Przejdź do głównej zawartości

Trauma

Dziś odbyliśmy rodzinnie krótki spacer po Krakowskim Przedmieściu...
Ale nie będzie o spacerze, będzie o traumie.

W pewnym momencie trasa zawiodła nas pod szpital na Kopernika.
Prawie rok temu, 4 kwietnia, próbowaliśmy tam bezskutecznie uzyskać pomoc dla Leny...

I tak sobie pomyślałam, że chyba w sumie nigdy nie napisaliśmy co działo się PRZED 4.04.2009.
Ja już od pewnego czasu rozmyślam, że...
... rok temu nie mieliśmy pojęcia co się dzieje
... że Lena zaczęła sezon rowerowy, jeździła na nim na całkiem odległy plac zabaw
... że miała fajne urodziny w gronie najbliższych kolegów i koleżanek
... że dzień później, w dzień rzeczywistych urodzin, zdążyła rozdać w przedszkolu cukierki dzieciom...
I to chyba był ten moment, kiedy Leny beztroskie dzieciństwo nagle się zatrzymało i przemieniło w koszmar.

Ale zanim nastąpiła kumulacja w ostatnim czasie poprzedzającym przyjęcie nas na Oddział Onkologi, pojawiały się różne znaki.
Gdzieś w połowie lutego zauważyłam, że Lena jest blada. Normalnie jej skóra zawsze miała fajny brzoskwiniowy odcień, a tu nagle ta bladość. Konsultowałam z lekarką.
Kazała obserwować i starać się więcej przebywać na świeżym powietrzu, bo może to wynik pobytu w przedszkolu? Że dzieci tak często na dwór w zimie nie wychodzą...
Brzmiało rozsądnie. A że Lena wciąż nie była jakoś specjalnie blada na tle innych równie bladych zimą dzieci, moja czujność została uśpiona.
Potem pojawiły się bóle stawów. W nocy. Nagle. Trwały ok. 20-40 minut i mijały. Nie codziennie.
Wszystkie objawy wskazywały na bóle wzrostowe, które dają identyczne objawy. Lekarze zalecali zrobienie morfologii, ale po tym jak zakończy się infekcja ucha, która równolegle się pojawiła. Był początek marca. Po tygodniu infekcja się wyciszyła, a bóle stawów trochę przycichły. Tydzień później Lena znowu miała zapalenie ucha. Dostała antybiotyk i ponieważ nie było żadnych innych objawów - poszła po paru dniach do przedszkola.
We wtorek, 31 marca, przyszłam po nią do przedszkola. Zawsze po moim zapowiedzeniu się przez domofon, materializowała się pod drzwiami w sekundę. Tym razem czekałam i czekałam, zadzwoniłam ponownie, otworzono mi drzwi.
Lena ze łzami w oczach wlokła się korytarzem. Dosłownie się WLOKŁA. Na mój widok się rozpłakała.
Próbowałam dojść co się stało. Ewidentnie nie mogła stanąć na prawej nóżce. Panie, które przejęły grupę o 15.00 niczego nie zauważyły - Lenka podobno grzecznie siedziała cały czas przy stoliku. Miała jednak problem z dojściem do toalety i pani musiała ją zanieść. Jak powiedziała, była przekonana, że Lenka idzie tak wolno, bo tak boi się popuścić.
Pytałam, czy gdzieś się potknęła, czy ktoś ją popchnął. Okazało się, że tak, jedna z dziewczynek wpadła na nią na placu zabaw i Lenka się przewróciła. Wszystko składało się do kupy.
Niosłam ją do samochodu, a później do domu. Nie mogła się nawet na tej nóżce oprzeć.
Udało nam się wbić do ortopedy (niestety dla dorosłych) na 20.00, bodajże, w każdym razie późno.
I tak wylądowałam z dzieckiem na antybiotyku, które musiałam nosić, na dyżurze dla dorosłych w Medicover. Czekałyśmy bardzo długo. Lenka była zmęczona, nóżka ją bolała. W pewnym momencie zwymiotowała na podłogę...
Te wszystkie fakty się wiążą - może gdyby spojrzał na to jeden sensowny lekarz, uniknęlibyśmy sepsy... No, ale co się stało to się nie odstanie.
Wracając, rentgen nic nie wykazał. Lekarz zrobił nam takie usztywnienie, łuskę, którą Lenka miała nosić dopóki stan nogi się nie poprawi. No i dostaliśmy prikaz pokazania się ortopedzie dziecięcemu jak najszybciej.
Zrobiliśmy to następnego dnia - nic to w diagnozie nie zmieniło.
Przez dwa dni Lenka jeździła na spacery w wózku Matyldy, a my nosiliśmy ją wszędzie, po domu poruszała się skacząc na jednej nodze. Był piątek, 3.04, na poniedziałek mieliśmy wizytę u laryngologa, no bo jest jeszcze przecież niesłabnąca infekcja ucha.
W piątek wieczorem pojawiła się gorączka. Spadła trochę dopiero po podaniu łącznym panadolu i nurofenu. Rosła później szybko, ale leki działały, więc nie niepokoiliśmy się bardzo.
A następnego dnia, Lenka obudziła się z bólem pupki. Strasznym bólem, który nie pozwalał jej usiąść, z leżeniem też miała problem. Tak, po zaleceniu lekarki, która przyjechała do nas z wizytą domową, wylądowaliśmy na Kopernika.
Zestaw objawów Leny, których jakoś tamtejsi lekarze nie skojarzyli i ODMÓWILI ZROBIENIA MORFOLOGII!:
- ból okolic kości ogonowej
- gorączka
- infekcja ucha (antybiotyk)
- skręcona noga
- bóle stawów
Co najmniej 3 objawy białaczki...

