Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z wrzesień, 2009

Takie małe nic

Dziś będzie króciutko, bo zmęczonam. Dziś Lenka zafundowała mi trochę kapryszenia i humorków. Piszę "mi", bo p. Kasię jakoś ominęło i Ojca, szczęśliwie też. Tylko ja dostąpiłam zaszczytu małej chanderki, tulasków i łkań w Mamusię. A co tam, w końcu nie będzie to trwało wiecznie. Lenka dziś była troszkę zmęczona, senna. Nie wiemy czy to sterydy, czy po prostu taki dzień... Cóż, może teraz trochę tak będzie... A dla urozmaicenia - Matyl zjadła dziś z kolei plastokulki. Niestety nie mogę znaleźć tego w necie, co by Wam zobrazować. Takie piankowe cuś... Teraz czekamy na kupę :))) Z oka tego dziecka nie można spuścić, a niby z wiekiem się mądrzeje... Podobno... I niektórzy, najwyraźniej ;)

Czyżby początek gastrofazy?

Pamiętacie nasze poststerydowe zmagania z nagłą miłością Leny do szszszszyneczki? Otóż chyba znowu wchodzimy w tę fazę. Niby dopiero dwa dni sterydów za nami, a apetyt Leny jakby się poprawił. Fakt, że ostatnio dobrze i ładnie jadła, ale dziś już widzimy, że chyba nadchodzi Gastrofaza. Zaczęło się w porze obiadu. Lenka pięknie, w całości i nie czekając na obudzenie się Matyldy z popołudniowej drzemki, wtrząchnęła obiad. Przegryzła jabłkiem, śliwkami oraz orzechami i ledwo dociągnęła do kolacji. Tu również pięknie przyjęła kanapkę i miskę serka koziego, twierdząc przedtem, że umrze z głodu, jak nie zje. Jeszcze w kąpieli, przekonywała nas, że coś by jeszcze zjadła :). No cóż... Chyba każdą matkę cieszy apetyt dziecka, ale z opowieści koleżanek z oddziału wiem, ze na tym etapie leczenia głód przyjmuje straszliwą formę. Dzieci na samo śniadanie konsumują 6 parówek, przegryzając 4 kanapkami i popijając dużym jogurtem. Matki są zrywane w środku nocy wrzaskiem - Jeść!!! - I raczej nie ma dys

No to wystartowaliśmy

Na podstawie wyników dzisiejszych badań lekarze zapalili zielone światło, bomba poszła w górę, koty poszły za płoty, a kobyłka u płota = wystartowaliśmy z kolejnym etapem leczenia. Lekko rozczarowały nas same wyniki, bo są właściwie na tym samym poziomie co poprzednio i przed-poprzednio, a spodziewaliśmy się jakiegoś wystrzału rakiety ale lekarze mówią, że jest baaardzo dobrze, więc się tego trzymamy. Lena znowu zaczęła łykać ulubione swoje pastylki. Nie jest to co prawda jej ulubiona Merkaptopuryna (którą mogłaby zjadać pasjami) i na pewno nie jest to takie smaczna jak M. ale Lena bez mrugnięcia okiem i krzykiem wzywając do podania jej w końcu, połyka kolejne tabletki i nawet jeżeli nie jest to ten jej ulubiony smak to robi dobrą minę do złej gry i nawet się nie krzywi – tough girl (albo autentyczny lekoman:). Podczas wizyty w szpitalu spotkała kilkoro znajomych, swoich ulubionych doktorów i generalnie bardzo dobrze wspomina. W domu, po moim powrocie z pracy, szał uniesień, armageddon

