Przejdź do głównej zawartości

Festiwal niespodziankowo-laurkowy trwa

Dzisiaj to ja po przyjściu z pracy zostałem zasypany stosem, pieczołowicie przez cały dzień przygotowywanych przez Lenę laurek. Ciężko mi było co prawda coś na tych rysunkach prawidłowo zidentyfkować ("Lenko, a to zapewne jest pomidor?" - "No co ty tata, przecież to mandarynka!"), ale to na pewno wina tradycyjnego i powszechnie znanego braku kompatybilności wyobraźni dzieci i dorosłych (połkniętego słonia w brzuchu węża mylą przecież z kapeluszem).
A później wybraliśmy się na poszukiwane nowego roweru dla Leny (stary już nie gwarantuje odpowiedniej stabilności = jest za mały). Byliśmy w sklepie u wujka Nowego i u "wujka" Arka. Modele różne, walory jezdne różne ale preferencje kolorystyczne niezmiennie te same ("Tata, ten rózowy, ten rózowy!!!!"). No to chyba będzie ten różowy.
A'propos rózowy, uwaga tutaj dygresja off-topic ale jak najbardziej związana z niniejszym dziełem literackim. Otóż, od zarania mojej kariery literackiej na tym blogu, jestem prześladowany przez literę "ż". Zasadniczo, jestem purystą językowym, a właściwie stylistyczno-ortograficznym i dbam z zawziętością godną na pewno lepszej sprawy o gramatykę, składnię, ortografię, interpunkcję, etc. A w dzisiejszym poście kilka razy napisałem rózowy i rózowy. Otóz (znowu brak "ż", w momencie nieopatrznego napisania literki "ż" zzera mi cały do tej pory pisany akapit. Muszę się cholernie pilnować zeby szybko i w biegu nie napisać "ż" bo mi zeżre. Jedyny sposób to napisać literkę z (jak zarąbisty) i choćby jeden kolejny po tej literze znaku (choćby spacja) potem cofnąć się, skasować to "z" i napisać już normalnie "ż", wtedy przed "ż" pojawia się ni stąd ni zowąd jeszcze dodatkowe z, które już tylko wystarczy skasować i mamy juz pięknie napisane "ż", i "...na Ochocie w elektryczny do Stadionu. A potem to już mam z górki. Bo tak: w 119, przesiadka w trzynastkę, przesiadka w 345 i jestem w domu. Znaczy w robocie..."
Czy moze ktoś ma jakąś radę na przeklęte "ż"??
A wracając do meritum czyli losów Leny w leniwym, letnim, latynoskim lansie (czyli 6 x L), to po zwiedzaniu sklepów rowerowych pojechaliśmy na Plac Zbawiclela na naleśniki do naleśnikarni Bastylia, gdzie Leną wciągnęła monstrualnego naleśnika z truskawkami, a potem lansującym krokiem obeszliśmy dokoła plac, delektując się super-sympatyczną atmoseferą ciepłego, letniego wieczora w centrum Warszawy - przeuroczo!. Tamże, napotkaliśmy z wielkim słonecznikiem w ręku, urodzinowego wujka Kolasza (wszystkiego birthday wujku jeszcze more!!!) udającego się z załogą na coś bardziej hard-core'owego i zawinęliśmy do domu.
Taki to właśnie był ten kolejny dzień. Jutro idziemy na kontrolną morfologię. Miejmy nadzieję, że wszystko O.K. i będziemy mogli ze spokojem w weekend pojechać pod Kielce spędzić trochę czasu z Matyldą, Mają, babcią i świętokrzyskim folklorem działkowym.

Komentarze

  1. ha,ha....mam to samo z "ż"...uf...ulżyło mi jakoś ,że nie ja sama z tym się borykam :)) tez potem poprawiam i nie mam na to pomysłu..

    OdpowiedzUsuń
  2. A mi to bez roznicy:)No moze troche...:)Trzymam kciuki za wyniki morfologi:)Kolorowych snow życze.Buziak dla Lenki:)

    OdpowiedzUsuń
  3. uff skończyłam :) przeczytałam bloga Lenki od samego początku i jestem pod wrażeniem. Trzymam kciuki za wasza córeczkę i na pewno będę tu zaglądać częściej. Pozdrawiam serdecznie! Ewelina M.

