nie przytuliła, na co ona oczywiście, jak ukochana córeczka tatusia, wtuliła się we mnie całą sobą, po czym usiadła mi na kolanie i powiedziała " A ja miałam sen! ", na co ja zdziwiony (bo raczej nigdy nie pamięta snów) " W nocy? I co Ci się śniło?", a ona "Nie, teraz jak zasnęłam na chwilkę na Twoim kolanie". "I co Ci się śniło?" pytam - "Dyziek i Matylda jak ich przytulam w domu". Wow! Programowanie na sukces (czyli na chęć powrotu do domu) zadziałało - oby tak dalej - motywacja to podstawa! I jeszcze z kroniki towarzyskiej, Lena ma na oddziale swojego "zakochanego" - Gabrysia lat 4,5. Ciąglę chce wychodzić na korytarz, żeby spotkać się z Gabrysiem, żeby zobaczyć co u Gabrysia, etc. Dzisiaj (jak zwykle) kazała mi się podnieść na rękach aby zobaczyć

Znowu jedziemy z pompą :)

Tym razem to jakieś łatwiejsze do zniesienia, bo oznacza koniec leczenia w tym protokole! Tak! Lenka dostała dziś Endoksan czyli zakończyła (na razie nieoficjalnie) Pierwszy Protokół! A ta pompa dlatego, że zaraz po Endoksanie "idzie" 24h płukania, no, ale to tylko 24h, a przecież spędziliśmy z pompą urocze 6 tygodni :/. Doktor dziś stoczył z nami dłuższą rozmowę dotyczącą dalszych planów leczenia. Zostaliśmy też poinformowani, o tym gdzie mamy się zgłaszać, gdybyśmy mieli jakiekolwiek problemy... NA WOLNOŚCI! A więc, (chyba) wychodzimy w czwartek! Pan Doktor powiedział, ze jest bardzo zadowolony z dotychczasowych efektów leczenia Leny, że świetnie zareagowała na leki. Generalnie wydawał się być większym optymistą w kwestii wyjścia od nas ;) Chyba jutro powinniśmy się zacząć pakować?

Dobry dzień za nami

Dziś dobre wieści. Rano Lena miała pobieraną krew na morfologię pod kątem oceny parametrów i decyzji czy damy radę zaliczyć Endoxan (czyli coś jakby kropkę nad i po 1-szej rundzie Cytosarów) i w perspektywie (jeżeli by się udało zaliczyć) wyjść do d.... (staram się już tutaj nie używać słowa na "d", żeby nie zapeszyć, ju noł, my, mistrzowie przepustek). Pan doktor stwierdził, że wyniki są bardzo dobre (leukocyty 2100, płytki 150,000) i bierzemy jutro Endoxan, po Endoxanie 24h płukania Mesną, w środę przetoczenie krwi (bo hemoglobina nam spadła) i w czwartek do d.... . Tak, tak, pan doktor użył słowa na "d". Udało nam się chyba również zaprogramować Lenę na sukces :) Od kilkunastu dni słabo było u niej z jedzeniem, wymyślanie i przekonywanie jej do jadłospisu na następny dzień (obiad trzeba przygotować dzień wcześniej w domu więc trzeba ją zawsze wysondować na okoliczność preferencji kulinarnych) przypominało rozmowę z niewidomym o kolorach, " Lenko, a może ...N

Stan zawieszenia trwa

Nie ma o czym pisać, aż się chce wyjść z kina... :)) Dzisiaj zakończyliśmy ostatnią turę tzw. cytosarów ( cytarabina ), wg super teoretycznego harmonogramu, jest to 62-gi dzień terapii, wg naszej osi czasu powinniśmy byli go jeżeli ewentualnie zakończyć (użyłem czasu zaprzeszło-niemożliwo-przypuszczalnego) 9-go czerwca = 11 dni opóźnienia, a wg tego samego teoretycznego algorytmu, od ok. 15-go maja powinniśmy byśmy-byli ale nie byli (czas zaprzepaszczalno-przypuszczalny) w domu, ale niech tam... jak ją nazwała Honeyuś, Wielka Matka, przyssała swoje przyssawki i łatwo nie puszcza. Lena też już ma totalnie dosyć. Nic jej nie bawi, wszystko ją nudzi - żadna wycinanka, wyklejanka, rysowanka, puzzle, gry planszowe, układanki, książki, Barbie, żaden film - nic nie jest w stanie zaabsorbować jej uwagi, teraz pozostaje jej tylko bieganie/kłusowanie/maszerowanie po korytarzu. Dzisiaj musiałem ją ściagać do kąpieli o 21:00. Może jutro...???