Kociołek i inne historie

Dzisiaj niedziela, więc jest przyczynek do opowieści o pewnej, zadziwiającej nas (ale być może dość często spotykanej wśród 2-latków?), fascynacji naszej młodszej córki. Otóż, Matylda została opętana (może to niewłaściwe użyte słowo w tym kontekście?:) miłością do kościołów (w jej slangu zwanymi tytułowymi „kociołkami”). Jest to zapewne efekt kilku wizyt z dziadkami w kościele, bo nie ma ku temu okazji z nami w naszej ateistycznej rodzinie. W każdym razie od czasu tych wizyt, Matylda każdy napotykany zabytkowy budynek posiadający choć jedną wieżyczkę nazywa kociołkiem i natychmiast wzywa do jego odwiedzenia („pójdziemy o kociołka?”). Kilka razy ulegliśmy jej namowom i za każdym razem przed naszymi oczami rozgrywał się akt najczystszego religijnego uwielbienia – dziecko z szeroko otwartymi oczami rozgląda się po wnętrzu, wsłuchuje się z zachwytem w dźwięk organów, po czym ni stąd ni zowąd, klęka na kamiennej podłogę zadając jednocześnie pytanie „Moziem na kolanka?” Obrazu jej „religijne

Head hunting rozpoczęty

A jednak sie zebrałem do napisania posta. Już myślałem, że nie dam rady ale Jason Statham w filmie "Adrenalina" tak mnie naładował, że poczułem przypływ świeżej krwi i oto jestem przy klawiaturze. Chociaż, czterokrotny atak złośliwego "ż"prawie mnie zniechęcił. Co do tytułu, to dzisiaj odbyliśmy pierwsze interview w ramach poszukiwania dla Leny kogoś kto zadba o jej rozwój intelektualno-społeczny w czasie kiedy z wiadomych względów nie będzie mogła uczęszczać do przedszkola. Biedulka, niestety kontakty z rówieśnikami i z przedszkolem ma ograniczone do minimum i tak jeszcze przez chwilę pozostanie. A przecież nie możemy jej tak zostawić kiedy musi sie rozwijać aby sprostać wyzwaniom współczesnego, krwiożerczego, technokratycznego otoczenia. Tak więc trzeba na początek małe wprowadzenie do relacyjnych baz danych, zarządzanie płynnością finansową przedsiębiorstwa i zaawansowany szwedzki. Potem przyjdzie czas na naukę czytania i pisania, a na końu przyswajanie umiejętno

Keep on ścisking your kciuks

Yo yo everybody ścisking your kciuks!! I mean come on, we, rodzina Błasiako-Wiatrów, (a'propos, Lena kiedyś powiedziała, że mama nie jest jej rodziną bo się nie nazywa Błasiak - oj, przed nami skomplikowana dyskusja) ślemy Wam gorące pozdrowienia i dziękujemy message, bo chyba kciuks ścisking daje efekty - Lena walczy, katar słabnie, moc truchleje, dobre fluidy kłębią się nad głową - keep on ścisking!! Siostry Sisters spędziły dzisiaj dzień u swojej ukochanej opiekunki, Pani Kasi - Pani Kasiu - składamy nieustające dziękczynne pokłony za wspaniałe atrakcje jakich im Pani dostarcza i że daje Pani radę zarzadzać tym rozbrykanym stadkiem. Z relacji dziewczyn wynika, że cały dzień bawiły się (czyli maltretowały) małego yorka Pani Kasi (a właściciwie jej córki, Moniki) - Roxy (zwaną również Roksanką). Jeżeli to prawda, to obawiam się o kondycję psychiczną pieska - żeby tylko nie przeżył załamania. Zakładam, że robiły też coś jeszcze ale trudno to z nich wyciągnąć. Jak już temat zejdzie

Kciuki poprosimy!

Dziś "zaliczyłyśmy" z Leną szpital - konkretnie Oddział Dzienny. Broviac przepłukany, plasterek zmieniony, morfologia pobrana... I tu trochę zaskoczenie, bo.... wyniki nie drgnęły!. Jakoś spodziewaliśmy się, ze po tym nagłym skoku będą rosnąć jak szalone, a tu wzrost mizerniutki, a właściwie prawie żaden :/. Wręcz dopytywaliśmy się doktora czy nie są to przez przypadek poprzednie wyniki, ale, niestety, nie. Nie jest, oczywiście, źle, ale znowu nam to okropne choróbsko pokazało, że nie jest to system zero-jedynkowy. Że organizm człowieka jest nieprzewidywalny i w żaden sposób racjonalny nie można wnioskować o jego reakcjach... Szkoda, że wciąż nam trudno się do tego przyzwyczaić i ciągle nas takie informacje usadzają :/. A więc, everybody, wracamy do ściskania kciukasów, bo chyba za długo były rozluźnione. Niech się Lenkowe leukocyty zbiorą w sobie i załatwią katar, z którym Lenka walczy od dwóch dni. Na szczęście Pan Doktor dziś potwierdził nasze spostrzeżenia, ze oprócz kata

Cywilizacja się kończy, rasa ludzka też....

