Przejdź do głównej zawartości

Może jutro, a może w piątek...

Termin opuszczenia szpitala zaczął się jako tako klarować, chociaż obraz zamglił nam jak zwykle nasz (naszym prywatnym zdaniem czasami nazbyt asekuracyjny) Doktor. Wczoraj, po przeanalizowaniu wyników Leny i widząc zmartwychwstałe i podnoszące się jak Feniks z popiołów granulocyty, wzbudził nasz entuzjazm wskazując na czwartek. Dzisiaj, zaczął coś przebąkiwać, że jednak chciałby aby Lena pod jego okiem skończyła całą dawkę antybiotyku, a co za tym idzie, że wyszlibyśmy w piątek. Dopiero, kiedy Honeyuś uświadomiła mu, że ostatnią porcję antybiotyku bierzemy jutro, zaczął mięknąć i powiedział, że się zastanowi. Są na szczęście okoliczności obiektywne, które być może przekonają go żeby nie przedłużać naszej hospitalizacji – na oddziale niespotykany tłok, zostało chyba tylko jedno wolne łóżko. W takim tłoku (a oprócz samych pacjentów trzeba liczyć opiekunów/rodziców, przy czym przy niektórych dzieciach czasami siedzą 2 osoby), trudno uchronić się przed złapaniem jakiegoś wirusa/infekcji czy innego badziewia – może w związku z tym, doktor puści nas do bezpiecznego domku. Chociaż, pojawia się tu też inna, zupełnie niespodziewana linia oporu – Lena dzisiaj zapowiedziała, że ona nie chce wychodzić ze szpitala. Jak widać, te pare dni w szpitalu, pozwoliło jej znowu nawiązać/odświeżyć symbiotyczna relację ze szpitalem i z uczestnikami tego ekosystemu (jak za dawnych czasów) i znowu jej się wydaje, że w szpitalu jest fajnie, śniadanko, obiad, kolacja do łóżka, non-stop przy łóżku zabawiacze i dostawcy rozrywek, nie ma wrzeszczącego Wrzaskuna, etc. Trzeba będzie nad nią trochę popracować, rozwinąć wizje Dyźka i …… no i właściwie czego?? Chyba faktycznie nie mamy zbyt wiele argumentów. W szpitalu przynajmniej ma intensywną interakcję przynajmniej z trójką dzieci (no dobrze, Kuba nie obrażaj się, z dwójką dzieci i młodym mężczyzną:), w domu będzie skazana tylko na Matyldę. W szpitalu prawie non-stop bajki/animowanki,etc, w domu restrykcyjna reglamentacja. No cóż…. jakoś ją przekonamy.
Dzisiaj udało się zaliczyć zaległą chemię, a więc jesteśmy znowu on track (ach znowu ta piękna polszczyzna) – Doktor zakłada w związku z tym, że za tydzień endoxan – czyli hardcore (chuch, chuch, chuchamy aby odchuchać złego) i wtedy już ….kierując się moją starą, sformułowaną już kiedyś na tym blogu zasadą, nie będę mówił żeby nie zapeszyć.
A po drugiej stronie szpitalnego muru życie naszej rodziny toczy się w mroźnym, spowolnionym rytmie. Matylda rozwija swoje umiejętności obsługi Youtube’a, gdzie z uporem maniaka każe sobie pokazywać filmiki z serii „Funny Cats” albo piosenki dla dzieci (ostatnio na tapecie jest „Misia A Misia B). Wczoraj odbyła z Honeyusią shopping, podczas którego przeżywała euforyczne ataki zachwytu nad bogactwem konsumpcyjnego wszechświata, uciekając co chwila przez piszczące bramki antykradzieżowe a to w kasku narciarskim na głowie a to w czymś innym. Istna korba. Chyba mamy idealny pomysł na spędzanie z nią weekendowych dni. Żartowałem, przecież jesteśmy nowoczesnymi, post-modernistycznymi i kreatywnymi rodzicami, dbamy o rozwój społeczny, intelektualny i emocjonalny dziecka – na pewno zabierzemy ją do Hula-Kula:)

No to do jutra, czekamy niecierpliwie, zaciskając kciuki na wyniku jutrzejszej morfologii i decyzję Doktora. Oby kierunek w obydwu przypadkach był właściwy.