Małe marzenia...

Co my zrobimy jak nas w końcu wypuszczą? Nie wiem czy będziemy umieli się odnaleźć ;). Tu już elegancko wskakujemy w swoje buty, zmieniając się na warcie u Leny. Ja, Andy i obie dzielne Babcie. Mobilizacja na całego, logistyka na miarę korporacji. Szpital to bezpieczeństwo i pewność. Wielka Matka, która dyktuje rytm naszego życia, ale też chroni i wyciąga pomocną dłoń w miarę potrzeby... Taka nasza mała, bezpieczna codzienność... Ale wyjście ze szpitala majaczy coraz bliżej, jutro koniec Cytosarów... Marzy nam się wyjazd z Warszawy na te wolne tygodnie, może się uda? Może damy radę odciąć pępowinę łączącą nas ze szpitalem i odważymy się zaszyć gdzieś w przyrodzie?

Run Lena, run!!

To słowo klucz kilku ostatnich wieczorów, Lena co wieczór, ok. 19:30, rozpoczyna galopadę po korytarzu oddziałowym, dzisiaj ledwo zmusiłem ją (w końcu 2 dni temu miała zabieg w uśpieniu - zakładanie Broviaca, dzisiaj kolejny zabieg w uśpieniu - punkcja = teoretycznie jest mocno osłabiona) aby był to pół-kłus/pół-marszobieg. Mimo to i tak musiałem ją co 5 minut zatrzymywać i sadzać obok siebie na krzesełku, mówiąc " Lena, teraz 5 minut przerwy na ładowanie baterii", na co Lena po upływie 1,5 minuty " Tatuś, już mi się naładowały" i dalej w swój lekko kuśtykający kłus (jedna nóżka cały czas słabsza - koń kuleje:). Gdyby nie ta białaczka, można by pomyśleć, że .... A przed snem, już w łóżku, w ramach kontynuacji kociokwiku, Lena zabrała mi Blackberry i zaczęła sobie pstrykać fotki. Rezultaty sesji załączam

Sprawozdawczo dziś tylko ;)

Nakłucie czyli dolędźwiowe podanie chemii zaliczone. Dzisiejsze wyniki były całkiem niezłe, kolejne badanie w poniedziałek - patrzymy co dalej. Lenka ma nadal świetny nastrój, dziś Andy znowu ją ganiał po korytarzu. Ach, jak fajnie bez tej pompy! Broviac działa, wydziergałam Lence na niego śliczna torebkę. Torebka jest konieczna, bo inaczej dziecku "ogonek" pęta się po brzuszku i można niechcący go wyrwać. I tak sobie spokojnie żyjemy czekając końca Cytosarów, jeszcze dwa nam zostały.

Ostatnia tura Cytosarów...

...dziś ruszyła! I to przez nasz nowy Broviac! :) Lenka czuje się dobrze, nic nie boli. Ma tylko siniaczka wzdłuż żyłki, w której siedzi Broviac. Ale to nic niepokojącego, podobno. Energia ją rozpiera i gdyby nie to, ze Pan Doktor kazał nam przez dwa dni "się oszczędzać", to biegałaby tu po korytarzu w tę i z powrotem. Humorek świetny! Cieszy mnie to wielce :) Jutro mamy nakłucie z podaniem leku dolędźwiowo, więc znowu czeka nas poranek na czczo, ale i tak apetyt Lenkę opuścił i mało co ją ożywia w tej kwestii. Cóż... czasy szyneczki minęły ;) Do niedzieli bierzemy Cytosar i sprawdzamy, czy wyniki krwi kwalifikują nas do ostatniej partii chemii kończącej pierwszy protokół. Ale i tak jest dobrze :D

Uff...?