Na powitanie, po powrocie z łona natury, cywilizacja obdarowała Lenkę katarem, który pojawił się już 2-go dnia po powrocie. Nieprawdopodobne, jakie mnóstwo, ohydnego syfu krąży w powietrzu. Wg informacji od znajowych, po kilknastu dniach przedszkolnych we wrześniu, średnia frekwencja w przedszkolach spadła nawet do 20% stanu początkowego. W ogóle nie jak temu przeciwdziałać, nie ma szans, żeby zatrzymać rozprzestrzenianie się tego - dzieci są właściwie bezbronne. Jak tak dalej pójdzie i rozwój cywilizacji podąży w kierunku technokratycznego, cyfrowego świata z plastiku i aluminium, to w powietrzu będzie krążyła tablica Mendeleyewa, zmiksowana z masą alergenów, zarazków i bakterii. Koniec świata cywilizacji ludzkiej jest już zupełnie realny. Ależ złowieszczy ton na początek, ale faktycznie jestem mocno sfrustrowany tą sytuacją, chociaż Honeyuś twierdzi uspojająco, że Lena ma teraz tak wysoką odporność, że z łatwością sobię z tym poradzi. No to się programujemy na sukces... już jestem us

Pożegnanie wakacji

Jesteśmy z powrotem w domku. Czujemy lekki niedosyt wakacji, choć trudno narzekać w naszej sytuacji - bierzemy co dają :). Dziś rano spakowaliśmy się dość sprawnie, dziewczyny jeszcze trochę pobiegały po trawie, poganiały z kotkami i pobyczyły się na kocyku. No, ale nieuchronnie zbliżała się pora odjazdu, podyktowana obowiązkową drzemką Matyldy. Na odjezdne dostaliśmy miseczkę malin i miętową nalewkę. Oj, było miło - chętnie tam wrócimy. Może w zimie? Podróż przebiegła bardzo sprawnie i bez niespodzianek, jedynie Matylda obudziła się dość szybko i dłuuuugo nie chciała się rozstać ze swoim przyjacielem "moćkiem" (dla niewtajemniczonych - smoczek , który towarzyszy Matylowi podczas snu). Próbowała nawet nam wmówić, ze jeszcze będzie spała i szybko zamykała oczy jak tylko na nią spojrzeliśmy. Cwaniak mały :) Bezpośrednio z trasy pojechaliśmy na obiad do Obiektu Znalezionego, gdzie mają fajny placyk zabaw na zewnątrz, ale z jedzeniem różnie bywa. I tak zamówiona "pod dzieci&

Nieuchronny koniec naszych wakacji nadchodzi

I to się czuje również w okolicy - pojechaliśmy dziś do lokalnego "fun parku" - baseny, quady, place zabaw, knajpy, etc - sądziliśmy, że zaabsorbują nam dziewczyny na cały dzień, Matylda strzeli tam drzemkę i będziemy mieli dzień "na lecniucha" z głowy. No cóż lipa - na miejscu wszystko zamknięte na cztery spusty - sezon się skończył. Pojechaliśmy zatem do Kazimierza, a tam z kolei środek sezonu = słoneczny weekend = Kazimierz oblężony tłumami weekendowiczów, do tego przez cały weekend jakieś piwne wydarzenie z okazji zamknięcia zbioru chmielu (wielka scena, gwiazdki TV i estrady, wielkie namioty z piwem = September fest w Kazimierzu. Dodatkowo dzisiaj jakiś zlot harelyowców z Harley-Davidson Club Lublin - cały rynek zawalony ryczącymi motorami, oldboye w strojach przypominających skrzyżowanie Indianina, kierowcy Tira i gwiazdora gay-clubów. Swoją drogą, nie wiem jak to możliwe, że ktoś pozwolił cichy, kameralny, uroczy Kazimierz najechać dziesiątkom ryczących motor

