Po wczorajszym kolejnym najwspanialszym weekendzie, dzisiaj przyszedł dzień kontrolnego badania morfologii i być może decyzji o wznowieniu leczenia.
A więc pobudka bladym świtem aby zdążyć na Oddział przed najazdem Hunów i infekcji, szybko załadować szprycę Hepa-Mertz’u i uciekać. No więc budzę się o 6:05, wypełzam z sypialni wchodzę do salonu, a tu …. ku mojemu najwyższemu zdumieniu, na kanapie siedzi Lena z Dyźkiem na kolanach. Przecieram oczy z niedowierzania. Jak to, nasz Mistrz Galaktyki w spaniu, której nie był w stanie wybudzić przed godziną 9 rano poranny gwar i krzyki na Oddziale Onkologii, którą można w nocy przerzucać w łóżku z jednej strony na drugą, przenosić śpiącą z pokoju do pokoju, ona już wstała? Z niepokojem pytam „Lenko, co się stało? Co Cię obudziło? Coś Cię boli? Chciało Ci się siusiu?” – na co ona – „Nie tatusiu, śniło mi się, że ukąsiła mnie osa i się obudziłam”. Ufffff… to tylko poranne ukąszenie osy – wszystko zatem z nią w porządku.
I po tym porannym ataku owada, szybciutko zebraliśmy się do szpitala, równie szybko uwinęliśmy się w szpitalu, na miejscu pobranie krwi, szpryca, krótka rozmowa z Naszym Doktorem (który tradycyjnie, chcąc wykorzystać chwilową nieobecność Ojca postanowił wziąć Lenę w krzyżowy ogień pytań, cóż to za zakazane fanaberie rodzice ośmielili się Lenie zafundować w weekend, na co Lena szczerze, że restauracja, że plac zabaw i że …. lody!! Doktora lekko zmroziło (nomen omen) ale jak usłyszał, że to tylko sorbet owocowy odpuścił). Po godzinie byliśmy z powrotem w domu.
Wyniki są ale nadal nie super ekstra – enzymy wątrobowe powoli ale systematycznie spadają (nie są niestety jeszcze na poziomie normy) w związku z tym prawdopodobnie jutro, po jeszcze jednej porcji dożylnego Hepa-Mertz’u, wznowimy podawanie chemii. W czasie tej przerwy w leczeniu jakoś dramatycznie Lenie inne parametry nie podskoczyły (to z jednej strony dobrze – bo nie mniejsze ryzyko, że wśród dynamicznie rosnących Leukocytów kryją się jakieś blasty – ale też nie za dobrze, bo nie ma ich za dużo, więc odporność na niskim poziomie – ale w miarę spokojnie).
A poniżej mały filmik z Leny rowerowych wyczynów – drugi dzień jazdy bez kółek – Lena euforia - Matka wyplute płuca i zakwasy, a w tle Matyl i miś zwiedzają świat.
A więc pobudka bladym świtem aby zdążyć na Oddział przed najazdem Hunów i infekcji, szybko załadować szprycę Hepa-Mertz’u i uciekać. No więc budzę się o 6:05, wypełzam z sypialni wchodzę do salonu, a tu …. ku mojemu najwyższemu zdumieniu, na kanapie siedzi Lena z Dyźkiem na kolanach. Przecieram oczy z niedowierzania. Jak to, nasz Mistrz Galaktyki w spaniu, której nie był w stanie wybudzić przed godziną 9 rano poranny gwar i krzyki na Oddziale Onkologii, którą można w nocy przerzucać w łóżku z jednej strony na drugą, przenosić śpiącą z pokoju do pokoju, ona już wstała? Z niepokojem pytam „Lenko, co się stało? Co Cię obudziło? Coś Cię boli? Chciało Ci się siusiu?” – na co ona – „Nie tatusiu, śniło mi się, że ukąsiła mnie osa i się obudziłam”. Ufffff… to tylko poranne ukąszenie osy – wszystko zatem z nią w porządku.
I po tym porannym ataku owada, szybciutko zebraliśmy się do szpitala, równie szybko uwinęliśmy się w szpitalu, na miejscu pobranie krwi, szpryca, krótka rozmowa z Naszym Doktorem (który tradycyjnie, chcąc wykorzystać chwilową nieobecność Ojca postanowił wziąć Lenę w krzyżowy ogień pytań, cóż to za zakazane fanaberie rodzice ośmielili się Lenie zafundować w weekend, na co Lena szczerze, że restauracja, że plac zabaw i że …. lody!! Doktora lekko zmroziło (nomen omen) ale jak usłyszał, że to tylko sorbet owocowy odpuścił). Po godzinie byliśmy z powrotem w domu.
Wyniki są ale nadal nie super ekstra – enzymy wątrobowe powoli ale systematycznie spadają (nie są niestety jeszcze na poziomie normy) w związku z tym prawdopodobnie jutro, po jeszcze jednej porcji dożylnego Hepa-Mertz’u, wznowimy podawanie chemii. W czasie tej przerwy w leczeniu jakoś dramatycznie Lenie inne parametry nie podskoczyły (to z jednej strony dobrze – bo nie mniejsze ryzyko, że wśród dynamicznie rosnących Leukocytów kryją się jakieś blasty – ale też nie za dobrze, bo nie ma ich za dużo, więc odporność na niskim poziomie – ale w miarę spokojnie).
A poniżej mały filmik z Leny rowerowych wyczynów – drugi dzień jazdy bez kółek – Lena euforia - Matka wyplute płuca i zakwasy, a w tle Matyl i miś zwiedzają świat.
Super filmik ;-) zapiera dech w piersiach ;-)
OdpowiedzUsuńŚwietnie, że dziecki w formie, oby tak zawsze!
A wyniki już niedługo będą ok!
pozdrawiam serdecznie Całą Rodzinkę ;-)
Ale fajnie...A mamusia jako hamulec rozumiem:)Daje Lence 2 dni i sama da rade!Trzymam kciuki za wyniki.Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńBRAWO LENKA!!!! super jeździsz na rowerze!
OdpowiedzUsuńMamusia jaka kondycja no, no, no;)
OdpowiedzUsuńTrzymam mocno kciuki za wyniki!!
Kasia^^
No Lenka cyklistka na całego, mama trochę sobie pobiega;) a Matylda jak słodko po dziecięcemu sobie gada
OdpowiedzUsuńOgólnie cud miód:)
ale się uśmiałam...świetnie ,nie dogonisz jej ...pozdrawiam,Dorota
OdpowiedzUsuńsetnie się ubawiłam, hanuś, do łez :)) słyszę jak chudniesz. lenka mam wrażenie brak strachu przed prędkością ma po tobie, jak tak dalej pójdzie to w maju siekniesz maraton. brawo! s.
OdpowiedzUsuń