Przejdź do głównej zawartości

Szpitalne wtorki



Jak pewnie zauważyliście, co wtorek jesteśmy w szpitalu. Zazwyczaj jedynie na morfologii, raz na miesiąc na dolędźwiowym podaniu metotreksatu.
Wizyty "na morfologię" to taka trochę loteria. Czasem idzie jak burza. Wpadamy do rejestracji, okazujemy skierowanie (nie zapomnieć wziąć tydzień wcześniej!), następnie meldujemy się pod gabinetem nr 5 w Izbie Przyjęć razem z tymi wszystkimi "normalnymi" dziećmi, które kaszlą, kichają, wymiotują, bądź po prostu złamały nogę. Jesteśmy tzw. lepsi - wchodzimy bez kolejki. Tam nawet bez badania, pielęgniarka drukuje kartę, lekarka wpisuje diagnozę ALL (Acute lymphoblastic leukemia) i którąś z losowo działających wind mkniemy na górę, na Oddział Dzienny. Tam jak mamy szczęście wpadamy na Naszego Doktora, który szybko wypisuje nam skierowanie na morfologię, ogląda co się dzieje u Lenki. Potem pobieranie krwi i możemy iść - wyniki doktor przekaże nam telefonicznie, jak tylko zdybiemy go w którymś z trzech gabinetów lub na jednym z dwóch oddziałów (każdy ma inny nr - nie ma opcji przełączania rozmów).
Oczywiście, jak widać, jest wiele słabych punktów w tym planie, gdzie możemy się nie spasować z ważnymi elementami tej układanki.
Tak jak dziś.
Wchodzimy i pierwsza przeszkoda - nie ma pani rejestratorki. Zjawia się po 5 min. oczekiwania. Na Izbie, drzwi pokoju nr 5, tuż przed nami, zamykają się za parą z niemowlaczkiem w foteliku (a najlepiej wstrzelić się między pacjentów z drukowaniem karty). Czekamy. Za chwilę wychodzi pielęgniarka, udaje się ją zahaczyć naszym skierowaniem - dostaje sygnał: Jesteśmy, czekamy. Wiadomo, że lepiej, żeby dzieci onkologiczne nie gniotły się na Izbie z infekcjami, więc zazwyczaj wszyscy fajnie współpracują. Ale nie dziś.
Pielęgniarka pojawia się po paru dłuuugich minutach, bierze ode mnie skierowanie i znika za drzwiami. Znowu nic się nie dzieje. W końcu zaglądam i otrzymuję informację, ze p. doktor musi podpisać kartę. P. doktor zaś rozkłada ręce: - Musi Pani poczekać - .
Po dłuższym oczekiwaniu wychodzi do mnie pielęgniarka, daje kartę do podpisu. No, ale jeszcze podpis p. doktor, którego wciąż nie ma. Inaczej nie będą w stanie zarejestrować Leny na dziennym. Po 30 min czekania, wchodzę ponownie do gabinetu, prosząc o nieszczęsny podpis. Doktor mówi: - A to niech Pani weźmie bez podpisu, najwyżej później będziemy uzupełniać -.
Po co tyle czekałyśmy???
Ok, lecimy do windy. Zonk, nie działa. Dobra, lecimy do drugiej. Pod drzwiami tłum, w tym panie salowe z wózkami. Nie bardzo jest wyjście, bo Odział Dzienny jest na 4 piętrze, a to wyyyysokie piętra, po 5 m. Czekamy więc, winda zjeżdża zatrzymując się na każdym piętrze. Trwa to z 5 min. Nie przesadzam. Zjeżdża pełna i nikt nie wysiada. Przed nas elegancko wpycha się pan z teczką.
No, ale siedzieliśmy w tym szpitalu 3 miesiące, zna się parę sekretów. Jeszcze jedna winda, najstarsza w szpitalu, najbardziej niezawodna, na kluczyk, stalowe drzwi i kratę. Trochę w niej straszno, ale jeździ. Biegniemy z Leną. Ufff, działa, dojeżdżamy na górę. Doktora niet, ale znajoma pielęgniarka akurat idzie do pokoju lekarskiego, więc obiecuje go zawiadomić. Wraca z informacją, że Doktor już idzie.
Jasne. Po pół godzinie wciąż go nie ma - idę interweniować.
No i potem idzie już jak z płatka :). Doktor obejrzał Lenkę, od razu pobieranie i do domu. 1,5 godziny z głowy ;)
Wieczorem zdybaliśmy Doktora na dyżurze. Wyniki bardzo ok. Leukocytów 2400, wracamy do pełnej dawki.
Amen

Komentarze

  1. Jaki slodziak na zdjeciach:)A w tych szpitalach to rzeczywiscie maraton:(Bardzo sie ciesze,ze wyniki Lenki dobre:)Tak trzymac!Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. No to dobrze, że wyniki ok. Ale wiesz co normalnie nóż się w kieszeni otwiera jak się czyta o organizacji w szpitalu. Tez mam nieckiekawe doświadczenia szpitalne z Młodymi Gniewnymi, ale jednak myślałam, że dzieci onkologiczne mają jakieś "przywileje":/

    OdpowiedzUsuń
  3. to norma, w Łodzi jest jeszcze gorzej. Ostatnio wpadliśmy rano o 8 na kontrolę a wyszliśmy ze szpitala...o 18 bo ciagle czekaliśmy na wypis. polskie szpitale to absurd!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. jaka ona sliczna........