Dzień pod znakiem mokrych gaci

Dzisiaj, po dwakroć, mokre gacie zniweczyły nam plany wycieczkowo-rozrywkowe. Przed południem, załadowaliśmy dziewczyny w foteliki rowerowe i wyruszyliśmy na wyprawę, planując przejechać przez wąwozy i lasy trasę trudną i potencjalnie wykańczającą. Po drodze chcieliśmy odwiedzić i z bliska się przyjrzeć jeszcze jednej miejscówce, którą rozwazaliśmy przed wyjazdem. Po przyjeździe na miejsce, dziewczyny zauważyły miejscowy placyk zabaw i pognały bez namysłu (dosłownie) nań i Lena po pierwszym zsunięciu się ze zjeżdżalni wróciła do nas z przemoczoną na wylot pupą - no cóż, któż by patrzył w takim amoku czy zjeżdżalnia jest sucha czy nie. Decyzja - powrót do domu - wycieczka zakończona przedwcześnie (a mieliśmy w planie wrócić ok 18-tej). Pod wieczór pojechaliśmy do Kazimierza (tym razem samochodem). Chcieliśmy trochę porozkoszować się Kazimierskim wieczorowym klimatem, pospacerować po rynku i uliczkach, zobaczyć zachód słońca na nadwiślańskim bulwarze, etc (takie staropierdzielskie klimat

Krajoznawczych klimatów ciąg dalszy

Zgodnie z zapowiedziami/planami, dzisiaj odbyliśmy rejs statkiem. W pewnej chwili skonkludowaliśmy z Honeyusią, że dla naszych córek taki rejs to żadna atrakcja, bo i tak zamiast podziwiać mijane okoliczności przyrody, egzaltować się samym faktem poruszania po wodzie (to była ic pierwsza tak poważna marynistyczna przygoda) one non-stop ganiały się po pokładzie, bawiły w chowanego, krzyczały, zaczepiały innych pasażerów (" A cio to? " zagadywała Matylda siedzącą obok panią, wyrywając jej prawie z sandałów świecące szkiełka) i niewiele przejmowały się tym gdzie i po co płyniemy (fakt, że płynęliśmy do nikąd i bez celu, ale....). Po zejściu na ląd, postanowiliśmy poszukać jakiejś nadwiślańskiej plaży aby się tam rozłożyć i chociaż chwilkę pochillować i ponapawać się marnym substytutem naszych tradycyjnych Chałupskich (w tym roku niestety nieskonsumowanych) klimatów. Po bardzo długiej (stanowczo zbyt długiej) wędrówce w końcu udało nam się przebić z promenady nad wodę i ... cóż,

Ale się dziś zmachaliśmy :)

Ledwo zyję... Pogoda przepiękna, jak w środku lata - zrobiliśmy sobie wycieczkę rowerową. Właściwie całodzienną. A, ze wczoraj wieczorem poważnie zasiedzieliśmy się z gospodarzami naszego pensjonatu (przy okazji pozdrawiamy :)), a Matyl bezlitośnie zerwała nas o 7.00, już na starcie byliśmy lekko osłabieni. Ale co tam! Jedziemy! Plan - wycieczka do Janowca. Dla dziewczyn same atrakcje. Najpierw wyprawa do Kazimierza, tam drugie śniadanie, później przeprawa promem na drugą stronę Wisły, a w oczekiwaniu na niego moczenie nóg w Wiśle (mam nadzieję, że nasz Pan Doktor tego nie czyta ;)). W końcu Janowiec, wykańczający podjazd pod zamek z niezłym obciążeniem w postaci naszych cud cór na fotelikach z tyłu (kto był ten wie o co chodzi), Matyl, ufff, zasnęła, no to my z Leną na zwiedzanie zamku i dworu... No i jazda z powrotem. Nie powiem, dojechałam trochę na rzęsach. Cóż, nie mieliśmy okazji w tym roku potrenować... Dziewczyny też zmęczone, już śpią... Ale emocji co niemiara. Jutro może zrob

Ok, dziś luzujemy kciuki...