Późniejszą historię już opisałam na początku. Nie będę więc Was zanudzać.
Moje przesłanie dzisiejsze jest takie:
Nigdy (!) nie dajcie sobie wmówić, że Waszemu dziecku nic nie jest, jeżeli CZUJECIE, że jest odwrotnie. Nie ma NIC skuteczniejszego niż intuicja rodzica.
Nie dajcie się zbyć!
I róbcie morfologię, jak tylko macie najmniejsze podejrzenia.
Nasza Lenka, być może żyje tylko dzięki temu, że mieliśmy gdzie zrobić badanie krwi o godz. 20.00 w sobotę! Dzięki jego wynikom została od razu, ze stanem postępującej sepsy i podejrzeniem białaczki, przyjęta na Onkologię na Litewską.

Komentarze

  1. Aniu, to co piszesz brzmi przerażająco. U Kuby zaczęło się gorączką (we wcześniejszym tygodniu w którym byłam z jego młodszą siostrą na nartach narzekał na bóle mięśni), ale moja siostra pediatra telefonicznie po 4 dniach gorączki od razu zleciła morfologię (chociaż pediatra na miejscu twierdziła że to grypa). Z wynikami morfologii wylądowaliśmy w szpitalu gdzie raczej podejrzewali sepsę niż niż białaczkę...No niestety wyszło na to drugie...Wiem że czujność mojej siostry pediatry, uratowała moje diecko. Pozdrawiam Asia mama Kuby. Kiedy macie nakłucie, może we wtorek? z nami?

    OdpowiedzUsuń
  2. Asia, wtorek nie. Doktor nas ustawił na badania w środę i zobaczymy.
    A Wy już ostatnie nakłucie? Zazdroszczę!
    Pozdrawiamy!

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgadzam się, przerażający ten opis. Ale tak niestety jest, lekarze coby zaoszczędzić 8-10 złotych (koszt morfologii) zbywają. Ja sama pamiętam jaki dziwny fart miałam gdy przed pamiętnym sylwestrem 4 lata temu pojechałam z Aliganzy do lekarza z bólem brzucha. Pamiętam doskonale, że powiedziałam do Kasi: "będę za 1,5 h max". Gdyby nie to, że JEDYNA lekarka, która przyjmowała tamtego dnia była ex-pracownicą Odziału Diabetologii przyszpitalej, pewnie w Sylwestra trafiłabym do szpitala już w śpiączce. Ale tę babkę tknęły drobiazgi- dziwny zapach mojej skóry, moja chudość etc, więc odrazu wysłała mnie do pokoju obok na pobranie krwi. Intuicja, dziwne przypadki, anioł stróż, czy jakkolwiek ludzie to nazwą- myślę sobie, że coś w tym musi być :)
    pozdrowienia dla całej lenkowej rodzinki!
    Małgo

