Przejdź do głównej zawartości

Domowe przedszkole

Dzisiaj mieliśmy w domu ćwiczenia z na temat „Jak to jest mieć czworo dzieci”, co więcej cztery dziewczyny. Jako, że nasi przemili sąsiedzi z dołu (wy, czytelnicy naszego bloga możecie ich znać, bo to w ich mieszkaniu, zwanym „krainą zabawek”, spędzałem z Leną kilka dni przymusowego odosobnienia w okolicach Nowego Roku) powiększyli swoją rodzinę do liczby latorośli 3 (3 płci żeńskiej – niektórym to można pozazdrościć konsekwencji :) i najmłodsza trochę zdezorganizowała miły i poukładany porządek świata, Honeyuś zaoferowała dzisiaj, że dwie starsze siostry z dołu mogą spędzić kawałek dnia z naszymi Siostrami Sisters aby młoda mama z dołu trochę odsapnęła. Jak możecie się domyślać, był to strzał w dziesiątkę i to, o dziwo, dla wszystkich stron tej transakcji. Dziewczyny juniors urządziły sobie u nas mega-przedszkole, plac zabaw, tor przeszkód, bieżnię sprinterską, restaurację i zamek księżniczek w jednym (zapewne Matylda ostro negocjowała żeby był to też las, do którego łowczy prowadzi Śnieżkę na rozkaz złej macochy), dziewczyna senior 1 (czyli Honeyuś) o dziwo miała je wszystkie prawie z głowy (bo tak się sobą zaabsorbowały) a dziewczyna senior 2 (czyli młoda mama z dołu) trochę odpoczęła (mamy nadzieję, że tak, choć nam nie potwierdziła). Tak oto, dzięki właściwie zbudowanym relacjom sąsiedzko-międzyludzkim, można sobie poradzić nawet w sytuacjach kompletnie awaryjnych, a takową bez wątpienia jest brak możliwości wysłania dzieci do przedszkola/szkoły (nasze nie chodzą z wiadomych względów, młode sąsiadki z dołu też są izolowane od otoczenia, żeby małej dzidzi czegoś nie przytargać z zainfekowanych szkół/przedszkoli).

Nasze Siostry Sisters były wizytą zachwycone. Spędziły dzień prawie jak w przedszkolu, a nawet lepiej bo nie trzeba było robić żadnych zajęć – czysta zabawa – to jest życie!

Ja to znowu dryfuję w dygresjach, a przecież dzisiaj najważniejszym wydarzeniem była wizyta kontrolna Leny w szpitalu i badania. Jak się mogliśmy spodziewać, Nasz Doktor za główną przyczynę gwałtownego spadku Lenkowych –cytów uznał nasz wyjazd w góry. I tu winien jestem Wam, czytelnikom, pewne sprostowanie lub właściwe nakreślenie kontekstu sytuacyjnego naszych wymian zdań z Naszym Doktorem, bo moglibyście, jak najbardziej mylnie, nabrać przekonania, że to nieprzyjemny, opryskliwy i czepiający się reprezentant tego mniej miłego odłamu lekarzy. Otóż, jest wręcz zupełnie odwrotnie. Mieliśmy szczęście trafić na prawdziwego lekarza z powołania, baaaardzo zaangażowanego w swoją pracę i poświęcającego bardzo dużo swojego (jestem przekonany że prywatnego, bo często widywałem go na oddziale po godzinach dyżurów kiedy jeszcze grzebał w jakichś papierach) czasu małym pacjentom i, co szczególnie ważne dla mnie, obdarzonego wspaniałym poczuciem humoru (na pograniczu mojego ulubionego humoru absurdalnego). Tak więc, wszelkie udzielane nam przez Doktora dotychczas reprymendy, krytyczne uwagi co do naszych pomysłów wyjazdowych, etc, należy wziąć w duży cudzysłów i wyobrazić sobie go jak to mówi lekko mrugając okiem. Tak też było z jego opinią dot. naszego ostatniego wyjazdu i wpływem tego wyjazdu na spadek wyników Leny. „No przecież mówiłem, że ten pomysł z wyjazdem mi się nie podoba” – „Ale Panie Doktorze, jak ten wyjazd mógł wpłynąć na jej wyniki??!!” – „No przecież mówiłem, siedzi tyle czasu w tym spalinowo-miejskim mikroklimacie, a tu nagle taki atak świeżego powietrza! A jeździła tam na czymś w tych górach?” – „No oczywiście, codziennie 30 km na biegówkach” – „No, a przecież mówiłem żeby jej nie przemęczać” – itd., itd. Znowu popłynąłem, a tu wszyscy pewnie czekają niecierpliwie na konkrety. No więc, wyniki Lenki się odbiły. Ma lekko ponad 2 tys. leukocytów, liczby granulocytów Honeyuś zapomniała, ponad 180 tys. płytek, ponad 10 hemoglobiny = wyniki satysfakcjonujące = wznowiliśmy leczenie (na razie 50% dawki). Hurra! Czyli jedziemy z leczeniem dalej i wszystko musi być już dobrze. Burak z miodem rulez i Lenka Power rulet!

