I to się czuje również w okolicy - pojechaliśmy dziś do lokalnego "fun parku" - baseny, quady, place zabaw, knajpy, etc - sądziliśmy, że zaabsorbują nam dziewczyny na cały dzień, Matylda strzeli tam drzemkę i będziemy mieli dzień "na lecniucha" z głowy. No cóż lipa - na miejscu wszystko zamknięte na cztery spusty - sezon się skończył.
Pojechaliśmy zatem do Kazimierza, a tam z kolei środek sezonu = słoneczny weekend = Kazimierz oblężony tłumami weekendowiczów, do tego przez cały weekend jakieś piwne wydarzenie z okazji zamknięcia zbioru chmielu (wielka scena, gwiazdki TV i estrady, wielkie namioty z piwem = September fest w Kazimierzu. Dodatkowo dzisiaj jakiś zlot harelyowców z Harley-Davidson Club Lublin - cały rynek zawalony ryczącymi motorami, oldboye w strojach przypominających skrzyżowanie Indianina, kierowcy Tira i gwiazdora gay-clubów. Swoją drogą, nie wiem jak to możliwe, że ktoś pozwolił cichy, kameralny, uroczy Kazimierz najechać dziesiątkom ryczących motorów i zaanektować im w środek pięknego dnia cały Kazimierski rynek. Ale z drugiej strony nie wiem, może to moje całe przeświadczenie o tej urokliwości i kameralności Kazimierza to fikcja wynikająca z faktu, że tu nie bywam - może tak właśnie wygląda typowy kazimierski weekend?
Anyway, my uciekliśmy od tego zamętu znowu na plażę, Lena zrobiła ok. 4 km rowerem, tam przespaliśmy Matyldę, wróciliśmy na rynek, gdzie Lena w końcu zjadła swojego wymarzonego cytrynkowego loda, po upapraniu się którym, ugryzła ją w palec osa (ryk i histeria była nieprawdopodobna - na szczęście mieliśmy okazję zweryfikować, że Lena na osy nie jest uczulona) , obejrzeliśmy te nieszczęsne motory - Lena pokochała taki wymalowany w płomienie, przespacerowaliśmy się i back do bazy - taki nudny, staro-pierdzielski dzień.
I tak dotarliśmy do ostatniego dnia naszego pobytu - spędziliśmy tu w Lipowej Dolinie, 10 cudownych, relaksujących, nudnych, wypełnionych zdrowym, dziecięcym wrzaskiem, dni, jedząc codziennie przepyszne, naturalne, swojskie, domowe jedzenie, wygrzewając sie w słońcu, jeżdząc na rowerach, pływając promami i statkami, wypijając wieczorem butelkę wina przy filmie na rzutniku = plan chyba zrealizowany w 100%.
Czas na powrót do betonowej Warszawy.

Pojechaliśmy zatem do Kazimierza, a tam z kolei środek sezonu = słoneczny weekend = Kazimierz oblężony tłumami weekendowiczów, do tego przez cały weekend jakieś piwne wydarzenie z okazji zamknięcia zbioru chmielu (wielka scena, gwiazdki TV i estrady, wielkie namioty z piwem = September fest w Kazimierzu. Dodatkowo dzisiaj jakiś zlot harelyowców z Harley-Davidson Club Lublin - cały rynek zawalony ryczącymi motorami, oldboye w strojach przypominających skrzyżowanie Indianina, kierowcy Tira i gwiazdora gay-clubów. Swoją drogą, nie wiem jak to możliwe, że ktoś pozwolił cichy, kameralny, uroczy Kazimierz najechać dziesiątkom ryczących motorów i zaanektować im w środek pięknego dnia cały Kazimierski rynek. Ale z drugiej strony nie wiem, może to moje całe przeświadczenie o tej urokliwości i kameralności Kazimierza to fikcja wynikająca z faktu, że tu nie bywam - może tak właśnie wygląda typowy kazimierski weekend?
Anyway, my uciekliśmy od tego zamętu znowu na plażę, Lena zrobiła ok. 4 km rowerem, tam przespaliśmy Matyldę, wróciliśmy na rynek, gdzie Lena w końcu zjadła swojego wymarzonego cytrynkowego loda, po upapraniu się którym, ugryzła ją w palec osa (ryk i histeria była nieprawdopodobna - na szczęście mieliśmy okazję zweryfikować, że Lena na osy nie jest uczulona) , obejrzeliśmy te nieszczęsne motory - Lena pokochała taki wymalowany w płomienie, przespacerowaliśmy się i back do bazy - taki nudny, staro-pierdzielski dzień.
I tak dotarliśmy do ostatniego dnia naszego pobytu - spędziliśmy tu w Lipowej Dolinie, 10 cudownych, relaksujących, nudnych, wypełnionych zdrowym, dziecięcym wrzaskiem, dni, jedząc codziennie przepyszne, naturalne, swojskie, domowe jedzenie, wygrzewając sie w słońcu, jeżdząc na rowerach, pływając promami i statkami, wypijając wieczorem butelkę wina przy filmie na rzutniku = plan chyba zrealizowany w 100%.
Czas na powrót do betonowej Warszawy.


Ano dokladnie tak wyglada zwykly kazimierski weekend - wzdycham do Kazimierza z czasow mojego dziecinstwa. Ciesze sie, ze jednak nie przeszkodzilo Wam to w wypoczynku i wszystko sie tak dobrze udalo - nawet niespotykanie jak na wrzesien piekna i ciepla pogoda, caly swiat Lence sprzyja :-)
OdpowiedzUsuń4 km??? szacun:)
OdpowiedzUsuńCudowne fotki!Jak zwykle dzien pelen niespodzianek-super!Pozdrawiam serdecznie .Buziak dla Lenki:|)
OdpowiedzUsuń