Komentarze

  1. Trzymam kciuki,abyscie byli jutro juz w domku i co wazniejsze -za dobre wyniki morfologii:)Matyl jest niemozliwa-super dziecko:)Przesylam buziaki dla Lenki:)

    OdpowiedzUsuń
  2. ooooouuuuuu jeeeeeeee :)
    ale sie cieszę i cisnę dalej :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Bardzo dawno mnie tu nie było... Ale ponieważ wczoraj stuknęła nam 12 rocznica od diagnozy, a chwilę wcześniej Lena skończyła 16 lat, to chyba dobry moment, żeby się tu wreszcie pokazać :). Szczególnie, że wciąż dostajemy powiadomienia o nowych komentarzach pod naszymi starymi postami. Wciąż gdzieś tam na szpitalnych oddziałach toczy się walka na śmierć i życie i kolejne rodziny przeżywają dramat. Wiele z wiadomosci które otrzymujemy mówi o tym jak wielkim wsparciem dla rodziców chorych dzieci jest (wciąż!) nasz blog. I jak bardzo nasza historia podnosi ich na duchu. A więc spieszę z krótką informacją co u nas :): Najpierw najważniejsze - Lena jest absolutnie zdrowa.  Wyrosła na super mądrą, niezależną w poglądach młodą osobę.  Jest w drugiej klasie liceum - niestety, jak teraz wszyscy, na online.  Dalej jeździ na nartach (choć tej zimy średnio to wyszło), aktualnie w planach na przyszłą zimę ma zostanie pomocnikiem instruktora. Jesteśmy z niej super dumni. Wrzaskun wciąż jest lekko wr

Znowu lekka kołomyja

Matyl jednak trochę gorączkuje. W nocy miała 38, rano ciut niżej, ale oczy błyszczące - dziwne. Postanowiliśmy skonsultować ją u lekarza, bo nie podoba nam się ta ciągnąca infekcja i nawracające gorączki. Chyba przeszliśmy z kategorii Życiowy Luzak do kategorii Panikujący Rodzic. Niestety. Jak bardzo jesteśmy Panikujący niech zobrazuje fakt, że odwiedziliśmy z Matylem dwóch lekarzy dzisiaj :) Tak na wszelki wypadek. Stres to nasz codzienny towarzysz i każdy fajny dzień "normalnej" życiowej nudy jest dniem wyczekiwania na cios. Słabo się żyje w takim świecie, ale cóż - ciągle czekamy, ze kiedyś nam przejdzie... :/. Ale ad meritum... Niby u Matyla nic się nie dzieje. Może to zęby? Gdzieś tam idzie piątka - podobno. Uszy w porządku, gardło lekko rozpulchnione... Mamy czekać i ewentualnie za dwa dni robić morfologię, gdyby sytuacja nie uległa zmianie. A Lena dziś także "zaliczyła" lekarza, ale planowo, w szpitalu. Przepłukaliśmy Broviac, pobraliśmy krew. Wyniki znowu św

Jestem małym Jezusem!

Oświadczyła mi dziś Matylda przytulając się. Cóż, jak widać pasja religijna naszej młodszej pociechy nie słabnie. Drżyjcie mury kościelne - nadchodzi Wrzaskun! Ale nie o tym chciałam dzisiaj... Jak wiecie od prawie 10 miesięcy, co wieczór (z małymi wyjątkami) siadamy przed kompem by pisać o Lence i naszej rodzinie. Część z Was jest z nami od początku, część dołączyła w trakcie, a niektórzy, zapewne, zatknęli się z nami po raz pierwszy przy okazji konkursu na Blog Roku. I to teraz dla Was, drodzy czytelnicy, jest ten post :) Po co piszemy ten blog? Zaczęło się od tego, że na początku nie dawaliśmy rady odbierać tych wszystkich telefonów i odpowiadać na pytania: - "Jak Lenka?" - "Co się dzieje?" Nie mieliśmy siły powtarzać wszystkim od początku, że Lenka jest chora, że ma białaczkę... I zaraz w kolejnym zdaniu, że rokowania sa dobre i wierzymy, że da radę... Nie dawaliśmy rady konfrontować się z czyimiś łzami, po drugiej stronie słuchawki. No i ta chęć pomocy, która p