... na chwilę. Nie za długo... No ewentualnie możecie je pościskać za kogoś innego ;). Lena ma 3700 białych krwinek! To dla nas dziwne o tyle, że niecały tydzien temu wychodziła mając 1400 i miały jeszcze lecieć w dół. Tymczasem urosły i to wyyyysokooo - niedaleko do normy! Strasznie się cieszymy, bo mamy przed sobą jeszcze dwa tygodnie bez leków prawie, więc Lena powinna następny (b. ciężki) blok leczenia zacząć z dobrą morfologią. :) A dziś wszyscy mieliśmy ciężki dzień. Podróż w tę i z powrotem z Kazimierza do Warszawy daje jednak w kość. Dziewczyny zniosły ją dzielnie, kłócąc się jedynie o to, którą bajkę puścić. No, ale jesteśmy już z powrotem tutaj. Matyl na szczęście przestała wysoko gorączkować, trafia jej się jakieś 37,5 co 12 godzin. Gospodarze z okazji dobrych wyników Leny, uraczyli nas domowymi nalewkami. Pysznymi bardzo. Powoli zaczynamy wierzyć, że chyba teraz będzie juz dobrze...

Jak finansowałem fortuny prezesów firm farmaceutycznych

Taka dziecięca gorączka to dla firm farmaceutycznych żyła złota. Przychodzi nie wiadomo skąd i kiedy (ale niezawodnie i często), trwa minimum to swoje mityczne 3 dni (oczywiście nie każda jest ową słynną, zdarzającą się jakoby tylko raz w życiu każdego dziecka, co jest totalną fikcją, niewykrywalną i niezbadaną 3-dniówką), mrozi krew w żyłach i stawia włosy dęba każdemu rodzicowi i generuje totalny damage w portfelu, poprzez niekontrolowany wyciek kasy na wszelkiego rodzaju przeciwgorączkowce, przeciwbólowce, etc. Żyć nie umierać i sprzedawać środki przeciwbólowe - to jak bezpośrednie podłączenie do rurociągu z kasą. Po tym przydługim wstępie, mogę tylko potwierdzić, że owszem my również jesteśmy frajerami fundującymi grube bonusy jakimś preziom firm farmaceutycznych, że o ironio, podczas naszych mini-wakacji, więcej trosk i obaw funduje nam Matylda i jej stan zdrowia niż Lena i że nadal gorączka się utrzymuje i szprycujemy ją nadal tym co mamy. Na szczęście Lena nadal nie wykazuje jak

Zrobiło się trochę nerwowo... :/

Niestety... :( Matyl obudziła się dziś z gorączką 38 stopni :/I jak na razie - żadnych innych objawów. Niby nie wygląda to poważnie, ale wiadomo- Lena :( A przeciez nie damy rady ich od siebie odseparować.... Lena jak na razie czuje się dobrze. Bez gorączki, zadnych katarów czy kaszlów. Apetyt równiez dopisuje. Chciaąłbym jutro napisać to samo.. Matyl tez tryska humorem, choć apetyt pozostawia trochę do zzyczenia, ale nie wymagajmy zbyt wiele ;) A więc zbijamy gorączkę i zaklinamy rzeczywistośc, zeby nam się nic grubszego z tego nie wykluło. Lasery mocy w kierunku Matyldy poprosimy :) Ale mimo tych nie sprzyjających okoliczności udało nam się z Hanyśkiem ciutkę zrelaksować. Mieliśmy przed południem dłuższą chwilę pięknego słońca. Dziewczyny bawiły się na placu zabaw, a my grzaliśmy się na wielkiej huśtawce. Niewiele takich chwil mieliśmy tego lata, a cenne one sa bardzo.... Może jeszcze przez trochę się uda?

