Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z sierpień, 2010

Gorączka przedszkolna

Ufff.... Wreszcie udało mi się obrobić z wyprawką. Podpisać te wszystkie koszulki na zmianę, skarpetki na zmianę, potencjalnie zasiusiane majtki, a jakże, na zmianę. Podpisać szczoteczki i pasty do zębów... kapcie... kubeczki... kocyk i nawet jednego misia który podobno ma służyć edukacji... Jutro dziewczyny wędrują do przedszkola jako pełnoprawne przedszkolaki. Niby chodzą już od paru dni na parę godzin, a w piątek nawet z rozpędu (p. Kasia zachorowała) zostały prawie na cały dzień, ale TAK NAPRAWDĘ idą jutro. Lena aż nie mogła zasnąć z ekscytacji. - Mamo, to myślenie przeszkadza mi w spaniu - Matyl za to zasnęła jak niemowlę :) Matyl ma następujące spostrzeżenia: Nie podoba jej się nazwa "Kaczorki" - nie chce być kaczorkiem Woli być w grupie Leny, bo tam są większe dzieci Ma w grupie inną Lenę i to jej się podoba Podoba jej się piosenka o małpce, która spadła z drzewa na nos, ale nie umie nam jej zaśpiewać Lena jest w grupie "Nutki", ale najwyraźniej nie załapała

Oł je, oł je!

Lenka jest wielka, Lenka nie pęka! Parafrazując "Hydrozagadkę" :) Daliśmy radę! Poniedziałkowa wizyta u p. doktor wykazała: 1. blade gardło 2. czyste uszy 3. czyste płuca I wciąż brak goraczki WOW!!! O tyle większe WOW, że po wtorkowym badaniu morfologii okazało się, że wcale nie jest rewelacyjna. Jedynie 2800 białych, co oznacza, ze Lena jak prawdziwy fighter wyszła z tej opresji nie tylko bez antybiotyku, ale i bez odpowiedniego "wsparcia" ze strony układu odpornościowego. Odpowiednie wsparcie oznaczałoby w tym przypadku armię o liczebności fyfnastu tysięcy leukocytów. Ale organizm Leny najwyraźniej umie zarządzić i pięciokrotnie mniejszą liczbą i wygrać! To dla nas świetna wiadomość, choć też trzeba przyzna, że wirus nie był chyba zbyt zjadliwy. Lekko zahaczył Matyldę, obdarzając ja dwudniowym katarem, a mnie ominął zupełnie. Gotujemy się do kolejnych bojów na jesieni. Dziś dziewczyny ponownie, adaptacyjnie odwiedziły przedszkole. Lena ma już dwie koleżanki, któr

Wciąż się trzymamy!

Cudowny dzień dzisiaj spędziłam z córeczkami. Andy nad morzem, na samotnym męskim wypadzie, a my we trzy - fajnie, dla odmiany :) Miałyśmy co prawda w grafiku weekendowym odwiedziny u Lenkowego towarzysza niedoli - Gabrysia, ale jej krztuszenie się, że nie wspomnę o uchu, pokrzyżowało nasze plany i zostałyśmy w Warszawie. Dziś ze zdrowiem bez zmian, choć cieszy mnie, że wciąż nie ma gorączki. Mam nadzieję, że jutro nastąpi jakaś poprawa, bo mimo wszystko ciutkę mnie to stresuje.... Jednak lato jest cudowne, nawet w mieście. Szczególnie z tą pogodą. Byłyśmy więc na parkowym teatrzyku o słoniu Elmerze, później posiedziałyśmy na kocyku, poczytałyśmy książki, potem chwilka na placu zabaw, następnie miły chillout w kawiarni z ogródkiem zabaw dla dzieci... Dziewczyny absolutnie zarządzalne, komunikujące się i swoje potrzeby... I like! Lenka oczywiście pod kontrolą, z opatulonymi uszkami i bez szaleństw. Jutro powtórka. Może tramwaj wodny? Albo...?

