Bo tak postrzegamy ten cholerny Endoxan. Jutro o 8:00 rano mamy się stawić w szpitalu celem przyjęcia tego świństwa. Opowiadamy tu już o nim od dłuższego czasu, używając sformułowań typu „hardcore”, „bomba chemiczna”, etc, ale to dlatego, że to naprawdę niezły killer – lista działań niepożądanych jest imponująco-niepokojąca, zresztą znamy go z pierwszego etapu leczenia i znamy opowieści i doświadczenia innych z etapu drugiego. Miejmy nadzieję, że Lena podbudowała formę na tyle, że Endoksan jej nie złamie i zaraz potem gładko przejdziemy do terapii cytosarami i jednym, płynnym ślizgiem przejedziemy do końca bez potknięć w postaci hospitalizacji tudzież jakichś komplikacji. A tutaj czeka już na nas lotna premia i meta etapu. To by było na tyle jeżeli chodzi o nomenklaturę surfingowo-lekkoatletyczno-kolarską, dalej będzie już w wschodnio-galicyjska szkoła semantyki astralnej i wywód nieco bardziej rozedrgany.
Aczkolwiek azaliż niestety dzisiaj zaczęły nam nadgryzać dziewczyny wszechobecne wiruso-podobne stwory, pojawiły się jakieś pojedyncze kichnięcia, kaszlnięcia, co jakiś czas poleci mały gil, trochę nas to niepokoi, szczególnie w odniesieniu do Leny, bo może zakłócić i zrujnować nasz harmonogram. Oby nie rozwinęła się jakaś infekcja – i tutaj, wszyscy razem na trzy cztery wstajemy, ściskamy kciuki, chuchamy w nie i ślemy Lenie wagon dobrych wibracji – uffff…. na pewno pomoże. I jutro też trzymajcie kciuki żeby Endoksan łagodnie Lenę potraktował i pozwolił jechać dalej.
W galaktyce domowej bez zmian. Fabryka Naleśników „U Cioci Ani” podwaja moce przerobowe, praca na 3 zmiany, w tym w święto narodowe (trzeba chyba nasłać PIP albo Armię Zbawienia), Lena zjadła dzisiaj łącznie 9 sztuk, Matylda podłącza się na sępa kiedy może, koegzystencja wedle formuły „kocham-nienawidzę” jest nadal najpowszechniej spotykaną formą interakcji między siostrami, z lekkim wskazaniem na kocham i tak upływa kolejny, szary, depresyjny, zapyziały listopadowy dzień. Aż się chce wyjechać na Kanary/na Rodos/do Egiptu, co zawsze mniej więcej o tej porze roku robiliśmy żeby naładować baterie przed jesienno-zimową smutą. A tu niestety, pozostaje nam chyba wykleić karaibską fototapetę na ścianie. Chyba, że ktoś z Was zna jakiś sposób na stworzenie w domowym zaciszu bardzo sugestywnej i quasi-realnej symulacji tropikalno-egzotycznego otoczenia. Może jakiś generator 5-wymiarowych hologramów (widziałem takie rzeczy na Gwiezdnych Wojnach) albo jakiś sprawdzony i wiarygodny teleporter (żeby tylko nie wrócić po postacią muchy) – wszelkie propozycje są mile welcome (rum i limonki mamy, więc tego nam już nie potrzeba :). Czekając na Wasze propozycje odmiany naszego jesiennego samopoczucia, pozdrawiamy.
Aczkolwiek azaliż niestety dzisiaj zaczęły nam nadgryzać dziewczyny wszechobecne wiruso-podobne stwory, pojawiły się jakieś pojedyncze kichnięcia, kaszlnięcia, co jakiś czas poleci mały gil, trochę nas to niepokoi, szczególnie w odniesieniu do Leny, bo może zakłócić i zrujnować nasz harmonogram. Oby nie rozwinęła się jakaś infekcja – i tutaj, wszyscy razem na trzy cztery wstajemy, ściskamy kciuki, chuchamy w nie i ślemy Lenie wagon dobrych wibracji – uffff…. na pewno pomoże. I jutro też trzymajcie kciuki żeby Endoksan łagodnie Lenę potraktował i pozwolił jechać dalej.
W galaktyce domowej bez zmian. Fabryka Naleśników „U Cioci Ani” podwaja moce przerobowe, praca na 3 zmiany, w tym w święto narodowe (trzeba chyba nasłać PIP albo Armię Zbawienia), Lena zjadła dzisiaj łącznie 9 sztuk, Matylda podłącza się na sępa kiedy może, koegzystencja wedle formuły „kocham-nienawidzę” jest nadal najpowszechniej spotykaną formą interakcji między siostrami, z lekkim wskazaniem na kocham i tak upływa kolejny, szary, depresyjny, zapyziały listopadowy dzień. Aż się chce wyjechać na Kanary/na Rodos/do Egiptu, co zawsze mniej więcej o tej porze roku robiliśmy żeby naładować baterie przed jesienno-zimową smutą. A tu niestety, pozostaje nam chyba wykleić karaibską fototapetę na ścianie. Chyba, że ktoś z Was zna jakiś sposób na stworzenie w domowym zaciszu bardzo sugestywnej i quasi-realnej symulacji tropikalno-egzotycznego otoczenia. Może jakiś generator 5-wymiarowych hologramów (widziałem takie rzeczy na Gwiezdnych Wojnach) albo jakiś sprawdzony i wiarygodny teleporter (żeby tylko nie wrócić po postacią muchy) – wszelkie propozycje są mile welcome (rum i limonki mamy, więc tego nam już nie potrzeba :). Czekając na Wasze propozycje odmiany naszego jesiennego samopoczucia, pozdrawiamy.
po pierwsze fluidy przesyłam, infekcji żadnych nie przewidujemy! a co do skutków ubocznych, kochani, byle pastylki na gardło mają w działaniach niepożądanych zgon pacjenta, także spokojnie, Lena da radę, będzie dobrze!
OdpowiedzUsuńmam wypróbowany sposób na poprawę samopoczucia jesiennego- urodzić się w listopadzie, wtedy robimy sobie domóweczkę z małżonkiem i pijemy, pijemy..w ostateczności można bez urodzin ;)
pozdrawiam i trzymam jutro kciuki!
Trzymamy kciuki (razy osiem, dwa mało wprawione, ale starają się co sił) od rana jeszcze mocniej, coby było jak trzeba. Moc siły dla dzielnej Lenki! Moc! Moc! Moc!
OdpowiedzUsuń