Przejdź do głównej zawartości

Domowy zestaw do badania morfologii krwi

Niektórzy marzą o Bentleyu, inni o Audi RS6, są tacy co śnią o Orgazmotronie, inni znowu marzą o kieszonkowej wytwórni endorfin …. my marzymy o domowym zestawie do badania morfologii krwi. Wiecie, takie podręczne urządzenie, mieszczące się na pawlaczu (chociaż go nie mamy), które pozwalałoby nam w każdej chwili pobrać Lenie krew i po 15 minutach (no dobrze, nie bądźmy zbyt wymagający, może być po 1 godzinie) dowiedzieć się jak tam się mają jej leuko/neutro/limfo/erytro i inne cyty. Moglibyśmy w dowolnym momencie stwierdzić jakie są możliwości obronne jej organizmu, czy śmiertelnym zagrożeniem jest zaledwie lekki katar czy dopiero inwazja tasmańskiego syfilisu, czy lekkie uderzenie w głowę może spowodować niegroźnego siniaka czy śmiertelnie groźny doczaszkowy krwotok wewnętrzny. Takie oto marzenia mają rodzice dzieci w trakcie chemioterapii.

Piszę o tym nie bez kozery, bo nie dość że wokół wszechogarniająca (medialna?) wieprzowa grypa, to jeszcze dziś przeżyliśmy chwilę grozy- TAK DRODZY CZYTELNICY, WASZĄ ULUBIONĄ CHWILĘ GROZY, po której oglądalność bloga wzrasta o 100% :) (żartuję, przecież mam świadomość, że stanowicie elitarny segment uczestników blogosfery, poszukujących tutaj wzruszeń i okazji do wspierania nas w trudnych chwilach naszego życia a nie komercyjnej, krwawej jatki:) – ale owszem chwila grozy była kiedy Lena po przeturlaniu się przez łóżko spadła na podłogę uderzając głową o szafkę nocną (albo o podłogę, do końca nie widzieliśmy). Jak grom przez niebo przemknęła nam od razu wspólnie jedna myśl „Cholera ile ona może mieć płytek?? Czy to może spowodować krwotok wewnętrzny?? Jakie są objawy takiego krwotoku wewnętrznego?” Oglądaliśmy ją ze wszystkich stron, przykładaliśmy coś zimnego, nastąpiła natychmiastowa konsultacja z babcią doktorem…. wygląda na to, że nic wielkiego się nie stało, ale adrenalina zmieszana z gęsią skórką zrobiła swoje spustoszenie w naszym układzie nerwowym. Takie to są skutki zbyt pochopnego mentalnego nastawienia się (mającego jakże fałszywe i miałkie podstawy), że skoro nasze dziecko jest wulkanem energii w stanie erupcji, to chyba w jej organizmie dzieją się same dobre rzeczy i niech sobie tak dalej bez opamiętania bryka. A to nieprawda, tak brykać to sobie może Tygrysek.

A wracając do naszego wymarzonego domowego sprzętu, to jestem ciekaw czy w ogóle coś takiego istnieje (choćby nawet nie w takiej kieszonkowej formie jak to na początku posta opisałem) i czy to w ogóle jest możliwe bez zaawansowanego zaplecza laboratoryjnego??? Istnienie czegoś takiego niosłoby ze sobą niestety też pewne ryzyka – np. potrzebę przetaczania co tydzień dziecku krwi, bo mając pod ręką taki podręczny kombajn morfologiczny, na pewno nie bylibyśmy w stanie się pohamować prze pobieraniem krwi do badania codziennie. Biedne dziecko co każdego trzeciego dnia po przetoczeniu już wyglądałoby jak ofiara wampira, a do kolejnejgo przetoczenia doczłapywałoby się ostatkami sił. Ale to tak jak z posiadaniem w domu wagi – trudno się pohamować żeby codziennie nie sprawdzić czy wciąż jesteśmy w doskonałej formie (a może się mylę? Nie wiem, bo nasza nie działa od lat, a lekko wyszczuplające lustro w naszej garderobie wywiązuje się ze swoich obowiązków kreowania euforycznej rzeczywistości doskonale:)

Dzisiaj kurier dostarczył kolejna partię 12-tu książeczek do wyklejania z serii „Zaczarowane stroje” – po trzy z każdego tytułu – kompletna szajba – Lena wykleja to w kółko i wciąż ma fun. Ciekawe jak długo tak pociągnie. Od 3 dni pytała kiedy przyjadą. Mamy ją dzięki temu na kilkanaście chwil dziennie więcej z głowy (wredni rodzice, nie ma co).