Fotoblog

Byliśmy w Nałęczowie :)

Uroczy dzień w Kazimierzu .... i okolicach

What a wonderful day, jak mawiają Estończycy, dziś mieliśmy - absolutnie 100% satysfakcji. Przeurocza miejscówka (wczoraj sącząc wino wieczorem w stołówce/salonie, stwierdziliśmy z Honeyusią, że miejsce nie ma estetycznie słabego punktu), dzisiaj mogliśmy zakosztować okolicy. Przed południem rowerowa (na tutejszych, wyposażonych w foteliki, rowerach) wycieczka do Kazimierza, mnóstwo słońca, Wisła, statki, chill, Kazimierz po sezonie, nuda, droga na Ostrołękę... Po powrocie i wrzuceniu Matyldy do popołudniowego spania, rozłożyliśmy Lenie koc w ogrodzie, wysypaliśmy jej wszystkie różowe gadżety (Barbie, kucyki, inne produkty chińskiego przemysłu tworzyw sztucznych) i napawaliśmy się idylliczną sielanką, tudzież sielankową idyllą. Piękne słońce, zacieniony ogród, Lena się bawi, my się bawimy z nią lub robimy sobie co chcemy - właśnie tak to sobie wyobrażaliśmy. Mamy apartament ok. 50 m. kw., w którym dziewczyny mogą się bawić w berka, w chowanego (włażą do szaf, których system wbudowanych

Stacja nadawcza - Kazimierz Dolny

Ufff... Pakowanie zajęło nam pół dnia, Matyl zmęczony już, bo pora drzemki mijała na upychaniu toreb, zrobiła nam awanturę w starym stylu, ale w końcu daliśmy radę. Dziewczęta zgodnie usnęły na jakąs godzinę, a potem już było z górki. Dojechaliśmy! I jesteśmy sobie w niesamowicie urokliwym miejscu pod Kazimierzem, gdzie cisza, spokój, pola, lasy i wąwozy jeno. Dla dziewcząt jest mini placyk zabaw, jest domek na drzewie, są maliny prosto z krzaka i stado kotków. Obie zachwycone. Nie będę się rozpisywać, bo idziemy z Andim rozkoszować się ciszą i przyrodą w towarzystwie kieliszka wina. To jeszcze dowodowa fotka z hamaka :) I jedno z wczoraj

Wakacje wakacjami ale ..... są pewne pryncypia

A takim absolutnym pryncypium dzisiaj (tudzież imponderabilium, czyli tym czego nie da się kupić płacąc kartą Mastercard, a jest bezcenne) był urodzinowy uśmiech naszego Wrzaskuna!! O tak, dzisiaj mijają 2 lata od kiedy Matylda pojawiła się w tej galaktyce, obdarzając szczodrze cały ten wszechświat i wszystkich członków jego ekosystemu swoim rzęsistym, rozedrganym, frenetycznym wrzaskiem (to kiedyś) i słodkim, szelmowskim, między-jedynko-szparowym uśmiechem (to już) przeplatanym najsłodszą i wysublimowaną jak na 2-latkę werbalizą (ale przywaliłem zdanie!! :) zawsze uważałem, że jestem mistrzem słowotrysków!!:) No a teraz już, przekładając z egzaltowanego na polski, to chciałem napisać, że dzisiaj 2-gie urodziny Matyldy (everybody "Sto lat!!") i w tym amoku pomiędzy pracą (gdzie apogeum ciśnienia pod tytułem Budżet 2010), koniecznością wymiany 2 żarówek w samochodzie (które przepalają się z częstotliwością co 4 miesiące - never Citroen C4 Picasso), koniecznością zajęcia się dw

Wakacje?

