Przejdź do głównej zawartości

Bo zupa była za słona

Znowu niepoprawnie politycznie, bo aktywiści walki z przemocą domową zjedzą mnie żywcem i wyplują ochłap na wysypisko dla sępów, ale jakoś tak lekkomyślnie (bezmyślnie, wiecie nie analizuję za bardzo tego co pisze, to raczej spontantosłowotok) taki tytuł mi zaskoczył. Oczywiście za sprawą obdrapanej Lenkowej twarzy po wczorajszym spotkaniu z betonem. Dzisiaj z kolei ja w szpitalu musiałem tłumaczyć Lenki wygląd. I oczywiście, jak to u mnie, snułem absurdalno-irracjonalne wywody (między innymi z moim ulubionym interlokutorem w postaci Naszego Doktora) na temat fiaska i przereklamowania nowoczesnych, politycznie poprawnych, metod wychowawczych, o powrocie w naszej rodzinie do tradycyjnego modelu przemoc/klaps/pas, efektem czego Lena tak wygląda, bo wczoraj była niegrzeczna, etc. Takie tam, ju noł…

A we wszechświecie linearnie równoległym dziś Lena skonsumowała w końcu swój zaległy urodzinowy prezent, czyli MLECZKO! Tak tak, wyniki w porządku, więc jedziemy znowu z koksem. Lena, rano, do Matyldy (miłośniczki porannego Bebilonu Pepti) – „A ja dzisiaj też będę miała swoje mleczko!” Już na miejscu, w gabinecie zabiegowym, jak zwykle wzbudzała zrozumiałą sensację i podziw układając się bez słowa sprzeciwu do podania narkozy, wręcz drżąc z niecierpliwości i tylko zdążyła do mnie krzyknąć „Pa pa Tatuś” i już rozjechały jej się gałki do środka oczu w narkotyczno-odlatującym tripie. Co było później nie wiem, bo dyżur przy śpiącej Lenie przejęła Honeyuś ale po moim powrocie do domu zastałem dwie, pełne wigoru, nadenergetyczne i ultra-werbalne dziewczyny w epicentrum amoku zabawowego. Czyli tradycyjnie, odporność Leny organizmu na tego rodzaju dragi jest nadzwyczajna. Aż się boję bać co będzie jak dorośnie.

A na zakończenie wyciskacz łez. Dzisiaj, przed snem zacząłem moim słodkim Siostrom Sisters czytać ostatni rozdział „Kubusia Puchatka”, w którym Krzyś wydaje przyjęcie na cześć Puchatka i się w tym miejscu żegnamy. Lenka chyba strasznie się przejęła tym pożegnaniem z Puchatkiem, bo zaczęła mnie wypytywać „Tatusiu, a jak będę już mamą, to będę się chyba musiała pożegnać z moim misiem (chodzi o jej „Tatę Misia” który, z przerwą na krótki, samowolny wypad na Teneryfę, towarzyszy jej prawie od urodzenia)” – ja o czywiście na to, że wcale nie, że znam (czyżby??) duże dziewczyny, które cały czas, pomimo, że są mamami, trzymają gdzieś w szafach swoje maskotki z dzieciństwa, etc… ale Lena drąży dalej – „Ale nie będę mogła już z nim chodzić wszędzie tak jak dzisiaj??” – na co ja mówię oczywistą oczywistość, że „Lenusiu, pewnie jak będzie duża to sama nie będziesz potrzebowała z nim wszędzie chodzić, etc, etc” - aż w końcu Lena przybiła gwoździa – „No ale chyba kiedyś będę się musiała z nim pożegnać, chyba jak umrę..” Zabrakło mi ciętej riposty, ledwo przełykając przez ściśnięte gardło, wróciłem do czytania bajki.

