Przejdź do głównej zawartości

Już za chwileczkę już za momencik....

Koneserzy programów dla dzieci z naszego pokolenia, zakrzyknęliby zapewne „… piątek z Pankracym zacznie się kręcić” ale oczywiście chodzi o coś innego. Ale o tym później, bo przecież logika mojego posta musi być tradycyjnie odwrotnie heliocentryczny, czyli w czasie zaprzeszło-minionym i muszę napisać na początek coś od rzeczy, żeby Was, naszą wierną publiczność nie zalać łzami wzruszenia.
Bo w toku snucia tej naszej, wielomiesięcznej już, opowieści, daje się zauważyć trend, że Honeyuś dostarcza Wam wzruszeń i skłania do przemyśleń, tudzież przewartościowywania wartości albo repriorytetyzowania priorytetów, a ja dostarczam absurdalnego humoru i epatuję quasi-wyrafinowanymi słowotryskami. Może to przez moje posty wydaje się niektórym, że tak pogodnie znosimy naszą karmę, no cóż to się chyba nazywa PR albo zarządzanie kryzysowe – grunt to żeby wszyscy myśleli, że jest O.K. No dobrze, żartuję, oczywiście, że pogodnie to znosimy ale tylko dlatego, że otaczają nas zewsząd wyrazy wsparcia i dobre słowo, że mamy tego bloga, gdzie możemy się wyżalić, odstresować i zdystansować, że Lena znosi to tak a nie inaczej, że mamy Matyldę, która z jednej strony zmusza nas do twardego stąpania po ziemi, robienia dobrej miny do czasami złej gry i nie pozwala nam się rozżalać, a z drugiej strony dostarcza najwyższej światowej jakości rozrywki, że mamy babcie, siostry, rodzinę i wspaniałą opiekunkę, którzy wspólnymi siłami starają się zdjąć część ciężaru z naszych ramion, a koniec końców, dlatego że jesteśmy po prostu takimi a nie innymi osobowościami. I taki właśnie splot skomplikowanych współzależnych okoliczności powoduje, że sami poniekąd kreujemy taką właśnie rzeczywistość.

A teraz do rzeczy, już za chwileczkę, już za momencik … ale nie jeszcze nie, jeszcze mała dygresja na temat tego przewartościowywania wartości. Musiałem dzisiaj, w związku z koniecznością pojawienia się w szpitalu, odwołać zaplanowane na dzisiaj quasi-biznesowe spotkanie z młodą i chyba ambitną przedstawicielką middle managementu z międzynarodowej korporacji. w odpowiedzi na moje uzasadnienie odwołania spotkania (chore dziecko, wizyta w szpitalu) usłyszałem „No tak, rozumiem, trzeba czasami pobyć tatusiem” Zmroziło mnie to, żeby nie powiedzieć, że byłem wstrząśnięty. Jak można albo co doprowadza człowieka (wydawałoby się młodego i jeszcze nie dotkniętego totalnym starczym nihilizmem) do takiego zwichrowanego postrzegania rzeczywistości? Pęd za karierą? Potrzeba epatowania nowoczesną singlowatością? Moim zdaniem ludzkość powoli zbliża się do etapu, kiedy trzeba będzie ja poddać zbiorowej lobotomii, elektrowstrząsom i definitywnego czyszczenia twardego dysku. To trzeba będzie wszystko zacząć od nowa, od nowa uczyć ludzi interakcj ze światem, od poziomu całkowicie, czystej niezapisanej, białej kartki. Bezrefleksyjny pęd za karierą przypomina mi religijną ortodoksję (przepraszam religijnych), i tu i tu człowiek tworzy sobie jakiś substytut sensu życia – Bóg albo kariera, któremu podporządkowuje całe życie, przez co nie potrafi w sposób zbalansowany/zdystansowany dostrzegać tego co naprawdę jest ważne w życiu – a ważne są przecież te ulotne chwile i emocje, za które nie da się zapłacić kartą Mastercard.

