Przejdź do głównej zawartości

Intensywny dzień z Lenką



Dziś rano dość nagle okazało się, że nie mogę iść do pracy, bo nasza zastępcza opiekunka - Ania (p. Kasia jest na urlopie), złapała katar. I tak, niespodziewanie, spędziłyśmy sobie razem z Leną piękny letnio-jesienny dzionek. Cóż, uroki własnej działalności ;).

Dzień zaczęłyśmy oczywiście od szpitala. Pana Doktora zdybałyśmy już w windzie i chyba dzięki temu wszystko poszło dość sprawnie. Do tego Lena na Oddziale Dziennym spotkała dwóch swoich kolegów równolatków z Onkologii - Filipa i Rafałka (żeby było zabawniej, cała trójka urodziła się w przeciągu miesiąca - marzec/kwiecień 2005), więc towarzystwo dopisało.
Wyniki w miarę, choć gorzj niż poprzednio - granulocytów tylko 500 (norma 1700), a więc trzeba być czujnym... :/

Jeszcze bez wyniku, w błogiej nieświadomości kontynuowałyśmy dzień. Prosto ze szpitala pojechałyśmy na chwilę do mnie do biura, bo jednak parę rzeczy musiałam załatwić. Lena zażądała wydrukowanych z Internetu kolorowanek (jak zwykle u mnie w pracy) i zajęła się malowaniem ich za pomocą trzech odblaskowych flamastrów (wszystko co udało się wynaleźć wśród pomocy biurowych).

Potem podjęłyśmy kolejną próbę znalezienia wymarzeonego rowerka, zakończoną krystalizacją potrzeb Leny - różowy, z koszyczkiem i latającymi farfoclami! Rany...

Obiad - naleśnik! Ma być! Z jabłuszkiem! A wcześniej obiecałam, że pójdziemy na obiad do knajpy i nie udało mi się jej przekonać, by jednak wrócić do domu, gdzie zrobię jej upragnionego naleśnika. Restauracja! Ma być!
Okej, poszłyśmy... W końcu rzadko się zdarza, ze zostaję sama z Leną. Pocelebrujmy - mama z córeczką. Poszłyśmy do Qchni Artystycznej, gdzie Lena w tempie ekspresowym (szybciej niż ja moje penne) spożyła dwa dość pokaźne naleśniki, po drodze robiąc mi aferę, że źle jej kroję i że Tata robi to lepiej!

Potem pozwiedzałyśmy domki na drzewie na dziedzińcu Zamku Ujazdowskiego i zakończyłyśmy w księgarni, wychodząc z dwoma pacynkami - Żabą dla Matyldy (prezent przedurodzinowy od Leny) i Świnką dla Leny.

Na koniec dnia, już w towarzystwie Taty, zakupiliśmy wyżej wspomniany rower (Różowy! Z koszyczkiem! I farfoclami! Ma być!) i odbyliśmy obowiązkową przejażdżkę po podwórku :).

Jutro ruszamy do Kielc, długa droga przed nami... Jeszcze tak daleko, od czasu zachorowania Leny, nie byliśmy. Jadę ja i Lena, Tata dojeżdża w piątek wieczorem. Trzymajcie kciuki!

Komentarze

  1. Bede trzymala mocno kciuki!Zycze udanego wypadu i duzo sloneczka:)Pozdrowionka dla Matyldy!Buziak dla Lenki:)

    OdpowiedzUsuń
  2. P.S SLICZNE FOTECZKI-LENUSIA JEST CUDOWNA:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Śliczna Lena. Kciuki trzymam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Kciuki to ja trzymam cały czas :)
    Życzę Wam udanego weekendu, niech się dziewczynki sobą nacieszą :)
    Pozdrawiam Sonia

    OdpowiedzUsuń
  5. szerokiej dorgi i udanego urlopowania,
    tulasy dla Was

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

O chorobie przystępnie

Ktoś mnie tu kiedyś poprosił, żebym napisała o białaczce i leczeniu, tak, by można to było zrozumieć. Nie jest to łatwe, ale spróbuję. Tylko uwaga - będzie dla wytrwałych :) A więc tak... Białaczka bierze się z niczego. Może trafić każdego i nie możemy temu zapobiec :(. Od pojawienia się choroby, do wystąpienia pierwszych objawów, mija zazwyczaj ok 2-3 tyg. W tym czasie dziecko zazwyczaj łapie infekcję za infekcją, jest osłabione, blade, często występuje ból stawów i siniaki. Piszę to z doświadczenia mojego i innych rodziców na oddziale. Lekarze często odwlekają zrobienie morfologii - "żeby niepotrzebnie nie kłuć dziecka". Cel szczytny, ale niestety w przypadku białaczki może doprowadzić od sytuacji takiej jak nasza - bezbronny organizm atakuje sepsa . Tymczasem w zwykłej morfologii z rozmazem (koszt ok. 20 zł) można już zobaczyć nieprawidłowości. A na pewno można wykluczyć białaczkę przy przy prawidłowych wynikach. Ale cóż... Białaczki nie można wyleczyć inaczej niż chemią, ...

Znak życia :)

Ponieważ od czasu do czasu pojawiają się komentarze wyrażające zaniepokojenie naszym milczeniem postanowiłam wprowadzić mały update ;). Tak, żyjemy i mamy się dobrze, a w szczególności - Lenka ma się dobrze, a nawet świetnie. Nie choruje właściwie w ogóle (tfu, tfu ;)), kolejne kontrole nie wykazują żadnych nieprawidłowości, super się rozwija i fizycznie i intelektualnie. Uwielbia narty (właśnie dziś startuje w lidze zakopiańskiej, więc kciukasy poprosimy), gimnastykę artystyczną (ach te szpagaty na ścianie!) i pływanie. Za dwa i pół miesiąca skończy 10 lat i od jakiegoś czasu wgłębia się w historię swojego bloga, więc trochę muszę już myśleć o tym, że to nie NASZ (rodziców) blog, ale głównie Lenki ;). Namawiam ją by sama zaczęła pisać, ale chyba nie wie jak zacząć ;). Może ten dzień kiedyś nadejdzie i usłyszycie jej wersję - o dziwo sporo pamięta... Tymczasem przyjmijcie nasze najlepsze życzenia na Nowy Rok 2015! Zdrowia, zdrowia i jeszcze więcej zdrowia :) I trochę fotek z o...

Wstęp

Lenka zachorowała na początku 2009, zaraz po swoich 4. urodzinach. Od kwietnia rozpoczęliśmy walkę o jej życie. Po dwóch latach i 4 miesiącach od diagnozy Lenka zakończyła leczenie farmakologiczne i po kolejnych pięciu latach została uznana za zdrową. W sumie walka z chorobą zajęła nam 7 lat, 3 miesiące i 22 dni.  Lenka teraz jest zdrową, już dorosłą dziewczyną, a my chcielibyśmy, by ten blog pomagał innym walczącym z tym paskudztwem. Bądźcie dobrej myśli!