    OdpowiedzUsuń
  4. Gesia skorka i wyrazy szacunku dla Was Kochani!To musialo byc straszne...Nawet nie probuje myslec co wtedy przezyliscie,a i napewno jeszcze strach w Was jest.Jestem z Wami!Z calego serca zycze Lence duzo zdrowka ,a dla Was duzo sily!Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. u mojego synka tez wlasciwie sama rozpoznalam bialaczke-po prostu czepilam sie ze cos dziecku jest choc pediatrzy twierdzili ze wymyslam.sama zrobilam mu morfologie-w dzien 3 urodzin i podobnie jak u Was-swiat zawirowal;(a w domu mialam jeszcze 2 miesieczne dziecko...juz wlascieiw miesic wczesniej czulam ze cos jest nie tak.no i mojemu synkowi nikt nie badal brzucha-sama odkrylam sledzione siegajaca biodra-w sumie o to mam zal do przychodni-o niebadanie-bylby leczony juz wczesniej

    OdpowiedzUsuń
  6. Aniu swiete slowa!!!! Profilaktyka i czujnosc to podstawa w przypadku dzieci! Wiem cos o tym, po 2 hospitalizacjach, gdzie choroby mojego dziecka wykrylam sama (zum i mononukloza)!!! Rodzice powinni byc po trochu lekarzami domowymi!
    Jak Lenka?
    Pozdrawiamy znad morza!

    Ania ap77 i Jacek

    OdpowiedzUsuń
  7. mój Tato trafił na ostry dyżur ze spuchniętym łokciem, myslał że go coś zawiało bo cały dzień jeździł samochodem z łokciem przy szybie. Całe życie biegał, ćwiczył, pływał- nikt nie przypuszczał, że moze zachorować. Lekarz na ostrym dyżurze stwierdził, ze to jakiś nalepek pękł i chciał ściągać wode. Dał też jakieś leki, które pogorszyły stan zdrowia. Następnego dnia oprócz łokcia bolały i spuchły kostki. Poszedł do lekarza pierwszego kontaktu, który od razy zrobił badania morfologi i odesłał karetką do szpitala. W szpitalu lekarz prowadzący stwierdził, że miał olbrzymie szczęście że lekarka pierwszego kontaktu kazała zrobić badania morfologii. niestety w szpitalu potwierdzili diagnozę- ostra białaczka limfoblastyczna :(

    OdpowiedzUsuń
  8. ostre białaczki, ostre zapalenia..., ostre doświadczenia - to nasza chropowata rzeczywistość ;-(
    Aniu, jesteś niebywale czujną osobą. Fakt, że doświadczenia innych ( patrzcie na matki jeżdżące po szpitalach z umierającymi dziećmi, w których nie chcą przyjąć chorego dziecka...) uczą nas odpowiedzialności i czujności, także uświadamiają, jak kruche jest to nasze życie...
    Miejmy tylko nadzieję, że życie Lenki nabierze kolorów, a już wkrótce białaczka pozostanie dla niej i dla Was tylko okropnym wspomnieniem.
    Cieszcie się wiosną tymczasem!
    pozdrawiam gorąco ;-)

    OdpowiedzUsuń
  9. Postanowiłam sprawdzić, jak tam Lena dzisiaj i przeczytałam Twoją notkę... Piszesz tak, jakby to było wczoraj, bo chyba pamiętasz wszystko z najdrobniejszymi szczegółami, prawda? Myślami jestem z Wami. Napisać, że Lena ma szczęście, ponieważ ma Was - to trochę zbyt mało. Pomagacie mi być lepszym rodzicem dla moich urwisów. Spokoju na Święta, na po i długo, długo. Mokrego Lanego. Pozdrawiam Was serdecznie i uściski dla Leny i Matyla. Ewa Drążkowska

    OdpowiedzUsuń
  10. Aniu, muszę ci powiedzieć, że podziwiam całą waszą rodzinę. Jesteś dla mnie wzorem, mimo, że spotykamy się czasem to nigdy nie było okazji żeby ci to powiedzieć wprost. Wierze, że wszystko się ułoży i trzymam kciuku... Marzena