    OdpowiedzUsuń
  4. Trzymam mocno kciuki za dzisiejsze wyniki!! Zapowiada się Wam fajny weekend, więc musi się udać:)
    Pozdrawiam Sonia

    OdpowiedzUsuń
  5. Zainwestuj w Maca... albo w terapię. Ale może się w finale okazać, że Mac tańszy...Trzymam kciuki za wyniki i za Wasz wyjazd! Madzia

    OdpowiedzUsuń
  6. Dzień dobry Wszystkim, a zwłaszcza Was - drodzy bohaterowie tegoż bloga :)
    wakacjowałam się nad morzem z mą Córą, ale słałyśmy pozytywne wibracje morskie i widzę, że tu wszystko w należytym porządku a nawet i lepiej. Więc bardzo mnie to cięszy.

    całuje goraco
    pozdrawiam i uzdrawiam z Uzdrowiska Warszawa :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

O chorobie przystępnie

Ktoś mnie tu kiedyś poprosił, żebym napisała o białaczce i leczeniu, tak, by można to było zrozumieć. Nie jest to łatwe, ale spróbuję. Tylko uwaga - będzie dla wytrwałych :) A więc tak... Białaczka bierze się z niczego. Może trafić każdego i nie możemy temu zapobiec :(. Od pojawienia się choroby, do wystąpienia pierwszych objawów, mija zazwyczaj ok 2-3 tyg. W tym czasie dziecko zazwyczaj łapie infekcję za infekcją, jest osłabione, blade, często występuje ból stawów i siniaki. Piszę to z doświadczenia mojego i innych rodziców na oddziale. Lekarze często odwlekają zrobienie morfologii - "żeby niepotrzebnie nie kłuć dziecka". Cel szczytny, ale niestety w przypadku białaczki może doprowadzić od sytuacji takiej jak nasza - bezbronny organizm atakuje sepsa . Tymczasem w zwykłej morfologii z rozmazem (koszt ok. 20 zł) można już zobaczyć nieprawidłowości. A na pewno można wykluczyć białaczkę przy przy prawidłowych wynikach. Ale cóż... Białaczki nie można wyleczyć inaczej niż chemią, ...

Znak życia :)

Ponieważ od czasu do czasu pojawiają się komentarze wyrażające zaniepokojenie naszym milczeniem postanowiłam wprowadzić mały update ;). Tak, żyjemy i mamy się dobrze, a w szczególności - Lenka ma się dobrze, a nawet świetnie. Nie choruje właściwie w ogóle (tfu, tfu ;)), kolejne kontrole nie wykazują żadnych nieprawidłowości, super się rozwija i fizycznie i intelektualnie. Uwielbia narty (właśnie dziś startuje w lidze zakopiańskiej, więc kciukasy poprosimy), gimnastykę artystyczną (ach te szpagaty na ścianie!) i pływanie. Za dwa i pół miesiąca skończy 10 lat i od jakiegoś czasu wgłębia się w historię swojego bloga, więc trochę muszę już myśleć o tym, że to nie NASZ (rodziców) blog, ale głównie Lenki ;). Namawiam ją by sama zaczęła pisać, ale chyba nie wie jak zacząć ;). Może ten dzień kiedyś nadejdzie i usłyszycie jej wersję - o dziwo sporo pamięta... Tymczasem przyjmijcie nasze najlepsze życzenia na Nowy Rok 2015! Zdrowia, zdrowia i jeszcze więcej zdrowia :) I trochę fotek z o...

Wstęp

Lenka zachorowała na początku 2009, zaraz po swoich 4. urodzinach. Od kwietnia rozpoczęliśmy walkę o jej życie. Po dwóch latach i 4 miesiącach od diagnozy Lenka zakończyła leczenie farmakologiczne i po kolejnych pięciu latach została uznana za zdrową. W sumie walka z chorobą zajęła nam 7 lat, 3 miesiące i 22 dni.  Lenka teraz jest zdrową, już dorosłą dziewczyną, a my chcielibyśmy, by ten blog pomagał innym walczącym z tym paskudztwem. Bądźcie dobrej myśli!