Po tym wywodzie (który być może zrazi do moich postów karierowiczów i bogobojnych :) czas przejść w końcu do piątku z Pankracym. Bo jawi się już przed nami w miarę wyraźnie upragniony koniec (nadal oczywiście tylko tego etapu, bo przed nami wciąż ok. 52 tygodnie dalszego leczenia podtrzymującego). Dzisiaj mieliśmy kontrolna morfologię. Wyniki oczywiście słabe, ale tak jakby nasze najbardziej interesujące –cyty stanęły w miejscu – no może minimalnie drgnęły w dół, ale skala tego drgnięcia pokazuje chyba (to oczywiście nasza hurra-optymistyczna amatorska interpretacja), że zakładany po Endoksanie zjazd w dół się zatrzymał = najgorsze mamy za sobą. Hemoglobina Lenie spadła do takiego poziomu, że Pan Młody Doktor zarządził toczenie krwi (kolejny jakże subtelny termin ze słownika hard-onkologicznego – jakby trzeba ją było najpierw utoczyć) ale był dzisiaj, co nas bardzo zaskoczyło, wyjątkowo elastyczny i podatny na sugestie i zgodził się łatwo abyśmy dzisiaj posiedzieli tylko chwilkę, pobrali Lenie krew do testu krzyżowego (przed każdym przetoczeniem krwi, krew pacjenta trzeba jakoś tam skrzyżować z krwią ze stacji krwiodawstwa żeby zweryfikować czy się dogadują) i przyszli na właściwe przetaczanie dopiero jutro – wtedy od razu rano z marszu zaczniemy i szybko skończymy (gdybyśmy dzisiaj musieli czekać spędzilibyśmy w szpitalu cały dzień – kilka godzin czekania na krew i potem kolejne kilka godzin samego przetaczania + 2 godziny po przetoczeniu pod obserwacją lekarza czy coś się nie dzieje). No więc jeżeli jutro po przetoczeniu Lenie podskoczy hemoglobina i inne cyty zachowają się przyzwoicie, to jesteśmy umówieni na poniedziałek na POŻEGNALNE SPOTKANIE z Naszym Doktorem (tym właściwym). Pożegnanie to oczywiście pojęcie nie do końca właściwe, bo żegnamy się tylko z intensywnie szpitalnym etapem leczenia, ale to dla nas jak pożegnanie. Szpitalowi (hopefully) mówimy papa (oczywiście oprócz planowych wizyt). Na spotkaniu dostaniemy instrukcje co i jak dalej i ……. zaczniemy żyć tym właśnie „dalej”.

A u Leny nadal nie widać jakichkolwiek, charakterystycznych dla obniżonej hemoglobiny, objawów czyli senności, apatii, etc, jest nadal total-hardcore-agresor-dynamit – boimy się, że po jutrzejszym przetoczeniu krwi (po którym standardowo dzieciom poziom energii skacze o 300%) rozniesie na strzępy dom, Matyldę, panią Kasię, a ze ścian zacznie się sypać tynk w reakcji na jej komunikację przez wrzask. Ale to przecież takie miłe … Pani Kasiu, da Pani radę…prawda?:)

Uff, ale się rozpisałem – tak z niczego spłodzić taki kawał tekstu o niczym, no, no … chyba zacznę startować w castingach na pisanie tekstów expose premiera :)
DOBRANOC

Komentarze

  1. bardzo się cieszę że widać koniec tego najtrudniejszego etapu!Lena jest niesamowita!
    a odnośnie pierwszego akapitu, to tu na tym blogu daliście się poznać po prostu jako świetni ludzie i rodzice; oczywistym jest że nie można takiej sytuacji znosić pogodnie, ale zachowanie pewnej formy służyło Wam wszystkim do lepszego przejścia tych trudnych miesięcy- w końcu dobre nastawienie naprawdę leczy! przesyłam więc nadal moc dobrego nastawienia lenkowym -cytom!
    co do akapitu drugiego-mój mąż nieodmiennie wywiera piorunujące wrażenie towarzysząc córce u lekarza. to nie tylko chodzi o kariere, to chodzi o to, że w "tradycji" zasadniczo mamą się jest, a tatą się bywa, niestety.

