Przejdź do głównej zawartości

Korsyka



Udało się! Pojechaliśmy na wakacje!!! Takie prawdziwe, wymarzone...
Jeszcze zanim Lenka zachorowała marzyliśmy o wyjeździe samochodem na południe Europy, na własną rękę, najlepiej pod namiot...
W tym roku w kocu udało się to zrealizować. Lenka co prawda jeszcze na lekach, ale już jakby jedną nogą..., prawie, prawie... tfu, tfu... wiecie rozumiecie.
I tak. Wyjechaliśmy na 3 tygodnie na Korsykę, na kemping. Prawie 3 dni podróży w jedną i kolejne 3 dni w drugą. Ale warto!
Z wielkim namiotem, co to niby rozkłada i składa się w 42 sekundy. Rozkłada owszem, ale ze złożeniem lekko nie było ;). Mieszkaliśmy sobie z widokiem na morze (patrz załączone obrazki), gorąc, wiaterek, który okazał się zbawieniem przed upałem i jednocześnie pozwolił Andiemu realizować pasje kite'owe, przemiłe towarzystwo ciągle dołączających do nas przyjaciół, no słowem cudnie było.
Wypoczęliśmy jak dawno nam nie było dane, dziewczyny przeszczęśliwe wyjeżdżać nie chciały. Lenka nauczyła się pływać bez rękawków i nurkować z maską i fajką (dzięki ciociu Lauro i wujku Michale!), łażą obie po drzewach jak małpki. Matyl zaprzyjaźniła się z żukiem Błyskotką, który odwiedzał ją codzienne (vide relacja foto) oraz pięknie komunikować się po francusku witając wszystkich głośnym "monziu!", które w końcu udało się jakoś przekształcić w "bonziul" (bon jour, dla tych co nie załapali ;)) i nawet niektórzy zaczęli odpowiadać, co wprawiło Matyla w zachwyt nie do opisania.
Były też momenty trudne. Zaczęło się od symultanicznie popuszczających materaców (obu!), wymagających nocnych dopompowań - masakra. Potem było jeszcze lepiej: wybita szyba w samochodzie i strata paszportów oraz kilku dość potrzebnych dodatków typu moje okulary optyczne, czy ulubione płyty dziewczyn, zwieńczeniem było wylanie sobie przeze mnie na nogę gara z gotującym się makaronem... uff... Na szczęście wróciliśmy cali, zdrowi, bez większych szkód na ciele, no Lena z lekkim kaszlem. Mieliśmy też przygodę z francuskim laboratorium w celu pobrania krwi. Oj... nie było to super łatwe zadanie, zważywszy, że absolutnie nikt nie mówił tam po angielsku, ale jakoś poszło. Lena pierwszy raz w życiu miała pobieraną krew przez Pana Pielęgniarza co ją absolutnie zachwyciło i jeszcze na koniec dostała lizaka. Wyszła olśniona.
Generalnie wrażeń co niemiara: zaprzyjaźniony lisek, jeż, myszka, parzące meduzy, a nawet skorpion! Dziewczyny już same nie wiedzą co im się bardziej podobało.
W przyszłym roku jedziemy znowu!
Oto fotorelacja - duuużo!





















San Tropez normalnie :)








Lisek












Bonifacio






Boule


Lena ćwiczy stanie na rękach




Błyskotka



Uczta krewetkowa - nie ma to jak przegłodzić dzieci, zjedzą wszystko z uśmiechem :)







Sartene











PS. Zostało nam 2 tygodnie leczenia!!!
:)

Komentarze

  1. Jeszcze tylko 2 tygodnie. Już tak blisko. Trzymamy kciuki. Korsyka wspaniała. Zazdrościmy i już planujemy jak by się tam dostać. Towarki

    OdpowiedzUsuń
  2. Foty piękne!! Dziewczynki są coraz piękniejsze, na szczęście podobieństwo do mamusi wszędzie wyłazi i nikomu panczenizm nie może być więcej zarzucany tfu! :) Jedziemy z Wami w przyszłym roku, koniecznie! :))
    ORAZ TRZYMAM KCIUKI. i nie zapeszam. Syl

    OdpowiedzUsuń
  3. brawo!!!!super dziewczyny super wakacje!!!i super koniec leczenia!!!!!całuski Dorota

    OdpowiedzUsuń
  4. Sliczne fotki:)Lenka jakie ma piekne dlugie wloski!!!Trzymam kciuki za ostatnie dwa tygodnie!!!LENA JESTES WIELKA!