    OdpowiedzUsuń
  5. a najważniejsze z tego wszystkiego, że są dobre wyniki:)

    polskiej rzeczywistości nie da się zmienić,

    niestety!

    OdpowiedzUsuń
  6. Agata, my na szczęście na wypis nie czekamy :).
    Dostajemy wszystkie hurtem, jak się Doktorom przypomni :)

    OdpowiedzUsuń
  7. No coz, glowa muru nie przebijesz, szkoda slow na taka biurokracje. Najwazniejsze, ze wyniki Lenki ok, to sie przeciez w tym wszystkim liczy. I oby tak dalej:)

    OdpowiedzUsuń
  8. co do wypisow moj tata lezal w zgierzu i mial wyjsc o 11 ze szpitala wyszedl o 15 lekarz zapomnial napisac wypisu. a droga do kielc nie jest krotka!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Bardzo dawno mnie tu nie było... Ale ponieważ wczoraj stuknęła nam 12 rocznica od diagnozy, a chwilę wcześniej Lena skończyła 16 lat, to chyba dobry moment, żeby się tu wreszcie pokazać :). Szczególnie, że wciąż dostajemy powiadomienia o nowych komentarzach pod naszymi starymi postami. Wciąż gdzieś tam na szpitalnych oddziałach toczy się walka na śmierć i życie i kolejne rodziny przeżywają dramat. Wiele z wiadomosci które otrzymujemy mówi o tym jak wielkim wsparciem dla rodziców chorych dzieci jest (wciąż!) nasz blog. I jak bardzo nasza historia podnosi ich na duchu. A więc spieszę z krótką informacją co u nas :): Najpierw najważniejsze - Lena jest absolutnie zdrowa.  Wyrosła na super mądrą, niezależną w poglądach młodą osobę.  Jest w drugiej klasie liceum - niestety, jak teraz wszyscy, na online.  Dalej jeździ na nartach (choć tej zimy średnio to wyszło), aktualnie w planach na przyszłą zimę ma zostanie pomocnikiem instruktora. Jesteśmy z niej super dumni. Wrzaskun wciąż jest lekko wr

Znowu lekka kołomyja

Matyl jednak trochę gorączkuje. W nocy miała 38, rano ciut niżej, ale oczy błyszczące - dziwne. Postanowiliśmy skonsultować ją u lekarza, bo nie podoba nam się ta ciągnąca infekcja i nawracające gorączki. Chyba przeszliśmy z kategorii Życiowy Luzak do kategorii Panikujący Rodzic. Niestety. Jak bardzo jesteśmy Panikujący niech zobrazuje fakt, że odwiedziliśmy z Matylem dwóch lekarzy dzisiaj :) Tak na wszelki wypadek. Stres to nasz codzienny towarzysz i każdy fajny dzień "normalnej" życiowej nudy jest dniem wyczekiwania na cios. Słabo się żyje w takim świecie, ale cóż - ciągle czekamy, ze kiedyś nam przejdzie... :/. Ale ad meritum... Niby u Matyla nic się nie dzieje. Może to zęby? Gdzieś tam idzie piątka - podobno. Uszy w porządku, gardło lekko rozpulchnione... Mamy czekać i ewentualnie za dwa dni robić morfologię, gdyby sytuacja nie uległa zmianie. A Lena dziś także "zaliczyła" lekarza, ale planowo, w szpitalu. Przepłukaliśmy Broviac, pobraliśmy krew. Wyniki znowu św

Jestem małym Jezusem!

Oświadczyła mi dziś Matylda przytulając się. Cóż, jak widać pasja religijna naszej młodszej pociechy nie słabnie. Drżyjcie mury kościelne - nadchodzi Wrzaskun! Ale nie o tym chciałam dzisiaj... Jak wiecie od prawie 10 miesięcy, co wieczór (z małymi wyjątkami) siadamy przed kompem by pisać o Lence i naszej rodzinie. Część z Was jest z nami od początku, część dołączyła w trakcie, a niektórzy, zapewne, zatknęli się z nami po raz pierwszy przy okazji konkursu na Blog Roku. I to teraz dla Was, drodzy czytelnicy, jest ten post :) Po co piszemy ten blog? Zaczęło się od tego, że na początku nie dawaliśmy rady odbierać tych wszystkich telefonów i odpowiadać na pytania: - "Jak Lenka?" - "Co się dzieje?" Nie mieliśmy siły powtarzać wszystkim od początku, że Lenka jest chora, że ma białaczkę... I zaraz w kolejnym zdaniu, że rokowania sa dobre i wierzymy, że da radę... Nie dawaliśmy rady konfrontować się z czyimiś łzami, po drugiej stronie słuchawki. No i ta chęć pomocy, która p