Mamy Broviaca! Dla niewtajemniczonych, to tzw. centralne dojście, czyli cewnik wprowadzony bezpośrednio do serca. Dzięki temu nie trzeba dziecka kłuć przy pobieraniu krwi i można również podawać tą drogą leczenie. Tu informacja dla anglojęzycznych - po polsku, niestety, nie znalazłam :/. Druga końcówka naszego Broviaca wchodzi do żyły szyjnej, a nie podobojczykowej jak poprzednio, bo niestety obie zostały wyekspoloatowane przez dotychczasowe, tymczasowe dojścia. Mam nadzieję, że Lenka przez to nie będzie miała problemu z ruszaniem główką... :/. W każdym razie widzę światełko w tunelu i raczej to nie pociąg ;)

Zmęczenie

Jesteśmy zmęczeni... Wszyscy... I bardzo... Dziś nawet Lena lekko pękła. Zrobiła kilka afer o nic, popłakała się, powiedziała, że mnie nie lubi... Czuję, że ma dosyć, zresztą jak my wszyscy. Powoli stajemy się rekordzistami oddziału jeżeli chodzi o długość pobytu, oczywiście nie licząc tych naprawdę poważnie chorych :/. Podejrzewamy, że nasz Pan Doktor wolałby skończyć Cytosary i dopiero założyć Broviac'a. Sama już nie wiem co to oznacza, boję się, że przekiblujemy tu naszą "przerwę regeneracyjną"... Wkurza mnie jak nie wiem manewrowanie po tym naszym ciasnym pokoiku z dzieckiem uwiązanym do pompy, męczy wymyślanie Lence coraz to nowych zabaw, do których obie nie mamy serca, gnuśnienie w tym szpitalnym zaduchu :( Generalnie słaby dzień mam :( Ale dzisiejsze wyniki są dobre - wg Pana Doktora. Jutro powtórka, obserwujemy tendencję... Amen, idę spać. PS. Jeszcze kilka fotek Nasz pokój - nasze łóżeczko po lewej od okna pod ścianą Dzisiejsze zajęcia plastyczne z Panią Kredką -

Trzecia tura Cytosarów za nami

Została jeszcze jedna (4 dni), po niej Endoksan i dzień płukania i Wielka Przerwa! Trzy tygodnie! Oby udało nam się ją spędzić poza szpitalem... Lenka tę turę zniosła całkiem nieźle - nastrój wciąż super. Tylko apetyt nie dopisuje, ale mamy nadzieję, ze jutro się poprawi. Teraz mamy 3 dni na regenerację - jutro sprawdzamy wyniki krwi i patrzymy co się dzieje. Da się tego Broviaca czy nie? Oby...

Trochę o niczym...:)

Dziś, po wczorajszych szaleństwach, Lenka ma chyba zakwasy :). Miała problem z chodzeniem i bolały ją łydki... Mam nadzieję, że to zakwasy ;) Gorączki niet, samopoczucie świetne, apetyt mocno taki sobie :/ Ale cóż, poszły trzy dawki Cytosaru, jutro ostatnia w tej serii - może tak być. Dziś też na szczęście nasz pokój się trochę rozluźnił (pewnie na chwilę). Wyszła jedna dziewczynka, która skończyła już leczenie. Okaz zdrowia :) I daje nadzieję... Na razie jesteśmy w trójkę (znaczy się w szóstkę :)), pewnie zaraz kogoś nam dorzucą... Jutro jest na dyżurze nasz Pan Doktor, zobaczymy jakie plany co do Broviaca... Dziś przy wieczornym szaleństwie w łóżeczku (stanie na głowie, kręcenie się w kółko, te sprawy) mówię do Leny: - Uważaj kochanie, bo znowu wyrwiesz sobie szwy, a ja nie przeżyję kolejnego szycia. - Ale ja przeżyje - odpowiedziało rezolutnie nasze dziecko :))) PS. Pozdrowienia dla tych co na Helu! Tęsknimy strasznie!