Komentarze

  1. no notka pierwsza klasa:)
    bo i dobre wieści i trochę do smiechu i trochę do płaczu i trochę grozy
    ale teksty o mleczu i dragach naprawdę niezłe:)
    Trzymajcie się dzielna rodzinko!
    Mój syn Lenkowy rówieśnik co i raz mi teksty o śmierci zapodaje i ma wyraźną fascynację tematem

    OdpowiedzUsuń
  2. no i jak tu odpowiedzieć? Tez mnie trochę ścięło.
    Na szczęście temat śmierci w słowniku dziecięcym pojawia się dość naturalnie, jak rozmowa o misiu, ptaszkach w parku... Ale doskonale rozumiem, że ten temat chcielibyście odrzucić jak najdalej się da.... pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pilne wieści....potrzebuję adres domowy do Waszych Dziewczynek...tu u mnie coś się zapodziało...i to takiego, że nawet Kubuś wysiada i muszę wysłać...konieczna konieczność ;D -jr

    OdpowiedzUsuń
  4. Milo sie czyta!!!Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Bardzo dawno mnie tu nie było... Ale ponieważ wczoraj stuknęła nam 12 rocznica od diagnozy, a chwilę wcześniej Lena skończyła 16 lat, to chyba dobry moment, żeby się tu wreszcie pokazać :). Szczególnie, że wciąż dostajemy powiadomienia o nowych komentarzach pod naszymi starymi postami. Wciąż gdzieś tam na szpitalnych oddziałach toczy się walka na śmierć i życie i kolejne rodziny przeżywają dramat. Wiele z wiadomosci które otrzymujemy mówi o tym jak wielkim wsparciem dla rodziców chorych dzieci jest (wciąż!) nasz blog. I jak bardzo nasza historia podnosi ich na duchu. A więc spieszę z krótką informacją co u nas :): Najpierw najważniejsze - Lena jest absolutnie zdrowa.  Wyrosła na super mądrą, niezależną w poglądach młodą osobę.  Jest w drugiej klasie liceum - niestety, jak teraz wszyscy, na online.  Dalej jeździ na nartach (choć tej zimy średnio to wyszło), aktualnie w planach na przyszłą zimę ma zostanie pomocnikiem instruktora. Jesteśmy z niej super dumni. Wrzaskun wciąż jest lekko wr

Znowu lekka kołomyja

Matyl jednak trochę gorączkuje. W nocy miała 38, rano ciut niżej, ale oczy błyszczące - dziwne. Postanowiliśmy skonsultować ją u lekarza, bo nie podoba nam się ta ciągnąca infekcja i nawracające gorączki. Chyba przeszliśmy z kategorii Życiowy Luzak do kategorii Panikujący Rodzic. Niestety. Jak bardzo jesteśmy Panikujący niech zobrazuje fakt, że odwiedziliśmy z Matylem dwóch lekarzy dzisiaj :) Tak na wszelki wypadek. Stres to nasz codzienny towarzysz i każdy fajny dzień "normalnej" życiowej nudy jest dniem wyczekiwania na cios. Słabo się żyje w takim świecie, ale cóż - ciągle czekamy, ze kiedyś nam przejdzie... :/. Ale ad meritum... Niby u Matyla nic się nie dzieje. Może to zęby? Gdzieś tam idzie piątka - podobno. Uszy w porządku, gardło lekko rozpulchnione... Mamy czekać i ewentualnie za dwa dni robić morfologię, gdyby sytuacja nie uległa zmianie. A Lena dziś także "zaliczyła" lekarza, ale planowo, w szpitalu. Przepłukaliśmy Broviac, pobraliśmy krew. Wyniki znowu św

Jestem małym Jezusem!

Oświadczyła mi dziś Matylda przytulając się. Cóż, jak widać pasja religijna naszej młodszej pociechy nie słabnie. Drżyjcie mury kościelne - nadchodzi Wrzaskun! Ale nie o tym chciałam dzisiaj... Jak wiecie od prawie 10 miesięcy, co wieczór (z małymi wyjątkami) siadamy przed kompem by pisać o Lence i naszej rodzinie. Część z Was jest z nami od początku, część dołączyła w trakcie, a niektórzy, zapewne, zatknęli się z nami po raz pierwszy przy okazji konkursu na Blog Roku. I to teraz dla Was, drodzy czytelnicy, jest ten post :) Po co piszemy ten blog? Zaczęło się od tego, że na początku nie dawaliśmy rady odbierać tych wszystkich telefonów i odpowiadać na pytania: - "Jak Lenka?" - "Co się dzieje?" Nie mieliśmy siły powtarzać wszystkim od początku, że Lenka jest chora, że ma białaczkę... I zaraz w kolejnym zdaniu, że rokowania sa dobre i wierzymy, że da radę... Nie dawaliśmy rady konfrontować się z czyimiś łzami, po drugiej stronie słuchawki. No i ta chęć pomocy, która p