    OdpowiedzUsuń
  2. no przegięłam z długością komentu. Ania skłania mnie do refleksji, a Andy do nadmiernej elokwencji najwyraźniej ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo, bardzo się cieszę, że Super Lena wciąż hop-do przodu :)) Tak ma być i już! Oczywiście kciuki wciąż trzymam!!!
    A co do pierwszego akapitu- ludzkość świata "cywilizowanego" już dawno osiągnęła dno i szczyt swojego antropocentryzmu i egoizmu. Nihil novi.
    Małgo

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Znak życia :)

Ponieważ od czasu do czasu pojawiają się komentarze wyrażające zaniepokojenie naszym milczeniem postanowiłam wprowadzić mały update ;). Tak, żyjemy i mamy się dobrze, a w szczególności - Lenka ma się dobrze, a nawet świetnie. Nie choruje właściwie w ogóle (tfu, tfu ;)), kolejne kontrole nie wykazują żadnych nieprawidłowości, super się rozwija i fizycznie i intelektualnie. Uwielbia narty (właśnie dziś startuje w lidze zakopiańskiej, więc kciukasy poprosimy), gimnastykę artystyczną (ach te szpagaty na ścianie!) i pływanie. Za dwa i pół miesiąca skończy 10 lat i od jakiegoś czasu wgłębia się w historię swojego bloga, więc trochę muszę już myśleć o tym, że to nie NASZ (rodziców) blog, ale głównie Lenki ;). Namawiam ją by sama zaczęła pisać, ale chyba nie wie jak zacząć ;). Może ten dzień kiedyś nadejdzie i usłyszycie jej wersję - o dziwo sporo pamięta... Tymczasem przyjmijcie nasze najlepsze życzenia na Nowy Rok 2015! Zdrowia, zdrowia i jeszcze więcej zdrowia :) I trochę fotek z o...

Wstęp

Lenka zachorowała na początku 2009, zaraz po swoich 4. urodzinach. Od kwietnia rozpoczęliśmy walkę o jej życie. Po dwóch latach i 4 miesiącach od diagnozy Lenka zakończyła leczenie farmakologiczne i po kolejnych pięciu latach została uznana za zdrową. W sumie walka z chorobą zajęła nam 7 lat, 3 miesiące i 22 dni.  Lenka teraz jest zdrową, już dorosłą dziewczyną, a my chcielibyśmy, by ten blog pomagał innym walczącym z tym paskudztwem. Bądźcie dobrej myśli!

Nasze życie stanęło na głowie

W tę straszną sobotę - 4.04.2009. Lenka, nasza dopiero co, czterolatka, gorączkowała i uskarżała się na ból "pupki". O ile gorączka wydawała się do opanowania lekami, o tyle ból się nasilał. Rozhasana i nadenergetyczna zazwyczaj Lenka cały dzień leżała, nie chciała siadać, ani nie dawała się obejrzeć. Wzywamy lekarza. Po wstępnym badaniu, p. doktor widząc stan Lenki kieruje nas do chirurga na ostry dyżur. Na Litewskiej nieziemski tłum, jedziemy na Kopernika. Lenka siedzi w foteliku samochodowym bokiem z wyrazem bólu na twarzy. Nasze dzielne dziecko, które rzadko płacze... niepokojące... Ale nie dla lekarzy na Izbie Przyjęć. Chirurg nic nie stwierdza w odbycie, pediatra uważa, że nie ma wskazań do przyjęcia a oddział. Gorączka "zarządzalna", chirurg nie mam zastrzeżeń, mocz czysty. Wspominamy coś o morfologii. Nie mogą zrobić na Izbie, musi być dziecko na oddziale - błędne koło. Ok, poradzimy sobie sami z morfologią. Wszystkie placówki prywatne już nieczynne, możemy ...