    OdpowiedzUsuń
  11. u nas były siniaki. mnóstwo. wszędzie. lekka temperatura dwie noce pod rząd, rano ani śladu, świetne samopoczucie. poszłam do pediatry po skierowanie na morfologię. myslałam, że to anemia... jeszcze tego samego dnia zadzwonili do nas z labolatorium, że mamy jechać do Akademii. następnego dnia rano Miś był już po pobraniu szpiku.
    widziałam siniaki, ale w najczarniejszych snach nie podejrzewałam białaczki. kiedys myślałam, że takie rzeczy przytrafiają się tylko innym.
    Mama Misia

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Bardzo dawno mnie tu nie było... Ale ponieważ wczoraj stuknęła nam 12 rocznica od diagnozy, a chwilę wcześniej Lena skończyła 16 lat, to chyba dobry moment, żeby się tu wreszcie pokazać :). Szczególnie, że wciąż dostajemy powiadomienia o nowych komentarzach pod naszymi starymi postami. Wciąż gdzieś tam na szpitalnych oddziałach toczy się walka na śmierć i życie i kolejne rodziny przeżywają dramat. Wiele z wiadomosci które otrzymujemy mówi o tym jak wielkim wsparciem dla rodziców chorych dzieci jest (wciąż!) nasz blog. I jak bardzo nasza historia podnosi ich na duchu. A więc spieszę z krótką informacją co u nas :): Najpierw najważniejsze - Lena jest absolutnie zdrowa.  Wyrosła na super mądrą, niezależną w poglądach młodą osobę.  Jest w drugiej klasie liceum - niestety, jak teraz wszyscy, na online.  Dalej jeździ na nartach (choć tej zimy średnio to wyszło), aktualnie w planach na przyszłą zimę ma zostanie pomocnikiem instruktora. Jesteśmy z niej super dumni. Wrzaskun wciąż jest lekko wr

Znowu lekka kołomyja

Matyl jednak trochę gorączkuje. W nocy miała 38, rano ciut niżej, ale oczy błyszczące - dziwne. Postanowiliśmy skonsultować ją u lekarza, bo nie podoba nam się ta ciągnąca infekcja i nawracające gorączki. Chyba przeszliśmy z kategorii Życiowy Luzak do kategorii Panikujący Rodzic. Niestety. Jak bardzo jesteśmy Panikujący niech zobrazuje fakt, że odwiedziliśmy z Matylem dwóch lekarzy dzisiaj :) Tak na wszelki wypadek. Stres to nasz codzienny towarzysz i każdy fajny dzień "normalnej" życiowej nudy jest dniem wyczekiwania na cios. Słabo się żyje w takim świecie, ale cóż - ciągle czekamy, ze kiedyś nam przejdzie... :/. Ale ad meritum... Niby u Matyla nic się nie dzieje. Może to zęby? Gdzieś tam idzie piątka - podobno. Uszy w porządku, gardło lekko rozpulchnione... Mamy czekać i ewentualnie za dwa dni robić morfologię, gdyby sytuacja nie uległa zmianie. A Lena dziś także "zaliczyła" lekarza, ale planowo, w szpitalu. Przepłukaliśmy Broviac, pobraliśmy krew. Wyniki znowu św

Jestem małym Jezusem!

Oświadczyła mi dziś Matylda przytulając się. Cóż, jak widać pasja religijna naszej młodszej pociechy nie słabnie. Drżyjcie mury kościelne - nadchodzi Wrzaskun! Ale nie o tym chciałam dzisiaj... Jak wiecie od prawie 10 miesięcy, co wieczór (z małymi wyjątkami) siadamy przed kompem by pisać o Lence i naszej rodzinie. Część z Was jest z nami od początku, część dołączyła w trakcie, a niektórzy, zapewne, zatknęli się z nami po raz pierwszy przy okazji konkursu na Blog Roku. I to teraz dla Was, drodzy czytelnicy, jest ten post :) Po co piszemy ten blog? Zaczęło się od tego, że na początku nie dawaliśmy rady odbierać tych wszystkich telefonów i odpowiadać na pytania: - "Jak Lenka?" - "Co się dzieje?" Nie mieliśmy siły powtarzać wszystkim od początku, że Lenka jest chora, że ma białaczkę... I zaraz w kolejnym zdaniu, że rokowania sa dobre i wierzymy, że da radę... Nie dawaliśmy rady konfrontować się z czyimiś łzami, po drugiej stronie słuchawki. No i ta chęć pomocy, która p