Kolejny zakręcik

No cóż... Lenka dzień po powrocie z wakacji zaczęła nam pokasływać, następnie glut do pasa, a dziś obudziła się z bólem ucha... :/ Byłyśmy dziś u pediatry, obowiązkowa konsultacja telefoniczna z Onkologią odbyta i oczywiście leczenie zawieszone, a my walczymy, by wyjść z tego bez antybiotyku. Może się uda - gorączki nie ma na szczęście, płuca czyste, gardło czyste. To pewnie taka próbka tego, co czeka nas od września, gdy to Lenka pójdzie do przedszkola, a na świecie zaczną szaleć straszliwe wirusy kolejnych odmian grypy. Chyba nie da się na to przygotować. Wierzę w nasze dziecko bardzo - i tak nieźle się trzymała do tej pory, pomimo kąpieli w morskiej wodzie (dłuuuugich!), suszenia włosów na wietrze, i takich tam kempingowo-nadmorskich przyjemności. I choć jest tylko małą dziewczynką z obniżoną odpornością, jest też nie lada fighterem - damy radę! Oczywiście odrobina kciuków nie zaszkodzi ;)

Wszystko co dobre w końcu się kończy (niestety… ale właściwie dlaczego niby tak jest … a może tak wcale nie jest…?)

No tak, pojawiłem się jak Feniks z popiołów albo Filip z konopii i już epatuję tymi przygłupawymi tytułami, no cóż, taki flow. A chodzi o to, że niestety zakończyliśmy najpiękniejsze wakacje naszej rodzinki ever. Siostry Sisters, z przerwami, spędziły w Chałupach ponad 5 tygodni, my na raty ponad 3 tygodnie. 99% tego czasu lampa, plaża, szaleństwa w morzu, relaks, chill, kitesurfing, gastro-turystyka, dzieciowy fun&szaleństwa, balangi w Beach Barze, fantastyczne towarzystwo przyjaciół i znajomych. Nigdy chyba w moim życiu nie miałem tak często i tak intensywnych przemyśleń, że tam jest tak cudownie, że polskie morze jest the best i dlaczego jestem skończonym frajerem i pracuję jako najemnik na etacie w korporacji i mam tylko 26 dni urlopu i nie mogę siedzieć nad morzem od poł. czerwca do końca sierpnia non-stop. No cóż, trzeba rzucić etat, założyć wypożyczalnię leżaków plażowych, obniżyć standardy życiowe i cieszyć się nadmorskim chill’em. Ale przecież ten blog nie o tym. A o tym,

Road to Hel :)

Jutro ruszamy po dziewczęta. Babcia donosi, że urlop uroczy. Pogoda dopisuje (poprosimy jeszcze chwilkę!), dziewczyny szaleją... My tymczasem odpoczęliśmy bez pociech. Połaziliśmy po mieście: wreszcie choć trochę nadrobiliśmy braki kinowe, zjedliśmy kolację w restauracji wieczorem - przepyszną, pospotykaliśmy się ze znajomymi... Ach, jak miło! Nasze życie powolutku zaczyna przypominać to dawne, sprzed choroby Leny... Aż boję się pisać... Siostry zapisane do przedszkola, pozbyliśmy się wózka... Nie mamy już maluszków w domu... Eh... Jutro na Hel - wracamy w poniedziałek. Life goes on :)

Aj, aj, aj

Jak zwykle w galopie... Dzielni Dziadkowie zdecydowali się wziąć jeszcze dziewczyny na tygodniowe wakacje! Hurra, hurra! No i właśnie ponownie tkwimy z Hanyśkiem w wirze pakowania ton absolutnie niezbędnych rzeczy. Nad polskie morzem, do przyczepy. A może z pogodą znów nam się uda? Cóż, trzeba być realistą ;). A więc kalosze, rowerki, gry i zabawy, sukienki i polary kostiumy i peleryny... Ufff... Wcale nie jest tego mniej niż przy miesięcznym wyjeździe... Jutro po pracy ruszamy, zawozimy dziewczyny, Dziadkowie dojeżdżają w niedzielę, a my wracamy do roboty. W kolejny weekend już definitywny koniec wakacji :/ Ale jeszcze trochę przed nami!