No i tak się kręcą nasze dni w rytmie obracającej się planety, która z kolei obraca się wokół czegoś jeszcze większego, chociaż przecież i tak wiadomo, że planeta Ziemia to jedna wielka organiczna matryca komputera, zaprojektowana przez hiper-inteligentne istotyższego rzędu, które w naszym układzie postrzegania wymiarów i przestrzeni są widziane jako myszy. A one sobie biegają w tych naszych akwariach/terrariach na tych swoich kołowrotkach i nabiją się z nas, chichocząc jacy to ci Ziemianie dziwni…. Dla zainteresowanych pogłębieniem wiedzy na temat tej ciekawej teorii kosmologicznej, polecam, składającą się z pięciu części, Trylogię „Autostopem przez Galaktykę” – coś absolutnie absurdalnie-pysznego.

No, to po tej krótkiej przerwie krypto-reklamowej, kończę na dzisiaj. Jutro ok. 7:30 rano meldujemy się z Lena w szpitalu. Nasza morfologiczna ciekawość zostanie zaspokojona i zobaczymy czy zaczniemy kolejną (ale również OSTATNIĄ) serię leczenia – LET THE END BEGIN!! Trzymajcie kciuki!

Komentarze

  1. Kciuki trzymam!
    a co do zestawu, chyba właśnie problemem bylby brak pohamowania ze strony badających. ja kupiłam wagę jak wróciłam do domu z synkiem wczesniaczkiem i ważyłam go obsesyjnie (wprawdzie bez strat płynów ustrojowych) i zamartwiałam się że przez 5 minut nic nie przytył i że na pewno coś jest nie tak.
    a w ogóle to BĘDZIE DOBRZE i tak dalej mantrę powtarzamy i moce do Leny!

    OdpowiedzUsuń
  2. moja szanowna mamusia kiedy byłam w wieku lenki CODZIENNIE pobierała mi krew poprzez nakłucie palca i wlew tejże do słomki grubości zapałki. co z krwią się dalej działo - nie wiem. Ale żyję, przetoczeń nie było. więc może jest domową metodą..? SyL

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Znak życia :)

Ponieważ od czasu do czasu pojawiają się komentarze wyrażające zaniepokojenie naszym milczeniem postanowiłam wprowadzić mały update ;). Tak, żyjemy i mamy się dobrze, a w szczególności - Lenka ma się dobrze, a nawet świetnie. Nie choruje właściwie w ogóle (tfu, tfu ;)), kolejne kontrole nie wykazują żadnych nieprawidłowości, super się rozwija i fizycznie i intelektualnie. Uwielbia narty (właśnie dziś startuje w lidze zakopiańskiej, więc kciukasy poprosimy), gimnastykę artystyczną (ach te szpagaty na ścianie!) i pływanie. Za dwa i pół miesiąca skończy 10 lat i od jakiegoś czasu wgłębia się w historię swojego bloga, więc trochę muszę już myśleć o tym, że to nie NASZ (rodziców) blog, ale głównie Lenki ;). Namawiam ją by sama zaczęła pisać, ale chyba nie wie jak zacząć ;). Może ten dzień kiedyś nadejdzie i usłyszycie jej wersję - o dziwo sporo pamięta... Tymczasem przyjmijcie nasze najlepsze życzenia na Nowy Rok 2015! Zdrowia, zdrowia i jeszcze więcej zdrowia :) I trochę fotek z o...

Wstęp

Lenka zachorowała na początku 2009, zaraz po swoich 4. urodzinach. Od kwietnia rozpoczęliśmy walkę o jej życie. Po dwóch latach i 4 miesiącach od diagnozy Lenka zakończyła leczenie farmakologiczne i po kolejnych pięciu latach została uznana za zdrową. W sumie walka z chorobą zajęła nam 7 lat, 3 miesiące i 22 dni.  Lenka teraz jest zdrową, już dorosłą dziewczyną, a my chcielibyśmy, by ten blog pomagał innym walczącym z tym paskudztwem. Bądźcie dobrej myśli!

Nasze życie stanęło na głowie

W tę straszną sobotę - 4.04.2009. Lenka, nasza dopiero co, czterolatka, gorączkowała i uskarżała się na ból "pupki". O ile gorączka wydawała się do opanowania lekami, o tyle ból się nasilał. Rozhasana i nadenergetyczna zazwyczaj Lenka cały dzień leżała, nie chciała siadać, ani nie dawała się obejrzeć. Wzywamy lekarza. Po wstępnym badaniu, p. doktor widząc stan Lenki kieruje nas do chirurga na ostry dyżur. Na Litewskiej nieziemski tłum, jedziemy na Kopernika. Lenka siedzi w foteliku samochodowym bokiem z wyrazem bólu na twarzy. Nasze dzielne dziecko, które rzadko płacze... niepokojące... Ale nie dla lekarzy na Izbie Przyjęć. Chirurg nic nie stwierdza w odbycie, pediatra uważa, że nie ma wskazań do przyjęcia a oddział. Gorączka "zarządzalna", chirurg nie mam zastrzeżeń, mocz czysty. Wspominamy coś o morfologii. Nie mogą zrobić na Izbie, musi być dziecko na oddziale - błędne koło. Ok, poradzimy sobie sami z morfologią. Wszystkie placówki prywatne już nieczynne, możemy ...