Aha, P.S. Honeyuś mi tu przypomina, żebym przypomniał, że tylko do jutra do godz. 12:00 można głosować na naszego bloga w konkursie Blog Roku. Miało być P.S. ale jak zobaczyłem długość swojego posta i skonstatowałem, że tylko 10% czytających dojedzie do końca, postanowiłem przerzucić to na początek. Pewnie sobie myślicie, że jak nie wygramy tego Bloga Roku, to zaraz następnego dnia po ogłoszeniu wyników przestaniemy pisać i zamkniemy interes! Ciekawa koncepcja, no bo przecież po co ja bym to pisał……
Ale do rzeczy i do tematu. Mam nadzieję, że nie urażę żadnej kobiety tak niecnie wykorzystując tytuł tego, jakże kiedyś bulwersującego, billboardu dla celu tak lekkiego jak moje lekkie, płytkie, monoplastyczne wariacje na temat relacji międzyludzkich w oparciu o doświadczenia młodego ojca. Ufff, udało mi się znowu słowo trysnąć, jak za dawnych czasów tego bloga! :) No bo azaliż przyczynkiem do tych rozważań jest oczywiście sytuacja naszej galaktyki Lenowo, ale od początku. Od zarania uświadomienia sobie istnienia takich relacji, nie mogłem i nie mogę odnaleźć racjonalnego uzasadnienia dla przedłużającego istnienia związków emocjonalnych i życiowych kobiety z mężczyzną, który traktuje ją, eufemistycznie mówiąc, podle – poniża, zdradza, bije, maltretuje fizycznie i psychicznie. Co te kobiety trzyma przy tych mężczyznach? Dlaczego nie odejdą (oczywiście, niektóre odchodzą)? Dlaczego nadal kochają (bo chyba takie ekstrema też się zdarzają). Abstrahuję tu od oczywistych przypadków egzystencjalnego uzależnienia (on zarabia, on żywi, ona bez niego nie poradziłaby sobie materialnie albo przynajmniej żyje w takim przekonaniu) ale częste są przypadki kobiet myślących, ustawionych życiowo, teoretycznie samodzielnych, inteligentnych. Cóż takiego stanowi tę nierozerwalną (albo niemożliwą do zerwania) więź między nimi, która nawet w przypadku mega-toksycznej i piekielnie okrutnej relacji, nie pozwala jej odejść?? Oczywiście odpowiedzi nie znalazłem do tej pory i nie znajduję jej nadal i dzisiejsze wydarzenie również nie dostarcza mi jej. Ale dzisiaj miałem okazję zaobserwować, że ten specyficzny stosunek kobiet do mężczyzn, który później niestety może przerodzić się w destrukcyjno-toksyczną relację, rodzi się w sercu (głowie? trzewiach) już malutkiej dziewczynki. Dzisiaj przy kąpieli, już nie pamiętam w toku jakiej rozmowy, pojawiło się, często u nas pojawiające się, oświadczenie jednej z naszych córek „Nie lubię Taty” albo „Nie lubię Mamy” albo po prostu „Nie lubię Cię, idź sobie”. Zazwyczaj pojawia się ono po jakiejś mini-awanturce, po zwróceniu którejś z Sióstr Sisters uwagi, że coś robi nie tak, po przerwaniu jej ulubionej, ale nie akceptowalnej z naszego punktu widzenia, czynności. Dzisiaj jednak, zupełnie bez typowej przyczyny, Lena ni stąd ni zowąd zaczyna do mnie mówić „Bo Tata jest sprytniejszy od Mamy” , „Bo Ty Tatusiu jesteś najmądrzejszy, a tak w ogóle to jesteś najpiękniejszy i najukochaniejszy”. Mocno mnie to zdziwiło, bo w naszej rodzinie to ja jestem ten, który szybciej traci do Sióstr Sisters cierpliwość (właściwie nie mam jej w ogóle – mój poziom tolerancji na ich nieakceptowalne dla mnie zachowania wynosi zero), podnosi głos, wyznacza nieprzemyślane kary bez wcześniejszego ostrzeżenia, czasami stosuje podły szantaż i mini przemoc domową. Generalnie daleko mi do maszyny do roztaczania czułości, ciepła i poczucia bezpieczeństwa, jaką jest Matka, czyli Honeyusia. Jestem takim niestety domowym maltretantem i typowym byłym związkofobem i dzieciofobem, który obudził się nagle w roli rodzica i nie do końca sobie z nią radzi (chce radzić). A jednak to ja (oczywiście nie permanentnie i wciąż) staję się obiektem takiego afektu! Mówi się córeczka tatusia – i to chyba w tym tkwi tajemnica, niestety nadal tajemnica (genetyczna? chemiczna? ) tej irracjonalnej miłości (czasami) kobiety do swojego męskiego oprawcy.
