.... i chyba wszystko w porządku, tak przynajmniej nam się wydaje, bo Lena energetyczna, ruchliwa, werbalnie nadaktywna (ostatnio porozumiewa się krzykiem, jakby wszyscy wokół buli głusi, pewnie wkrótce od tych jej krzyków będą :). Anyway, na wyniki morfologii umówiliśmy się jutro ale skoro dzisiaj podczas wizji lokalnej stan i wygląd Leny nie wzbudził niepokoju doktora, to chyba możemy spokojnie czekać do niedzieli, kiedy planowo mamy się pojawić w szpitalu na kolejnej 4-dniowej sesji leczenia.
Po badaniu i zmianie plasterka (nie znam szczegółow wydarzeń bo Lenie w szpitalu dzisiaj towarzyszyła mama, ale zapewne znowu był festiwal chichotów), Lena dołączyła do swojej sister u dziadków w Radości, gdzie Matylda rezydowała już od rana. Podobno Lena zjadła monsturalnej, jak na siebie w ostatnim czasie, wielkości obiad, w tym (co najbardziej zadziwia) wielki kawał mięsa (który był podany w najbardziej możliwie ostentacyjny sposób - bez kamuflowania w makaronie, ryżu, warzywach, etc, co ostatnio musieliśmy uskuteczniać aby przemycić jej jakieś mięso - po prostu wielka pierś kurczaka na środku talerza) - niewarygodne - to chyba ten podmiejski, "uzdrowiskowy" mikroklimat. A potem już klasyka - gonitwa po trawie, śpiewanie na dwa głosy (jedna zna słowa, druga jedzie fonetycznie ale jeszcze daleko od oryginału), oglądanie zza płotu (u dziadka albo u mnie na ramieniu) małego sąsiada Dominika, etc.
To byl chyba kolejny relaksujący dzień w życiu rodziny Błasiako-Wiatrów.
Po badaniu i zmianie plasterka (nie znam szczegółow wydarzeń bo Lenie w szpitalu dzisiaj towarzyszyła mama, ale zapewne znowu był festiwal chichotów), Lena dołączyła do swojej sister u dziadków w Radości, gdzie Matylda rezydowała już od rana. Podobno Lena zjadła monsturalnej, jak na siebie w ostatnim czasie, wielkości obiad, w tym (co najbardziej zadziwia) wielki kawał mięsa (który był podany w najbardziej możliwie ostentacyjny sposób - bez kamuflowania w makaronie, ryżu, warzywach, etc, co ostatnio musieliśmy uskuteczniać aby przemycić jej jakieś mięso - po prostu wielka pierś kurczaka na środku talerza) - niewarygodne - to chyba ten podmiejski, "uzdrowiskowy" mikroklimat. A potem już klasyka - gonitwa po trawie, śpiewanie na dwa głosy (jedna zna słowa, druga jedzie fonetycznie ale jeszcze daleko od oryginału), oglądanie zza płotu (u dziadka albo u mnie na ramieniu) małego sąsiada Dominika, etc.
To byl chyba kolejny relaksujący dzień w życiu rodziny Błasiako-Wiatrów.
I super!Wiem,ze sie powtarzam,ale ciesze sie z Wami,ze wszystko jest w jak najlepszym porzadku:)Kolorowych snow i calusek dla Lenki:)
OdpowiedzUsuń