Jakże jak najbardziej a’propos. Skonstatowałem właśnie, że w dotychczasowych naszych wynurzeniach/epopejach/syngramtyzmach prostaczych na tutejszym blogu nie poświęciliśmy należytej uwagi (jeśli w ogóle) ostatniemu członkowi naszej rodziny, a mianowicie kotu Dyźkowi (imię pochodzi, jak wyjaśniła mi to kiedyś Honeyuś, od Disaster, a ma to coś wspólnego ze sposobem w jaki objawił się on w życiu mojej żony). Kot tenże wzbudza we mnie ekstremalnie ambiwalentne uczucia. Z jednej strony, jest przeuroczym, mruczącym, łaszącym się i uwielbiającym pieszczoty, pięknym dachowcem, z drugiej jednakże jest nieznośnie wyjącym, gadającym, doprowadzającym mnie swą wokalizą do białej gorączki paininassem. Ten kot, który z racji swego już zaawansowanego wieku (ma fyf-naście lat, więc czas już najwyższy chociaż wiem, że koto-lovcy powiedzą, że jeszcze ma wiele przed sobą) od wielu już lat stoi nad krawędzią trumny i nie może zrobić kroku do przodu, strasznie wyje, całe noce jęczy, jodłuje i gada. Od kilku lat śpi zamknięty w łazience, bo nie dałoby się spać gdyby w nocy szwendał się po mieszkaniu i raczył nas swoimi ariami. Niestety uwielbiają go moje córki. Co rano, kiedy przewijam i ubieram Matyldę rano w łazience, kot po 10 sekundach jest na jej kolanach a ona kładzie się na nim przytulając cały ciałem, towarzyszy Matyldzie, siedząc jaj na kolanach kiedy ona wypija poranne mleko na kanapie. Lena, na moje hardcore’owo-złośliwe sugestie, że wrzucę Dyźka do wiadra ze świeżym betonem i wrzucę do Wisły reaguje spazmami rozpaczy (just kidding, oczywiście przedstawiam dużo bardziej humanitarne metody pozbycia się go). Obydwie zapieszczają go do granic wytrzymałości, zresztą czasami je przekraczając, wtedy pojawiają się krwawe rysy po Dyźkowych pazurach na ich twarzach, ale generalne great love. No i jest oczywiście jego najwierniejsza fanka, wieloletnia towarzyszka życia, czyli Honeyuś. Tak więc, stoję, z moimi makabrycznymi planami pozbycia się kota, na pozycji z góry skazanej na porażkę. Ale tak w gruncie rzeczy to dość miły kotek. To tyle o nim, myślę, że wyczerpałem 12-letni, należny Dyźkowi, limit linijek tekstu jaki można mu poświęcić, więc o Dyźku już ani słowa. No dobra, kilka fotek dorzucam, ale na tym już na pewno koniec jeśli chodzi o Dyźka.
A dzisiaj spędziliśmy prawie sportową sobotę wykorzystując ostatki jako tako ogrzewającego jeszcze słońca. Postanowiliśmy poturlać się całą rodziną na kółkach na Polach Mokotowskich. Skład drużyny planowany był następująco: mama i tata na rolkach popychają Matyldę w wózku, a Lena goni nas na swoim różowym rowerku. Plan się szybko rozsypał, bo Matylda stwierdziła, że ona jedzie na rolkach i że umie świetnie jeździć na rolkach i nie będzie się telepać w wózku, natomiast Lena po przyjeździe na miejsce obraziła się na swój rower i cały świat. Skończyło się zatem na placu zabaw, a tata i mama poturlali się na zmianę na rolkach. Wracając już do samochodu spotkaliśmy (i tutaj jak najbardziej na miejscu jest powiedzenie „jaki ten świat mały”), sąsiada Leny ze szpitala z sali obok, małego Filika, z rodzicami, na spacerze. Miło było zobaczyć Filipa biegającego po parku, mając w pamięci poziom hardcore’u jaki był jego udziałem w szpitalu i poziom skomplikowania i zakręcenia sytuacji życiowo-rodzinnej tej rodzinki – takie rzeczy się nawet nie śnią. Jeszcze raz gorąco pozdrawiamy Piotrka i Anie, rodziców Filipa, którzy naprawdę mają bardzo zaawansowane puzzle do poukładani w związku z chorobą Filipka.
Powoli odliczamy czas do poniedziałku, kiedy to, używając giełdowego języka, mamy w grafiku „dzień trzech wiedźm”, czyli spotkanie z Vinkrystyną, Doksorubicyną i L-Asparaginazą. Damy radę, kick ass, trzymajcie kciuki, jump up, keep your hand in the air, everybody come on, etc, etc (ta końcówka była denna:)
Powoli odliczamy czas do poniedziałku, kiedy to, używając giełdowego języka, mamy w grafiku „dzień trzech wiedźm”, czyli spotkanie z Vinkrystyną, Doksorubicyną i L-Asparaginazą. Damy radę, kick ass, trzymajcie kciuki, jump up, keep your hand in the air, everybody come on, etc, etc (ta końcówka była denna:)
Fotki slodkie,kciukasy zacisniete:)Pozdrowionka.Buziak dla Lenki:)
OdpowiedzUsuńBuczery w zaciśniętym szyku bojowym, z masą energii porównywalną z jądrową (głównie w niepozornie jeszcze wyglądających osobach Celiny oraz Wicka.) To wszystko leci do Was, do Leny.
OdpowiedzUsuń