Od rana młyn

Zaczęło się o 6.00 od mierzenia temperatury. Znowu 38,5, po wczorajszym całym dniu bez gorączki. Po paru godzinach znikła :/. Dosyć to frustrujące... Potem okazało się, ze zapchał nam się jeden z dwóch drenów, co go właściwie wyłącza go pola naszych zainteresowań. To w sumie nic dziwnego - jest w użytkowaniu trzeci tydzień, a jest to w końcu dojście TYMCZASOWE. Oby tylko drugi dał radę, choćby przez te trzy dni, do końca Cytosarów. A najlepiej do nieszczęsnego Broviaca. Do tego przy wymianie opatrunku okazało się, że znowu puściły szwy mocujące dreny do ciała Lenki. A w kupce na dodatek było troszkę krwi :( Do tego wszystkiego dziecko kaszle jak stary gruźlik. Poszłyśmy na rentgen - czysto w płucach, uff Potem poszłyśmy na szycie... Straszne to było :(. Niby znieczulone, ale zastrzykiem. Poza tym nie znieczuliły się oba miejsca przyczepienia, tylko jedno, więc drugie szło na żywca. Dobrze, że tym razem mogłam przy tym zostać, bo Lenka bardzo się bała i cały czas prosiła, żeby jej powi

Leczenie ruszyło

Gorączki, oczywiście nie ma, wyniki wciąż ma bardzo dobre i dziś poszła kolejna tura Cytosarów. Przynajmniej tyle - zawsze bliżej celu. Wróciła też doustna chemia. Ciekawe, że w ciągu tych 2 tygodni bez chemii Lence zaczęły odrastać włoski. Ma taki mały meszek na główce. Pewnie zaraz wypadnie... Rozmawiałam z Lenką o Broviac'u. Przyznała, ze się boi. I, że boi się powrotu do domu, bo " coś się znowu stanie " :(. Uspokajałam ją na ile mogłam, nie wiem z jakim rezultatem... Też mam nadzieje, że tym razem nic się nie stanie...

No i nici z Broviac'a... Znowu... :(

Lenka chyba rzeczywiście nie chce wyjść ze szpitala... Dziś obudziła się z gorączką 38,3 C :( Niestety Pan Doktor nie miał innego wyjścia niż odwołać dzisiejszą operację. To uspokoiło Lenkę na tyle, że spokojnie zjechała z gorączką do 36,2! Rany... A wyniki mamy świetne! 3600 leukocytów, 200 tys płytek, 11 hemoglobiny i zerowe CRP. Teraz czekamy do piątku. W piątek ewentualnie zaczniemy trzecią turę Cytosarów, a Broviac może next week... Tym razem chyba Lence nie powiemy ;)

To już pewne - Broviac tomorrow

Doktor Ł. potwierdził dzisiaj, że jutro zakładają Lenie Broviaca. W końcu skończy się koszmar życia non-stop na 1,5 metrowej smyczy w postaci rurek drenów podłączonych do pomp infuzyjnych i na końcu tunelu zamajaczy słowo "dom". Trzy-cztery, a teraz wszyscy ZACISKAJĄ KCIUKI I WYSYŁAJĄ TERA/HEXA/FLIPPO BAJTY/WATY/KILOWATY/TONY DOBREJ ENERGII W STRONĘ LENKI!! Musi sie udać i później musi być dobrze i po 2 seriach cytosarów (a może w międzyczasie wcześniej) idziemy na chwilę (a potem na dłużej) do domku. Chociaż.... dzisiaj wieczorem kiedy wietrzyliśmy naszą salę i starałem się Lenę okryć dodatkową poszewką aby jej nie zawiało i wobec jej wyraźnegi i upartego oporu zacząłem używać argumentów typu "...Lenko, jak się nie okryjesz, to się przeziębisz, dostaniesz gorączki, znowu nie założą Ci Broviaca i znowu nie pójdziemy do domu ...." , w odpowiedzi usłyszałem " Ale ja wcale nie chcę iść do domu, chcę zostać w szpitalu" ???!!!! Ki czort??!! Chyba jej tam wygodn