Ufff… co za wywód!! Pewnie Ci z Was, którzy coś na ten temat wiedzą, rozniosą moje laickie dywagacje w puch i rozjadą mnie jak walcem, ale mnie taka dygresja dziś przyszła do głowy.
A zapewne z faktu, iż przez pierwsze 40 wierszy mojego posta nie pojawiła się ani razu kwestia stanu zdrowia naszej Leny (jak również Matyldy), wnioskujecie (owszem słusznie), że od tej strony u nas wszystko w najlepszym porządku. Dziewczyny w swoim typowym stylu (Lena głównie na hulajnodze, a Matylda ze swoim nieodłącznym „Puśsis Królewnę Śpiącą/Śnieżkę???”) spędziły wieczór, o wcześniejszej części dnia niewiele mi wiadomo ale z urywków opowieści wyłania się obraz zupełnie przyjemnego i jak co dzień niezobowiązującego dnia spędzonego w miłym towarzystwie.
Ale do rzeczy i do tematu. Mam nadzieję, że nie urażę żadnej kobiety tak niecnie wykorzystując tytuł tego, jakże kiedyś bulwersującego, billboardu dla celu tak lekkiego jak moje lekkie, płytkie, monoplastyczne wariacje na temat relacji międzyludzkich w oparciu o doświadczenia młodego ojca. Ufff, udało mi się znowu słowo trysnąć, jak za dawnych czasów tego bloga! :) No bo azaliż przyczynkiem do tych rozważań jest oczywiście sytuacja naszej galaktyki Lenowo, ale od początku. Od zarania uświadomienia sobie istnienia takich relacji, nie mogłem i nie mogę odnaleźć racjonalnego uzasadnienia dla przedłużającego istnienia związków emocjonalnych i życiowych kobiety z mężczyzną, który traktuje ją, eufemistycznie mówiąc, podle – poniża, zdradza, bije, maltretuje fizycznie i psychicznie. Co te kobiety trzyma przy tych mężczyznach? Dlaczego nie odejdą (oczywiście, niektóre odchodzą)? Dlaczego nadal kochają (bo chyba takie ekstrema też się zdarzają). Abstrahuję tu od oczywistych przypadków egzystencjalnego uzależnienia (on zarabia, on żywi, ona bez niego nie poradziłaby sobie materialnie albo przynajmniej żyje w takim przekonaniu) ale częste są przypadki kobiet myślących, ustawionych życiowo, teoretycznie samodzielnych, inteligentnych. Cóż takiego stanowi tę nierozerwalną (albo niemożliwą do zerwania) więź między nimi, która nawet w przypadku mega-toksycznej i piekielnie okrutnej relacji, nie pozwala jej odejść?? Oczywiście odpowiedzi nie znalazłem do tej pory i nie znajduję jej nadal i dzisiejsze wydarzenie również nie dostarcza mi jej. Ale dzisiaj miałem okazję zaobserwować, że ten specyficzny stosunek kobiet do mężczyzn, który później niestety może przerodzić się w destrukcyjno-toksyczną relację, rodzi się w sercu (głowie? trzewiach) już malutkiej dziewczynki. Dzisiaj przy kąpieli, już nie pamiętam w toku jakiej rozmowy, pojawiło się, często u nas pojawiające się, oświadczenie jednej z naszych córek „Nie lubię Taty” albo „Nie lubię Mamy” albo po prostu „Nie lubię Cię, idź sobie”. Zazwyczaj pojawia się ono po jakiejś mini-awanturce, po zwróceniu którejś z Sióstr Sisters uwagi, że coś robi nie tak, po przerwaniu jej ulubionej, ale nie akceptowalnej z naszego punktu widzenia, czynności. Dzisiaj jednak, zupełnie bez typowej przyczyny, Lena ni stąd ni zowąd