    OdpowiedzUsuń
  5. dobre foty, dobra wyprawa. Lubię bardzo.
    ewa

    OdpowiedzUsuń
  6. Aniu! super relacja, cieszę się, że w końcu się udało :) trzymam kciuki za 2 ostatnie tygodnie ... trzymajcie się ciepło :)
    Dorcia z Szymkiem

    OdpowiedzUsuń
  7. świetne fotki! Lenka to zuch dziewczynka! życzę całej rodzince dużo dużo zdrowia!

    OdpowiedzUsuń
  8. Boszzz jak cudownie! Wspaniałe wakacje!
    Wspaniałe zdjęcia!
    Wspaniale, że mimo momentów trudnych Twoja relacja jest na plus!
    Wspaniała ta Korsyka!
    Wspaniale, że Lenka żyje tak normalnie i że jej na to pozwalacie!
    No i wspaniały ten ps na końcu!
    Kończę z tymi "wspaniałościami":)))
    Duży uśmiech spowodowała u mnie ta notka :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Bardzo dawno mnie tu nie było... Ale ponieważ wczoraj stuknęła nam 12 rocznica od diagnozy, a chwilę wcześniej Lena skończyła 16 lat, to chyba dobry moment, żeby się tu wreszcie pokazać :). Szczególnie, że wciąż dostajemy powiadomienia o nowych komentarzach pod naszymi starymi postami. Wciąż gdzieś tam na szpitalnych oddziałach toczy się walka na śmierć i życie i kolejne rodziny przeżywają dramat. Wiele z wiadomosci które otrzymujemy mówi o tym jak wielkim wsparciem dla rodziców chorych dzieci jest (wciąż!) nasz blog. I jak bardzo nasza historia podnosi ich na duchu. A więc spieszę z krótką informacją co u nas :): Najpierw najważniejsze - Lena jest absolutnie zdrowa.  Wyrosła na super mądrą, niezależną w poglądach młodą osobę.  Jest w drugiej klasie liceum - niestety, jak teraz wszyscy, na online.  Dalej jeździ na nartach (choć tej zimy średnio to wyszło), aktualnie w planach na przyszłą zimę ma zostanie pomocnikiem instruktora. Jesteśmy z niej super dumni. Wrzaskun wciąż jest lekko wr

Znowu lekka kołomyja

Matyl jednak trochę gorączkuje. W nocy miała 38, rano ciut niżej, ale oczy błyszczące - dziwne. Postanowiliśmy skonsultować ją u lekarza, bo nie podoba nam się ta ciągnąca infekcja i nawracające gorączki. Chyba przeszliśmy z kategorii Życiowy Luzak do kategorii Panikujący Rodzic. Niestety. Jak bardzo jesteśmy Panikujący niech zobrazuje fakt, że odwiedziliśmy z Matylem dwóch lekarzy dzisiaj :) Tak na wszelki wypadek. Stres to nasz codzienny towarzysz i każdy fajny dzień "normalnej" życiowej nudy jest dniem wyczekiwania na cios. Słabo się żyje w takim świecie, ale cóż - ciągle czekamy, ze kiedyś nam przejdzie... :/. Ale ad meritum... Niby u Matyla nic się nie dzieje. Może to zęby? Gdzieś tam idzie piątka - podobno. Uszy w porządku, gardło lekko rozpulchnione... Mamy czekać i ewentualnie za dwa dni robić morfologię, gdyby sytuacja nie uległa zmianie. A Lena dziś także "zaliczyła" lekarza, ale planowo, w szpitalu. Przepłukaliśmy Broviac, pobraliśmy krew. Wyniki znowu św

Jestem małym Jezusem!

Oświadczyła mi dziś Matylda przytulając się. Cóż, jak widać pasja religijna naszej młodszej pociechy nie słabnie. Drżyjcie mury kościelne - nadchodzi Wrzaskun! Ale nie o tym chciałam dzisiaj... Jak wiecie od prawie 10 miesięcy, co wieczór (z małymi wyjątkami) siadamy przed kompem by pisać o Lence i naszej rodzinie. Część z Was jest z nami od początku, część dołączyła w trakcie, a niektórzy, zapewne, zatknęli się z nami po raz pierwszy przy okazji konkursu na Blog Roku. I to teraz dla Was, drodzy czytelnicy, jest ten post :) Po co piszemy ten blog? Zaczęło się od tego, że na początku nie dawaliśmy rady odbierać tych wszystkich telefonów i odpowiadać na pytania: - "Jak Lenka?" - "Co się dzieje?" Nie mieliśmy siły powtarzać wszystkim od początku, że Lenka jest chora, że ma białaczkę... I zaraz w kolejnym zdaniu, że rokowania sa dobre i wierzymy, że da radę... Nie dawaliśmy rady konfrontować się z czyimiś łzami, po drugiej stronie słuchawki. No i ta chęć pomocy, która p