Aż boję się myśleć... Wyszliśmy dziś, kończąc tzw. Konsolidację. Mamy 2 tygodnie wolne od leczenia. No, jeszcze tylko 2 dni Merkaptopuryny. Ale... Wyniki Lenki nie są rewelacyjne :/. Źle nie jest, ale w kontekście planowanego wyjazdu, trochę słabo. 1400 leukocytów i ok. 700 granulocytów. Nie jest to wymarzony wynik, a pewnie jeszcze trochę poleci w dół w ciągu najbliższych dni :(. Cóż, chyba pozostaje nam nasz chorobliwy optymizm i po prostu nie ma co się trząść, tylko jutro się pakujemy i w czwartek ruszamy pod Kazimierz Wielki. Do gospodarstwa agro z wiejskim jedzonkiem i ciszą. I po prostu musi się udać! Zmęczeni jesteśmy wszyscy strasznie - zasłużyliśmy na nagrodę w postaci spokojnego pobycia razem. Bez szpitali, morfologii i innych tego typu przyjemności. Więc teraz uwaga, wszyscy ciepło myślimy o Lenie i produkujemy leukocyto-granulocyty - co tam kto chce. Ma być efekt!

Zastępstwo

Piszę w imieniu dyżurującego, wykończonego ojca ;) Andy nie dał dziś rady błysnąć erudycją ze swojej placówki i mam nadzieję, że udało mu się już zasnąć na naszej miejscówce pod łóżkiem Leny :/. Sala się zagęściła do czwórki pacjentów, a to nie pozostawia wiele pola do manewru. A więc krótki raport z drugiej ręki. Pielęgniarki elegancko przyspieszyły nam płukanie i z wyliczeń wynika, że wór skończy nam się już o poranku, czyli jest nadzieja na szybkie wyjście. Lena ma dosyć i trudno jej się dziwić. Dobrze, że jest Gabryś, ale nie zmienia to faktu, że nasze dzieciaki w szpitalu nudzą się na maxa. Są znieczulone ilością zabawek, książeczek z zadaniami, grami. Potrafią się tym zająć dosłownie przez chwilę i zaraz dopada je "niechciejstwo". Jedynym przyjacielem okazuje się wtedy komputer, na którym można puścić filmy albo pograć w gry. Byle dobrnąć do końca... Mam szczerą i głęboką nadzieję, że uda nam się więcj na oddział nie wrócić. (No, poza tą jedną nocą za jakieś parę tygodn

Gabryś is in da house

Owszem i to w Lenki sali.... dzisiaj pani doktor dyżurna podczas porannego obchodu, po zbadaniu Lenki, powiedziała " Lenko, a wiesz, że dzisiaj przyjeżdża Twój ulubieniec Gabryś? Chyba go położę na Twojej sali, co Ty na to? " Na co Lenka " A kiedy będzie? " " Po południu " odpowiada pani doktor - na co Lena " A bo mnie mama powiedziała, że będzie około 16-tej ". No i stało się, Gabryś przyjechał i został zameldowany na tej samej sali co Lenka, łóżko naprzeciwko Lenkowego. Podobno (bo to już po moim dyżurze) jest totalny amok, Gabryś i Lena przez 2 godziny wyklejali albumy z księżniczkami, wspólnie malowali, urzadzali sobie zawody w grach komputerowych, wspólnie oglądali filmy - pełna radocha i kompletnie wypełniony czas - matki chyba mogą sobie iść na shopping w miasto. Dziś skończyliśmy Metotreksat, jeszcze tylko leukoworyna jutro i zostają same płyny. Uff... Według relacji mamy Honeyusi, u Lenki wszystko w najlepszym porzadku, wielkie torby pły

Poszło!

Dziś Lena dostała Metotreksat. Właściwie wciąż dostaje, bo wlew trwa 24h. To trochę fuks, że poszedł dziś, bo podobno wczoraj nasz Doktor próbował się do mnie dodzwonić i przesunąć ostatnią turę na poniedziałek. Ale jakoś mnie nie złapał (pewnie byłam w garażu - jedyne miejsce w moim otoczeniu kompletnie bez zasięgu) i przyszliśmy, a wyniki okazały się na tyle dobre, że można było pojechać z leczeniem. Pan Doktor obawiał się, że Leny wyniki nie odbiją się aż tak dobrze, by zacząć dzisiaj, a poza tym wykrył u Leny wirusa CMV (Cytomegalia) i chciał by miała dobre wyniki startowe. Wirus musiał nam się przyplątać w trakcie leczenia, bo przy przyjęciu go nie było. Teraz Doktor sprawdza, czy jest wciąż aktywny czy już "przechorowany". Ma to znaczenie przy dalszej części leczenia - niestety przy spadku odporności lubi sie uaktywniać :/. W każym razie dobrze, ze o nim wiemy - są leki, bedziemy się zabezpieczać. Jutro kończymy wlew Metotreksatu, zaczyna się płukanie. Czyli jutro, mam

