Owszem, dzięki temu możemy coś skrobnąć i opisać Lenkowy dzień na wsi. Chociaż, gwoli pisarskiej rzetelności, muszę opisać małą przygodę po drodzę, która nam trochę wydłużyła dojazd. Lenie nie posłużyło poranne śniadanie i kosmiczne koleiny na Trasie Gdańskiej za Łomiankami no i wydarzył się mały samochodowy pawik, nawet nie taki mały - cała tapicerka, cały fotelik, całe spodnie, majtki, jeden miś. Samochód nadaje się na pranie tapicerki, miś i garderoba już wyprane, Lena w doskonałej formie. Nawet się tą przygodą specjalnie nie przejęliśmy. Pewnie w innych okolicznościach i we wcześniejszej fazie naszej przygody (??) raczej walki z tym ścierwem, pewnie byśmy spanikowali i zaraz zawracali do szpitala. Ale teraz, przeszliśmy nad tym do porządku dziennego, uznaliśmy, że to wina porannego jogurtu z wiśniami (którego notabene Lena nie powinna faktycznie jeść, bo jej brzuszek nie radzi sobię zbyt dobrze z krowim nabiałem), pozbieraliśmy się do kupy i pojechaliśmy dalej.
No i dojechaliśmy. A na miejscu, kilkanaście krów (nasi gospodarze są producentami mleka), kury biegające po podwórku, drzewa obwieszone śliwkami, gruszkami, orzechami włoskimi, śliczny rudy pies (nazywa się Velvet, bo kiedy był mały wyglądał identycznie jak śliczny szczeniak goldena występujący w reklamie papieru toaletowego Velvet), pola, zboże, droga na Ostrołękę (no dobra, na Zakroczym), etc...
Lenka spędziła z Gabrysiem większość czasu bawiąc się Barby'iami, była nawet tak ekspansywna, że wchodząc do nich do pokoju od czasu do czasu natykałem się na Gabrysia czeszącego z atencją lalkę i pytającego się Lenki czy fryzura jest O.K. W pewnym momencie największą tragedią Gabrysia było zagubienie lalkowej szczotki do włosów:)
Później odbyliśmy intensywny spacer pieszo-rowerowy, Lena cisnęła w pedały jak Lance Armstrong, Gabryś próbował ją gonić ale nie dawał rady (on wyszedł ze szpitala zupełnie niedawno, jeszcze nie wrócił do formy), po powrocie dzieciaki ganiały się po stodole rozrzucając siano, kilka wizyt u krów, kolacja ze swojskim jedzieniem, żyć nie umierać, relaks w wersji eko-wiejski chill.
I tak relaksująco spędziliśmy sobie ten z założenia relaksujący dzień. I życzymy sobie aby jutrzejszy był taki sam. A tymczasem idziem chyba spać. Hiper-wentylacja czystym, wiejskim powietrzem robi swoje.
No i dojechaliśmy. A na miejscu, kilkanaście krów (nasi gospodarze są producentami mleka), kury biegające po podwórku, drzewa obwieszone śliwkami, gruszkami, orzechami włoskimi, śliczny rudy pies (nazywa się Velvet, bo kiedy był mały wyglądał identycznie jak śliczny szczeniak goldena występujący w reklamie papieru toaletowego Velvet), pola, zboże, droga na Ostrołękę (no dobra, na Zakroczym), etc...
Lenka spędziła z Gabrysiem większość czasu bawiąc się Barby'iami, była nawet tak ekspansywna, że wchodząc do nich do pokoju od czasu do czasu natykałem się na Gabrysia czeszącego z atencją lalkę i pytającego się Lenki czy fryzura jest O.K. W pewnym momencie największą tragedią Gabrysia było zagubienie lalkowej szczotki do włosów:)
Później odbyliśmy intensywny spacer pieszo-rowerowy, Lena cisnęła w pedały jak Lance Armstrong, Gabryś próbował ją gonić ale nie dawał rady (on wyszedł ze szpitala zupełnie niedawno, jeszcze nie wrócił do formy), po powrocie dzieciaki ganiały się po stodole rozrzucając siano, kilka wizyt u krów, kolacja ze swojskim jedzieniem, żyć nie umierać, relaks w wersji eko-wiejski chill.
I tak relaksująco spędziliśmy sobie ten z założenia relaksujący dzień. I życzymy sobie aby jutrzejszy był taki sam. A tymczasem idziem chyba spać. Hiper-wentylacja czystym, wiejskim powietrzem robi swoje.
witam :))
OdpowiedzUsuńodnalazłam dziś Waszego bloga,sledzę losy córki :(
fajnie,że możecie tak miło teraz odpocząc :))
pozdrawam.Gosia
Extra dzien!!!:)Gabrys we wladaniu Lenki:_)hehe fajnie,ze dzieciaczki sie tak dogaduja:)Uzywajcie wiejskich klimatow:)Sloneczka zycze.Buziak dla Lenki:)
OdpowiedzUsuńbardzo się cieszę, że korzystacie z wolności i że Lena jest w takiej świetnej formie. trzymamy kciuki.
OdpowiedzUsuńmama misia