O chorobie przystępnie

Ktoś mnie tu kiedyś poprosił, żebym napisała o białaczce i leczeniu, tak, by można to było zrozumieć. Nie jest to łatwe, ale spróbuję. Tylko uwaga - będzie dla wytrwałych :) A więc tak... Białaczka bierze się z niczego. Może trafić każdego i nie możemy temu zapobiec :(. Od pojawienia się choroby, do wystąpienia pierwszych objawów, mija zazwyczaj ok 2-3 tyg. W tym czasie dziecko zazwyczaj łapie infekcję za infekcją, jest osłabione, blade, często występuje ból stawów i siniaki. Piszę to z doświadczenia mojego i innych rodziców na oddziale. Lekarze często odwlekają zrobienie morfologii - "żeby niepotrzebnie nie kłuć dziecka". Cel szczytny, ale niestety w przypadku białaczki może doprowadzić od sytuacji takiej jak nasza - bezbronny organizm atakuje sepsa . Tymczasem w zwykłej morfologii z rozmazem (koszt ok. 20 zł) można już zobaczyć nieprawidłowości. A na pewno można wykluczyć białaczkę przy przy prawidłowych wynikach. Ale cóż... Białaczki nie można wyleczyć inaczej niż chemią,

LEUKOCYTY 2200

Hurrraaa!!!! Leukocyty podskoczyły nam do 2200 (wynik z badania krwi pobranej dzisiaj o 06:00). Dobre perspektywy coraz bardziej realne!!! Ale nie mówmy hop - dalej trzymamy kciuki, przesyłamy dobrą energię i .... co tam przyjdzie do głowy aby utrzymać dobry trend.

Wariujemy :)

Lena ma jakiś niesamowity przypływ energii... I podobno nie jest to skutek uboczny antybiotyku ;). Nie widziałam jej takiej od czasów, kiedy była zdrowa. Gada jak najęta, fika w łóżeczku, dziś musiałam złamać reżim epidemiologiczny i zabrać ją na korytarz, bo rozniosłaby pokój. Umyłyśmy ręce i niczego nie dotykając, przemierzyłyśmy korytarz kilkanaście (-dziesiąt?) razy. W podskokach prawie że! momentami musiałam się nieźle rozpędzić z pompą, żeby nie zostać w tyle :) Pokażę Wam trochę szaleństw łóżeczkowych

Krótko informacyjnie

Nowy antybiotyk zadziałał. Już rano nie było gorączki! I tak cały dzień. Wow, rzeczywiście co Trzecia Generacja to Trzecia Generacja... Leukocyty podskoczyły nam do 800, jeżeli w poniedziałek będzie w porządku - jedziemy z leczeniem. Lena wieczorem dostała niezłego lotu. zachowywała się jak zupełnie zdrowe dziecko. Fikała, skakała w łóżeczku, kilkanaście razy zaplątała się w kable, co do tej pory zdarzało się sporadycznie. Nawet żartowała, ze nie będzie myła zębów, bo jej się nie chce - no normalnie jak za dawnych, dobrych czasów. Tęsknię za tą jej beztroską...

Było gorąco...

Dosłownie, wczoraj o 22:00 Lena miała 39 stopni gorączki. Końska dawka paracetamolu zbiła to w 2 godz. do 35,8. Mamy nadzieję, że nowy antybiotyk, zdewastuje i zmiażdży tę infekcję jak najszybciej. Dzisiaj rano Lena w doskonałym humorze. Ale niestety, ciąg ostatnich fakapów i 5 nocy w szpitalu pod rząd z 8 osobami na 20 m. kw. z czego 3 dzieci to małe ryczące, wrzeszczące przez 80% czasu bomble, nadwyrężyły moją odporność psychiczną. Wczoraj byłem bliski wybuchu, Na szczęście (o ironio) pojawiła sie ta wysoka gorączka u Leny - sytuacja podwyższonego ryzyka zmobilizowała mnie i zebrałem się do kupy. I z innej beczki - MAMY 100 LITRÓW krwi oczywiście !!!! Dzisiaj po zebraniu kilku ostatnich zaświadczeń pękło 100 litrów krwi zebranej przez całe rzesze życzliwych, bezinteresownych i często anonimowych ludzi dobrej woli - Z CAŁEGO SERCA DZIĘKUJEMY!!!

Ratunku! Rota!