Ostatni Metotreksat - Reaktywacja

A więc znowu szpital. Co prawda doktor dyżurny coś nam napomknął, ze mieliśmy przyjść rano i że nasz Doktor już myślał, że się nie zgłosimy... :/ Ale załapaliśmy się. Wyniki morfologii dobre, więc jest decyzja -jutro nakłucie i bierzemy ostatnią dawkę. Nasz Pan Doktor jutro jest na dyżurze i chyba tylko dzięki temu zaczynamy leczenie w sobotę, bo normalnie nikt takich zabiegów w weekend nie robi. Lena wylądowała na swojej ukochanej Onkologii, chyba już z przyzwyczajenia wyrobiła kilometrówkę i narysowała ze dwa obrazy... Nie da się ukryć, że czuje się tu jak w domu. Jesteśmy jak na razie w sali z miłą nastolatką, którą znamy, a więc super. Ciekawe jak długo ten luz potrwa :/. Na razie kończę, bo czas spać. W nocy o 4.00 czeka nas podłączenie płynów, zmiany jakiś kolejnych leków - koniec spania. Żegnam się więc do jutra :)

Po prostu czwartek

Dziś Siostry Sistars spędziły uroczy dzionek wykańczając sobą Babcię Krysię :). Babcia dzielnie dała radę, na szczęście, a łatwe to nie jest. Nasze córki są prawdziwym żywiołem, po prostu chodzącą energią i podejrzewamy, że gdyby tylko udało się ją jakoś przetworzyć na prąd, zasiliłyby sporą część Wawki. Biegają, tańczą, śpiewają, piszczą... W różnych konfiguracjach, synchronicznie i paralelnie. I w ogóle się nie męczą... Zadziwiające... Znaczy Matyl na szczęście pada na dwugodzinną drzemkę, podczas której Lena również się lekko regeneruje w ciszy, ale zaraz potem festiwal pokazów szołmeńskich rusza pełną parą. Pod koniec dnia okazało się, ze Matylda jest cała w jakieś dziwne kropki. Mamy nadzieję, że to alergia i poważnie podejrzewamy szarlotkę skonsumowaną u Babci, która niestety nie była Babciowej produkcji :/ Potem jeszcze nasza codzienność - wykańczająca nas psychicznie zmiana plasterka. Ufff... Lenka prawie zasnęła w trakcie - taka była zmęczona :). Jutro wieczorem kolejne podej

Spoko, spoko, wszystko u nas ok :)

Ponieważ otrzymujemy nerwowe zapytania, co się dzieje, to uspokajam, że u nas GOOOD! Ja po prostu wczoraj wieczorem wyszłam na babskie spotkanie (przy okazji Dora, sorry za sofę, mam nadzieję, że wino zeszło ;)), a Hanyś zapomniał napisać. Już nadrabiam... Wczoraj jeszcze u Lenki czasem pojawiały się sporadyczne temperatury rzędu 37,5, więc przesiedziała dzień w domu. Natomiast dziś było już (tfu, tfu) dużo lepiej. Wreszcie uspokajające 36,3 się pojawiło i tak mniej więcej cały dzień. Lenka była więc na spacerze z dziadkami i Matyldą. W domu zwyczajowe już szaleństwo. Lena wymyśla różne zwariowane zabawy, a Matyl wniebowzięta naśladuje wszystko. Nawet nie ma między nimi tak dużo spięć i naprawdę jestem zachwycona patrząc jak pięknie się bawią. Lena ma nową miłość - są nią tosty z serem :/. Je je już któryś dzień na śniadanie i kolację, dobrze, że obiad udaje jej się wcisnąć inny ;) ************ I jeszcze jedno - stali bywalcy naszego bloga na pewno zauważyli, że jakiś czas temu na nasz