Poza wczorajszym bezpośrednim rażeniem układów puchnąco-krztuszących, na szczęście do tej pory żadnych dodatkowych efektów wybuchu bomby hiper-ultra-chemicznej nie zaobserwowaliśmy. I oby tak dalej. Lenka trochę osowiała, trochę marudna i humorzasta, ale biorąc pod uwagę to co przeszła, to są to oczekiwane i wręcz pozytywne zjawiska. No może jeszcze to, że jej buzia robi się coraz bardziej okrągła.
A dzisiaj w jej życiu się wydarzyła pierwsza (na razie zapoznawczo-zaczepna) wizyta pani przedszkolanki. Trochę egzotycznie to się odbyło bo nie było przy tym żadnego z nas rodziców, a więc we wszystko panią przedszkolankę wprowadzała nasza kochana opiekunka, pani Kasia ale z jej relacji (i głównie z jej relacji, bo Lena odmówiła zeznań, które składałyby się w jakąś logiczną kupę) wiemy, że premierowa lekcja przebiegła pomyślnie, Lena była zaciekawiona i udało się utrzymać ją na w miarę skoncentrowaną na różnych zabawach i innych zadaniach zręcznościowo-intelekto-twórczych (ja osobiście to nie wiem po co to, od początku mówiłem, że nie ma co inwestować w intelekt – tylko wyczynowy sport albo modelling pozwoli nam na starość żyć dostatnio za pieniądze zarobione przez naszą córkę J). Niestety, pani przedszkolanka nie doceniła Lenkowej dużej sprawności w rozprawianiu się z wycinankami, wyklejankami, rebusikami, układankami etc (w końcu prawie 3 miesiące w szpitalu i dziesiątki przemielonych tego typu książeczek uczyniły Lenę arcymistrzynią) i niestety cały zapas tego typu wydawnictw, jaki pani zakupiła na (zakładam) kilka pierwszych dni nauki, został zużyty pierwszego dnia. Ale generalnie chyba było bardzo O.K. i wygląda na to, że uczeń i nauczyciel przypadli sobie do gustu i coś z tego będzie.
Na froncie gastronomicznym na razie jeszcze spokój. Nie ma jeszcze mitycznych pobudek w środku nocy i okrzyków „Jeść!!”. Gastropotwór jeszcze nie sieje zniszczeń. Oby jak najdłużej, bo ciężko jest mi wyobrazić sobie bieganie w środku nocy do sklepu po bochenek chleba i 20 parówek J
My natomiast, a konkretnie Honeyuś, odbyła dzisiaj spotkanie z przemiłą panią z Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej celem wysondowania możliwości objęcia Leny programem wczesnego stymulowania rozwoju, czyli profesjonalnym/zinstytucjonalizowanym programem, w ramach którego ktoś (oprócz naszej prywatnej przedszkolanki) monitorowałby i w jakiś sposób stymulował rozwój Leny poza przedszkolem. Może coś z tego wyjdzie ale niekoniecznie (formalnie Lena się nie kwalifikuje). Na razie umówiliśmy się na konsultacje z logopedą i psychologiem. Perspektywy jakieś są, bo pani w poradni była ewidentnie typem zaangażowanej, uczynnej i rozumiejącej okoliczności i potrzeby dziecka osoby = właściwa osoba na właściwym miejscu – gdybyż wszędzie w zetknięciu z aparatem administracyjno-państwowo-systemowym mieć do czynienia z takimi ludźmi życie byłoby łatwiejsze.
A dzisiaj w jej życiu się wydarzyła pierwsza (na razie zapoznawczo-zaczepna) wizyta pani przedszkolanki. Trochę egzotycznie to się odbyło bo nie było przy tym żadnego z nas rodziców, a więc we wszystko panią przedszkolankę wprowadzała nasza kochana opiekunka, pani Kasia ale z jej relacji (i głównie z jej relacji, bo Lena odmówiła zeznań, które składałyby się w jakąś logiczną kupę) wiemy, że premierowa lekcja przebiegła pomyślnie, Lena była zaciekawiona i udało się utrzymać ją na w miarę skoncentrowaną na różnych zabawach i innych zadaniach zręcznościowo-intelekto-twórczych (ja osobiście to nie wiem po co to, od początku mówiłem, że nie ma co inwestować w intelekt – tylko wyczynowy sport albo modelling pozwoli nam na starość żyć dostatnio za pieniądze zarobione przez naszą córkę J). Niestety, pani przedszkolanka nie doceniła Lenkowej dużej sprawności w rozprawianiu się z wycinankami, wyklejankami, rebusikami, układankami etc (w końcu prawie 3 miesiące w szpitalu i dziesiątki przemielonych tego typu książeczek uczyniły Lenę arcymistrzynią) i niestety cały zapas tego typu wydawnictw, jaki pani zakupiła na (zakładam) kilka pierwszych dni nauki, został zużyty pierwszego dnia. Ale generalnie chyba było bardzo O.K. i wygląda na to, że uczeń i nauczyciel przypadli sobie do gustu i coś z tego będzie.
Na froncie gastronomicznym na razie jeszcze spokój. Nie ma jeszcze mitycznych pobudek w środku nocy i okrzyków „Jeść!!”. Gastropotwór jeszcze nie sieje zniszczeń. Oby jak najdłużej, bo ciężko jest mi wyobrazić sobie bieganie w środku nocy do sklepu po bochenek chleba i 20 parówek J
My natomiast, a konkretnie Honeyuś, odbyła dzisiaj spotkanie z przemiłą panią z Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej celem wysondowania możliwości objęcia Leny programem wczesnego stymulowania rozwoju, czyli profesjonalnym/zinstytucjonalizowanym programem, w ramach którego ktoś (oprócz naszej prywatnej przedszkolanki) monitorowałby i w jakiś sposób stymulował rozwój Leny poza przedszkolem. Może coś z tego wyjdzie ale niekoniecznie (formalnie Lena się nie kwalifikuje). Na razie umówiliśmy się na konsultacje z logopedą i psychologiem. Perspektywy jakieś są, bo pani w poradni była ewidentnie typem zaangażowanej, uczynnej i rozumiejącej okoliczności i potrzeby dziecka osoby = właściwa osoba na właściwym miejscu – gdybyż wszędzie w zetknięciu z aparatem administracyjno-państwowo-systemowym mieć do czynienia z takimi ludźmi życie byłoby łatwiejsze.
Jak dobrze,ze dzisiaj dobre wiesci:)Kciuki dalej zacisniete:)Pozdrawiam cieplutko.Buziak dla Lenki:)
OdpowiedzUsuńOd razu lepiej się robi czytając takie wiści!!:) Ufam, że tak już zostanie, tylko dobrze ma być!!
OdpowiedzUsuńCiągle, nieustannie, niezmiennie bardzo mocno trzymam kciuki!:)
I pozdrawiam- jak zwykle
Wierzę, że Lena jest mistrzynią wycinanko-wyklejanek:) Pani nauczycielka musiała się nieco przerazić:) A tak serio to cieszę się, że jest spokojniej i oby tak dalej. A Lenka jest śliczna dziewczynka i żadna opuchlizna jej nie zaszkodzi na wdzięk osobisty. Zresztą to odwracalne prawda?
OdpowiedzUsuńKiukasy za dzielną rodzinkę!