Nasze życie szpitalne obfituje w same atrakcje. Dziś okazało się, ze nasza mała sala, a konkretnie jej mieszkańcy (przypominam - 8 osób na ok. 20 m2) jest centrum epidemii rotawirusa . Wszystko za sprawą 15 miesięcznego Mateuszka, który nie "załapał", że nie należy w szpitalu obgryzać wszystkiego co popadnie, nawet jak człowieka swędzą przebijające się zęby! :) O nie, już lepiej gryźć wenflon, co Mateuszek z wielkim zapamiętaniem czyni. No, ale gdzieś przy okazji musiał chapnąć coś ze szpitalnych specialite de la maison , no i ma rota, a nasz pokój kwarantannę czyli zakaz wychodzenia na korytarz :/. Decyzję tę oznajmiła nam Pani Epidemiolog (czy jakoś tak ) Szpitalny, więc brzmi to poważnie. Oznacza to ni mniej ni więcej, że Lena jest usadzona w swoim łóżeczku na amen, bo poruszanie się z pompą po naszym mikro pokoju, gdzie stoją, oprócz łóżeczek, trzy inne pompy oraz 4 krzesła rodziców - jest awykonalne. A więc kiblujemy jeszcze bardziej, bo na swoich nędznych 2 m2 łóżeczka.

Lena Super-Hero

Wczorajsze szycie naderwanego wejścia cewnika odbyło się NA ŻYWCA!!!! Nasz biedna, umęczona Lenka była podobno bardzo twarda i zniosła operację po bohatersku!! Opowiadała mi później, że czuła coś jak ukłucie małej muszki. Na moją sugestię, że może jednak komara albo pszczoły, odpowiedziała " komara, tak komara "

Antybiotyk wkracza do akcji...

Lenka dostała wczoraj antybiotyk. Musieli jej też pobrać krew na posiew z żyłki, nie z dojścia, co oznacza kłucie, którego tak się boi. Od paru dni nocuje u niej Tata, w dzień jest z Babciami, bo ja walczę z infekcją. Powiedziała mi więc o tym kłuciu przez telefon. Mówię: - Ojej córeczko, pewnie Cię bolało :( A ona na to: - Tylko troszkę, mamusiu. Wcale nie tak bardzo... Słodka nasza dzielna córcia. Z infekcją walczy dzielnie z pomocą antybiotyku. Dziś gorączka ciut niższa, oby nic się więcej nie przyczepiło. Wtedy od soboty wznawiamy Cytosary. Dziś z kolei, przy zmianie opatrunku, okazało się, że nie wiadomo jakim cudem odczepiły się szwy mocujące rurki od dojścia... :/ I niestety dziecko musiało jeszcze znieść założenie kolejnych szwów. Mam nadzieję, ze chociaż w znieczuleniu miejscowym, bo Babcia została wyproszona z zabiegowego i do końca nie wiemy jak to przebiegło :(. W każdym razie nie płakała, a po wyjściu powiedziała Babci, że prawie nie bolało... Kiedy ona zdążyła tak dojrzeć

A jednak :(

Lenka niestety dziś zagorączkowała :(. I pojawił się katar :( Teraz ma już 38,3 i prawdopodobnie dostanie antybiotyk... Mamy nadzieję, że to nic poważnego, ale pewnie wstrzyma nam leczenie na kolejnych kilka dni, co z kolei opóźni nasze potencjalne wyjście ze szpitala :( Oby tylko z Leną było w porządku i tak leukocytów było za mało na leczenie - dziś znowu tylko 500...

Mistrzowie przepustek

Tak nas zaczynają powoli nazywać na oddziale (jak pamiętacie, pierwsza przepustka równiez zakończyła sie przedwcześnie kiedy zaczęła nam puchnąć i siniec lewa ręka, co później zostało zdiagnozowane jako skrzep). Lena oczywiście, pół godziny po przyjeździe wczoraj do szpitala, była znowu w doskonałej formie, uśmiech, gadanina, etc. Doktor mówi, ze Lenie definitywnie leży szpitalny mikroklimat, a domu pewnie żyła wodna...:) Pielęgniarki lansują ostrzejszą teorię - Lena miała już dosyć domu i wrzeszczącej Matyldy i pomyślała sobie "... Kurczę, mam dosyć tego Wrzaskuna, chciałabym juz wrócić do szpitala, jakby to zrobić .... a włozę sobie trzy palce głęboko do buzi, moze uda się zwymiotować..." :))) Anyway, dzisiaj znowu w doskonałej formie.