zaczyna do mnie mówić „Bo Tata jest sprytniejszy od Mamy” , „Bo Ty Tatusiu jesteś najmądrzejszy, a tak w ogóle to jesteś najpiękniejszy i najukochaniejszy”. Mocno mnie to zdziwiło, bo w naszej rodzinie to ja jestem ten, który szybciej traci do Sióstr Sisters cierpliwość (właściwie nie mam jej w ogóle – mój poziom tolerancji na ich nieakceptowalne dla mnie zachowania wynosi zero), podnosi głos, wyznacza nieprzemyślane kary bez wcześniejszego ostrzeżenia, czasami stosuje podły szantaż i mini przemoc domową. Generalnie daleko mi do maszyny do roztaczania czułości, ciepła i poczucia bezpieczeństwa, jaką jest Matka, czyli Honeyusia. Jestem takim niestety domowym maltretantem i typowym byłym związkofobem i dzieciofobem, który obudził się nagle w roli rodzica i nie do końca sobie z nią radzi (chce radzić). A jednak to ja (oczywiście nie permanentnie i wciąż) staję się obiektem takiego afektu! Mówi się córeczka tatusia – i to chyba w tym tkwi tajemnica, niestety nadal tajemnica (genetyczna? chemiczna? ) tej irracjonalnej miłości (czasami) kobiety do swojego męskiego oprawcy.
Ufff… co za wywód!! Pewnie Ci z Was, którzy coś na ten temat wiedzą, rozniosą moje laickie dywagacje w puch i rozjadą mnie jak walcem, ale mnie taka dygresja dziś przyszła do głowy.
A zapewne z faktu, iż przez pierwsze 40 wierszy mojego posta nie pojawiła się ani razu kwestia stanu zdrowia naszej Leny (jak również Matyldy), wnioskujecie (owszem słusznie), że od tej strony u nas wszystko w najlepszym porządku. Dziewczyny w swoim typowym stylu (Lena głównie na hulajnodze, a Matylda ze swoim nieodłącznym „Puśsis Królewnę Śpiącą/Śnieżkę???”) spędziły wieczór, o wcześniejszej części dnia niewiele mi wiadomo ale z urywków opowieści wyłania się obraz zupełnie przyjemnego i jak co dzień niezobowiązującego dnia spędzonego w miłym towarzystwie.
nie można wysłac dwóch smsów na ten sam blog?? Nie wiedizałam. Ja protestuję! ;) Monika
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za jutrzejsze,a wlasciwie juz dzisiejsze:) wyniki konkursu!!!Tato Andy-Lena ma racje dla Niej jej tatus jest najmadrzejszy,najkochanszy,naj.... i dla Niej nic tego nie zmieni!Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńGRATULACJE!!!
OdpowiedzUsuńWiedziałam że przejdziecie dalej!!! Przecież ten styl, słowotrysk,inteligencja, itp- bijące z każdego tekstu musiały zostać docenione!!! :-))
Mam nadzieję, że dzięki konkursowi zwiększy się jeszcze ilość pozytywnej energii płynącej do Lenki i do Was.
Gocha
Ha!!! I jeszcze jedno! Przeleciałam blogi konkurencji i moim skromnym (a jakże!!!) zdaniem jesteście bezkonkurencyjni!!!
OdpowiedzUsuńNo to pa! Muszę popracować, bo czas na pracę przeznaczyłam na .... śledzenie konkurencji! Ale cicho sza... może nikt się nie dowie..
Gocha
Dzięki!!! :)
OdpowiedzUsuńmatki są nudne...ciągle coś chcą;płuczemy buzię!!myjemy ząbki!!myjemy raczki!!!obiadek!!wiem coś o tym[jestem matką]jeszcze rozkazują się uczyć,sprzatać zabawki-to straszne...nie ma jak tatuś...pozdrawiam[Dorota]
OdpowiedzUsuńNIE OCENIAJ!
OdpowiedzUsuń