Komentarze

  1. Dziewczyny super sie bawily a ja troche odpoczelam. A teraz chca miec lozko pietrowe takie jak ma Lenka (no i jeszcze ten maly odkurzacz bezprzewodowy). Bardzo dziekuje za te cudne naklejki baletniczki-ksiezniczki. Wyklejaly a ja mialam je z glowy na reszte dnia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Super,ze wyniki Leny ida w gore!Dalej posylamy dobre fluidy moc pozytywnej energii:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Można mieć niezły ubaw czytając o tych Waszych córeczkach:) To dla Was ogromne szczęście, że je macie, a dla Nich ogromne szczęście, że mają Was!Nie zapominajcie o tym, dla mnie jesteście rodzicami na "szóstkę".Trzymamy kciuki za zdrówko całej Waszej Rodzinki.Pozdrawiamy z okolic Katowic:)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Bardzo dawno mnie tu nie było... Ale ponieważ wczoraj stuknęła nam 12 rocznica od diagnozy, a chwilę wcześniej Lena skończyła 16 lat, to chyba dobry moment, żeby się tu wreszcie pokazać :). Szczególnie, że wciąż dostajemy powiadomienia o nowych komentarzach pod naszymi starymi postami. Wciąż gdzieś tam na szpitalnych oddziałach toczy się walka na śmierć i życie i kolejne rodziny przeżywają dramat. Wiele z wiadomosci które otrzymujemy mówi o tym jak wielkim wsparciem dla rodziców chorych dzieci jest (wciąż!) nasz blog. I jak bardzo nasza historia podnosi ich na duchu. A więc spieszę z krótką informacją co u nas :): Najpierw najważniejsze - Lena jest absolutnie zdrowa.  Wyrosła na super mądrą, niezależną w poglądach młodą osobę.  Jest w drugiej klasie liceum - niestety, jak teraz wszyscy, na online.  Dalej jeździ na nartach (choć tej zimy średnio to wyszło), aktualnie w planach na przyszłą zimę ma zostanie pomocnikiem instruktora. Jesteśmy z niej super dumni. Wrzaskun wciąż jest lekko wr

Znowu lekka kołomyja

Matyl jednak trochę gorączkuje. W nocy miała 38, rano ciut niżej, ale oczy błyszczące - dziwne. Postanowiliśmy skonsultować ją u lekarza, bo nie podoba nam się ta ciągnąca infekcja i nawracające gorączki. Chyba przeszliśmy z kategorii Życiowy Luzak do kategorii Panikujący Rodzic. Niestety. Jak bardzo jesteśmy Panikujący niech zobrazuje fakt, że odwiedziliśmy z Matylem dwóch lekarzy dzisiaj :) Tak na wszelki wypadek. Stres to nasz codzienny towarzysz i każdy fajny dzień "normalnej" życiowej nudy jest dniem wyczekiwania na cios. Słabo się żyje w takim świecie, ale cóż - ciągle czekamy, ze kiedyś nam przejdzie... :/. Ale ad meritum... Niby u Matyla nic się nie dzieje. Może to zęby? Gdzieś tam idzie piątka - podobno. Uszy w porządku, gardło lekko rozpulchnione... Mamy czekać i ewentualnie za dwa dni robić morfologię, gdyby sytuacja nie uległa zmianie. A Lena dziś także "zaliczyła" lekarza, ale planowo, w szpitalu. Przepłukaliśmy Broviac, pobraliśmy krew. Wyniki znowu św

Jestem małym Jezusem!

Oświadczyła mi dziś Matylda przytulając się. Cóż, jak widać pasja religijna naszej młodszej pociechy nie słabnie. Drżyjcie mury kościelne - nadchodzi Wrzaskun! Ale nie o tym chciałam dzisiaj... Jak wiecie od prawie 10 miesięcy, co wieczór (z małymi wyjątkami) siadamy przed kompem by pisać o Lence i naszej rodzinie. Część z Was jest z nami od początku, część dołączyła w trakcie, a niektórzy, zapewne, zatknęli się z nami po raz pierwszy przy okazji konkursu na Blog Roku. I to teraz dla Was, drodzy czytelnicy, jest ten post :) Po co piszemy ten blog? Zaczęło się od tego, że na początku nie dawaliśmy rady odbierać tych wszystkich telefonów i odpowiadać na pytania: - "Jak Lenka?" - "Co się dzieje?" Nie mieliśmy siły powtarzać wszystkim od początku, że Lenka jest chora, że ma białaczkę... I zaraz w kolejnym zdaniu, że rokowania sa dobre i wierzymy, że da radę... Nie dawaliśmy rady konfrontować się z czyimiś łzami, po drugiej stronie słuchawki. No i ta chęć pomocy, która p